Wokół wyjazdów Józefa Klemensa Piłsudskiego do Druskienik (2)

Doktorzy mają swoją politykę, a ja swoją

O ile wiadomo, nawet podczas urlopów Marszałek swojego – od lat ustalonego trybu życia – nie zmieniał. Nigdy nie kładł się spać wcześniej niż przed 2. w nocy. Pierwsze małe śniadanie miał zwyczaj jeść około godziny 10. Czarna gorąca herbata i bułeczka z miodem, dżemem śliwkowym lub masłem zupełnie mu wystarczała. Na drugie śniadanie był zawsze ciemny razowy chleb, wędlina lub szynka i koniecznie sielawka (delikatna odmiana śledzia). Od wędzonej, pysznej, wolał soloną. Podobnie jak jego idol Napoleon nie lubił świeżych warzyw i owoców (poza poziomkami i dojrzałymi gruszkami) i podobnie psuł swój żołądek żywnością mocno konserwowaną solą. Kresową i litewską kuchnię bardzo cenił, a więc kasze okraszone skwarkami, ziemniaki z przysmażaną cebulką i hojnie przyprawiane ziołami mięso. Lubił też jajka i to w różnej postaci, także w sałatkach. Mimo ważnej funkcji państwowej odżywiał się „prosto i niewybrednie, a nawet jadał, jak niegdyś jego legioniści, na aluminiowych talerzach”.

Jakież było zaskoczenie gościa z Ameryki, który w 1927 r. był w Druskienikach na obiedzie u Piłsudskiego. Jakże się zdziwił, że „wielki człowiek Polski i Europy” mieszkał w Druskienikach skromnie i sam, jedynie pod opieką oficera i kilku żołnierzy. Nie zrobił oczywiście na gościu wrażenia mały domek na wzgórzu ukryty w lesie nad Niemnem, z którego ganku i okien był widoczny litewski brzeg. A jeszcze bardziej był zaskoczony „wystawnym” obiadem. Wspominał: „Zastawa prosta, skromna, jak w obozie. Podali sałatę z jaj i mięsa z jakimś doskonałym sosem, na drugie danie jajka sadzone, potem kompot, herbata i ciasto; żadnych trunków (…)”.

W jednym z listów (1924) Józef Piłsudski pisał, że, chociaż lekarze mu polecają zagraniczne uzdrowiska, on wybierając Druskieniki wie lepiej, bo brak mu „tamtejszych ludzi, gawęd z tamtejszymi ludźmi i smaku tamtejszych potraw”. Pomimo istnienia w miasteczku szykownej restauracji, ponoć doskonałej kuchni w Hotelu Europejskim i kilku chwalonych pensjonatach, obiad spożywał Marszałek „w swoim domku” o godzinie 16. Kolację, także niewymyślną, jadł o godzinie 20. Wino, zalecane przez lekarzy jako lek na poprawę trawienia, pijał rzadko. A jeżeli już, to pół lamki czerwonego wytrawnego. Ulubionym deserem były poziomki z druskienickich borów, więc zawsze się cieszył, kiedy przyjeżdżał w odpowiednim czasie na ich dojrzewanie. Co naprawdę lubił, wręcz uwielbiał, i co robił praktycznie przez cały dzień gdziekolwiek był, to pijał mocną, czarną i koniecznie gorącą herbatę.

Przed obiadem Marszałek zwykle czytał i przeglądał prasę oraz korespondencję. Adiutant z codziennym sprawozdaniem przychodził po obiedzie, więc zajmowali się także sprawami państwowymi. Wizyty składano mu wyłącznie w porze poobiedniej. Między innymi właśnie w Druskienikach w czerwcu 1930 r. przyjął w Druskienikach ministra spraw zagranicznych Włoch. Wtedy oczywiście włożył swój mundur galowy.

Piłsudski był nocnym markiem i pracował do późna, ciągle czytał, studiował materiały historyczne, dokształcał się. W wolnych chwilach chętnie zasiadał z kimś do partyjki szachów, uwielbiał stawiać pasjansa. Łapanie ryb i raków w wodzie też dostarczało mu miłej rozrywki. Bardzo lubił rozmowy ze zwykłymi ludźmi, w tym – spotykanymi przypadkowo podczas długich spacerów wzdłuż Niemna czy płynącej przez Druskieniki Rotniczanki. Ponoć niechętnie korzystał z kuracji zakładu wodnego z kąpielami solankowo-borowymi, uważając spokój, patrzenie na zieleń i kwiaty oraz kilkugodzinne spacery za najlepszy lek.

Marszałek kochał ciszę, zieleń lasów i spokój miejsc odległych od ruchliwych dróg. Lubił kwiaty przed domem i wiele czasu spędzał gapiąc się na nie, podziwiając ich kształty, barwę, zapach. Podobno miał nawet kiedyś adiutantowi powiedzieć, że gdyby nie potrzeba walki o zniewoloną przez zabory ojczyznę, pewnie zostałby ogrodnikiem.

W odróżnieniu od innych Piłsudski nie przyjeżdżał do Druskienik dla mody, towarzystwa, świeżych plotek i dobrej zabawy. Szukał leku na przepracowanie, stres, wyczerpanie ogólne i podatność organizmu na częste przeziębienia. Nie zależało mu wcale ani na luksusowych warunkach, ani na wyrafinowanym jedzeniu. Jego codzienne sprzęty były proste, żołnierskie. Ale gdziekolwiek spał, nad łóżkiem zawieszał ryngraf z Matką Boską Ostrobramską. Jak wiadomo, nigdy nie był przesadnie religijny, ale jak powiedział kiedyś arcybiskup metropolita warszawski Aleksander Kakowski, że chociaż miał wątpliwości co do istnienia Boga czuł „do Matki Boskiej Ostrobramskiej bardzo gorące nabożeństwo”.

Wynajęty nieduży druskienicki domek, najpierw przy ul. Spokojnej, potem Jasnej, a w ostatnich latach jego w tych stronach pobytu w lesie na tzw. Pogance, sprzątał ordynans, czyli żołnierz do różnego rodzaju posług pomocniczych. Mieszkał w pokoiku obok, przynosił i wynosił wodę przeznaczoną do mycia, podawał Marszałkowi jedzenie, dbał o czystość munduru i butów, załatwiał drobne polecenia. Ubierać się i golić (pomoc w tych czynnościach wchodziła także do obowiązków każdego ordynansa) Piłsudski wolał już sam. Adiutant i jego osobisty sekretarz, który wszędzie jeździł tam, dokąd Marszałek, w Druskienikach zawsze był zakwaterowany osobno. Także jego warszawski lekarz osobisty.

Marszałek przyjeżdżał do druskienickich wód, poza pierwszym razem, gdy był z małżonką i małymi córeczkami, bez rodziny. Wolał odpoczywać sam. Aleksandra Szczerbińska, druga małżonka Piłsudskiego i matka jego dzieci, we wspomnieniach napisa¬nych już po jego śmierci relacjonowała: „Mąż, gdy zrzucał z siebie na chwilę odpoczynku ciężar obowiązku i odpo¬wiedzialności, zmieniał się nie do poznania. Młodniał, był wesoły, pogodny”. W listach do Aleksandry pisanych z Druskienik najpierw ochoczo wspominał o uroczej tutejszej lekarce Eugenii Lewickiej, ale gdy zaczęła podejrzewać rodzący się romans temat zamknął wiadomością, że jakoby niedługo ma ona poślubić pewnego młodego człowieka.

Odkąd Marszałek poznał dr Eugenię do Druskienik jeździć nie przestaje. Zdarzało się, że i parę razy w sezonie. Z „nowo¬czesną lekarką”, jak nazywano Lewicką w Druskienikach, leczącą ruchem i powietrzem, a nie zupami jarzynowymi i borowiną (czego nie znosił), widywać się też nie przestaje. Zalecenia lekarzy, np. niejadania tłustości, codziennego spożywania zup, wczesnego kładzenia się do łóżka etc., zwyczajnie ignoruje. Znane jest jego słynne powiedzenie: „Doktorzy mają swoją politykę, a ja swoją”. Natomiast doktor Eugenii ponoć słuchał, a wkrótce zabrał ją do Warszawy (gdzie kierowała Zakładem Wychowania Fizycznego i Sportu), by mieć bliżej siebie. Odtąd mogli się widywać często i mogli razem pić ulubioną przez Marszałka herbatę nie tylko w sezonie letnim, kiedy to on przyjeżdżał do Druskienik na kurację, a ona pełniła obowiązki lekarza sezonowego. Często widywano ich razem, jednak zawsze trzymających się od siebie w przyzwoitej odległości.

Początek lat 30-tych to już jednak koniec przyjazdów Piłsudskiego nad druskienicki brzeg Niemna i rzeczkę Rotniczankę. Marzący o własnym letnisku na Wileńszczyźnie w zacisznym miejscu ma wreszcie na spółkę z żoną Pikieliszki (16 km od Wilna). Jednak kres druskienickim przyjazdom kładzie nie wejście w posiadanie mająteczku na Wileńszczyźnie, gdzie odtąd może spędzać urlopy, lecz tragiczna, do dziś niewyjaśniona śmierć Eugenii Lewickiej. Po śmierci ukochanej zjawił się w Druskienikach tylko raz, w sierpniu 1931 r., i to zaledwie na dwa dni. Nie zamieszkał „w swoim domku”. Tym razem wyjątkowo zatrzymał się w Hotelu Europejskim. Jak wspominał pewien lekarz, podczas samotnego spaceru przez chwilę postał przed oknem pokoju zakładu zdrojowego, z którego pani doktor wyglądała z uśmiechem, gdy się zjawiał bez zapowiedzi, doszedł do ulubionego dębu na Pogance, a potem przespacerował się do nadniemeńskiej Wyspy Miłości... Więcej go spacerującego po miasteczku nie widziano i nigdy więcej do Druskienik, mimo doprowadzonej tu w 1934 roku kolei Druskieniki – Porzecze z Wilna, już nie przyjechał.

Prywatnie – Druskieniki to bardzo miłe, a jednocześnie bardzo bolesne wspomnienia Marszałka. Ale o tym w kolejnym odcinku.

Cdn.

Liliana Narkowicz

Na zdjęciu: Piłsudski nad Niemnem
Fot.
archiwum

<<<Wstecz