Tylko osioł dardanelski mógłby myśleć inaczej...

Relacje polsko-litewskie przeżywają swój renesans. Najwyżsi rangą politycy z obu stron granicy chuchają i dmuchają, by przywrócić nie tylko normalność, ale i na nowo strategiczny charakter wzajemnych relacji.

Przy tym oficjalne Wilno rozumie, że partner w Warszawie oczekuje od niego gestu dobrej woli, który by pokazał, że zadawnione problemy polskiej mniejszości (będące nadal kością niezgody) będą stopniowo rozwiązywane.

Tymczasem pojawiły się niepokojące syndromy, które wskazywać mogą na to, że choć politycy rzeczywiście chcą jak najlepiej, to i tak finalnie może być jak zawsze. Otóż premier Skvernelis powołał grupę roboczą, by z jej pomocą przygotować grunt pod przyjęcie nowych aktów prawnych, reglamentujących zbiorowe prawa mniejszości narodowych. Chodzi w pierwszą kolej o nową Ustawę o mniejszościach narodowych, której poprzedniczkę po 10 latach pobytu w Unii Europejskiej anulowali konserwatyści i ich sojusznicy. W grupie znaleźli się doradcy premiera, jak też przedstawiciele różnych resortów – urzędnicy-specjaliści z dziedziny kultury, oświaty, języka.

Komisja zaczęła działalność, ale już pierwsze efekty jej pracy mogą dowodzić, jak prawdziwe są słowa mówiące, że jeżeli chcesz ukręcić łeb sprawie – powołaj komisję. Powiedzonko to w litewskim państwie bardzo się sprawdza w szczególności, gdy idzie o delikatną materię praw mniejszości narodowych. Wszystko zaczyna się dziać, jak w słynnej powieści Bolesława Prusa „Faraon”. W starożytnym państwie egipskim niby pełnia władzy należała do faraona, a jednak w rzeczywistości niepodzielnie rządzili kapłani. Faraon był tylko bezwolną kukłą w ich przebiegłych rękach. Bardzo podobnie jest dziś u nas na Litwie, o czym może świadczyć praca wspomnianej komisji.

Niby rządzi premier i rząd. Wytyczają cele, stawiają zadania przed urzędnikami, jednak w rzeczywistości, gdy przyjdzie czas rozwiązań, okaże się, że to urzędnicy, współcześni kapłani, narzucają swoją wolę szefowi rządu. Oto premier daje polecenie, by przygotować ramy prawne dla nowej Ustawy o mniejszościach narodowych, a członek grupy roboczej, nowo upieczony szef Państwowej Komisji Języka Litewskiego Audrius Antanaitis prawi, że Litwie nie jest potrzebna dodatkowa ustawa w tej dziedzinie. Wystarczy, że wszyscy będą przestrzegać już istniejące akty prawne, zwłaszcza Ustawę o języku państwowym i będzie tvarka (porządek). Torpeduje tym samym polityczne cele rządu unormowania stosunków z Polską, ale urzędnik państwowy, czy raczej kapłan, o tym wcale nie myśli. Jego jedyna myśl jest ukierunkowana na to, by nie zrobić żadnej konkurencji w sferze publicznej dla języka państwowego. Przygotował ostatnio założenia rozwoju i ochrony języka litewskiego jako państwowego, poprzez które zamierza kontrolować, pilnować, sprawdzać i karać wszelkich naruszycieli koncepcji. Oczywiście w tym schemacie myślenia nie ma nawet poletka na pomyślunek, że języki tradycyjnych mniejszości narodowych potrzebują ochrony, wsparcia i promocji, które mogą jedynie zadziałać, gdy się je dopuści do publicznego używania (obok oczywiście języka państwowego) w miejscach zamieszkania tych mniejszości. Język państwowy jest wyjątkowy i osobliwy w swym statusie, dlatego nie może mieć żadnej konkurencji, dywaguje szef Państwowej Komisji Języka Litewskiego (przed którego wyborem na to stanowisko, nawiasem mówiąc, przestrzegało wielu polityków). W międzywojennym, archaicznym myśleniu Antanaitisa nie może więc być dopuszczona sugestia, by obywatele Litwy nielitewskiej narodowości mogliby dysponować swym własnym nazwiskiem w jego oryginalnej pisowni czy korzystać z europejskiego prawa do podwójnych nazw topograficznych bądź informacyjnych. Tak być nie będzie, jakom Antanaitis, perorował kapłan, który teoretycznie jako urzędnik państwowy ma wykonywać politykę rządu.

Pamiętam, jak za czasów premierostwa Kirkilasa, gdy wypadła mi możliwość być wśród doradców z premiera i oglądać całą kuchnię szykowania i przyjmowania decyzji od środka, rządowi też bardzo zależało na dobrym klimacie z Polską. Wtedy bowiem finalizowano inwestycje Orlenu na Litwie, szykowano grunt pod plany wspólnej budowy elektrowni atomowej. Równolegle zaś Uniwersytet w Białymstoku usilnie starał się o akredytację swej filii zagranicznej w Wilnie. I wtedy kapłani postępowali identycznie tak, jak dzisiaj Antanaitis. Negalima ir viskas. Były oczywiście zabawy w te same komisje, grupy robocze, które obradowały, naradzały się, by wydać z góry wiadomą odpowiedź: „Negalima”. Kirkilas jednak miał wtedy determinację na tyle, by sprzeciwić się kaście kapłanów i wbrew ich zaleceniom i opiniom zezwolił na założenie filii Uniwersytetu w Białymstoku.

Zobaczymy, jak dzisiaj z kapłanami poradzi sobie premier Skvernelis? Czy polegnie w walce z nimi jak Tutanchamon, czy jednak kapłanów poskromi. Bo stawka gry jest wielka. Każdy bowiem rozumie, jak ważne jest dzisiaj dogadać się z Polską i tylko osioł dardanelski, że sparafrazuję nieco prezydenta Trumpa, mógłby myśleć inaczej.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz