Gdy Brukselka głupio tnie

Cztery państwa należące do Grupy Wyszehradzkiej demonstracyjnie zbojkotowały nieformalny szczyt w Brukseli, jaki w minioną niedzielę zwołał ad hoc przewodniczący KE Jean Claude Juncker dla „państw zainteresowanych znalezieniem rozwiązań europejskich” dotyczących migracji.

Długo już bezradna Bruksela szuka tych „rozwiązań europejskich” dla problemu migracji i jak dotychczas niczego innego nie wyszukała, jak tylko mechanizm relokacji. Czyli solidarne rozpychanie do wszystkich zakątków Europy nielegalnych emigrantów, których z Azji i Afryki uprzejmie do brzegów europejskich dostarcza mafia, zgarniając z tego procederu grube miliony brudnych pieniędzy.

„Nie należymy do klubu przyjaciół relokacji uchodźców i nie zamierzamy w tym procesie brać udziału”, zapowiedział w imieniu wszystkich członków grupy V4 na kilka dni przed nieformalnym szczytem Junckera polski premier Mateusz Morawiecki. Słowa padły w Budapeszcie, gdzie kraje Grupy Wyszehradzkiej miały właśnie swój własny szczyt. Premier Polski aktywność Brukseli w sprawie migracyjnej określił jako „odgrzewanie procedur i propozycji z przeszłości”, które na dodatek nie są dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej ani zrozumiałe, ani w ogromnej większości akceptowalne.

Ważkie są to słowa i nieowinięte w bawełnę, pod którymi podpisały się nie tylko Polska, Czechy, Słowacja i Węgry, ale również Austria. W Budapeszcie do szeregu niepokornych wobec Brukseli przystąpił również kanclerz Austrii Sebastian Kurz, który w imieniu swego państwa już od 1 lipca zacznie przewodniczyć Unii. A przewodnicząc za priorytet, jak zapowiedział w węgierskiej stolicy, obierze bezpieczeństwo, które Austriak widzi jako „wspólną ochronę zewnętrznych granic, a nie dystrybucję migracji pomiędzy unijne kraje”. Aktualnym brukselskim elitom takie przewodnictwo – to jak prztyczek w nos od przyjaciela, który zszedł na złą drogę i na odchodnym przywalił im z piąchy.

Niemiłe, przyznajemy, jest to dla nosów elit, niemniej wypada życzyć, by tylko prztyczek był dość odczuwalny i otrzeźwiający, bo Europa – zalewana masami nielegalnych imigrantów – właśnie wrze. Ferment niezadowolenia wśród ludu i coraz większej rzeszy polityków narasta. Wrze we Włoszech, gdzie Mateo Salvini, lider zwycięskiej w ostatnich wyborach antybrukselskiej partii Ligi Północnej, zamknął włoskie porty dla okrętów z nielegalnymi przybyszami na pokładzie. Doradził przy tym, by odtąd zawijały one do portów w Holandii, czyli swoich rodzimych przystani. Nielegalnych emigrantów do brzegów Italii dostarczały bowiem statki holenderskie, wynajęte przez proemigracyjne organizacje. Teraz Salvini mówi: „basta”. Koniec ze świadczeniem pseudo dobroczynności na cudzym karku. Zachęcił też już przebywających nielegalnie na terenie Włoch emigrantów, by „pakowali walizki”, bo czas wolnej amerykanki właśnie się skończył.

Wrze też w Niemczech, gdzie z powodu kryzysu migracyjnego chwieje się i kołysze kanclerskie krzesło Angeli Merkel, jak busola na okręcie, który trafił na sztorm. Skala nieregularnej migracji (by użyć języka poprawności politycznej unijnych klerków) w Rzeszy wywołała bowiem taki sztorm społeczny, że w końcu nawet koalicyjny partner CDU bawarska CSU powiedziała: „genug”, czyli te same włoskie „basta”. W formie ultimatum zażądała od kanclerz radykalnego ukrócenia migracji do Niemiec również w ramach łączenia rodzin. Merkel musiała naciskom ulec.

I w Austrii też wrze. Tam nowy, młody kanclerz Sebastian Kurz zaczął spełniać swe przedwyborcze obietnice zamknięcia austriackich drzwi dla nielegalnych imigrantów. Ogłosił ostatnio, że wydali z kraju kilkudziesięciu radykalnych imamów, a bożnice ich zamknie, bo w Austrii „nie ma miejsca na budowanie społeczności równoległych”, wyjaśnił. Taka zapowiedź wywołała szmer niezadowolenia w Brukseli i prawdziwą wściekłość Ankary, gdzie prezydent Erdogan zagroził niewiernym, że nauczy ich szacunku do prawdziwych wyznawców.

Tak naprawdę dziś w Europie nie ma już kraju, który przyjąłby dużą liczbę muzułmańskich migrantów, a gdzie by teraz nie wrzało. Sytuacja staje się coraz bardziej wybuchowa i tylko brukselskie elity ciągle nie mogą znaleźć „europejskiego rozwiązania” problemu. Nic więc dziwnego, że przy niemocy Brukseli inicjatywę przejmują inne stolicy europejskie. Hiszpańska prasa w ostatnich dniach odnotowała, że w środku Unii tworzy się nieformalny sojusz krajów sprzeciwiających się nielegalnej imigracji. Są to kraje środka Europy, a więc Polska, Czechy, Słowacja i Węgry, do których dołączyły teraz Włochy i Austria. Motywy sprzeciwu, jak cytują hiszpańskie gazety, najlepiej wyartykułował premier Węgier Viktor Orban, który Brukselę oskarżył o naruszanie suwerenności państw członkowskich poprzez narzucanie polityki migracyjnej. Robią to czasami w stylu „nieludzkiego despotyzmu sowieckiego”, powiedział węgierski szef rządu, nie bawiąc się w dyplomatyczne grzeczności.

Cóż, gdy orkiestra śmiesznie gra – wszyscy śmieją się cha, cha. Gdy Brukselka głupio tnie – wszyscy gorszą się fe, fe...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz