W kręgu tradycji

Ten posiadł kwiat paproci…

Współczesne obchody świętojańskie poprzedzała prasłowiańska sobótka. Nie od dnia tygodnia – soboty, lecz dlatego, że tak u naszych przodków nazywało się święto ognia. Nie kwiatek paproci, jak dzisiaj, był w owe czasy najważniejszym symbolem świętojańskich obchodów, lecz ogień (sobótka) – symbol życia i ciepła, bez którego nic na ziemi się nie ostanie.

Prasłowiańskie święto było odprawiane w okresie letniego przesilenia słońca, czyli podczas najkrótszej nocy w roku, z 21 na 22 czerwca. Były to obchody bardzo ważne, bo witające lato, charakteryzujące się sprzyjającą człowiekowi aurą, dobrym czasem na różnorodne prace i obfitością pożywienia, zarówno w lasach, jak i na polach.

Przygotowaniem chrustu na ognisko i jego rozpalaniem zajmowała się płeć męska. Dziewczęta stroiły się w kwiaty, białe szaty przepasywały bylicami, na głowy wkładały wianki wite z roślin i kwiecia, by później je puścić z prądem rzeki. Ten, który się wywrócił wieścił nieszczęście, chorobę lub przedwczesną śmierć. Zatrzymany w zatoczce lub zaplątany w rzecznych trawach, groził staropanieństwem. Podebrany przez chłopaka lub specjalnego wypuszczonego w tym celu jego psa, oznaczał powodzenie i prawdopodobne rychłe zamążpójście. Podobno właśnie taki incydent, mimo różnicy wieku, połączył mego dziadka z babcią.

Bylicą, jako antidotum na wszelakie zło, przepasywali się również mężczyźni. Kobietom dodatkowo miała zapewnić płodność, lekkość rodzenia, wyeliminować ból głowy i bóle krzyża podczas wykonywania cięższych prac domowych i polowych. W średniowieczu wierzono, że właśnie ta roślina odstrasza wszystkie „cioty”, czyli uroki. Ogólnie wierzono, że tej nocy zebrane trawy i zioła mające właściwości lecznicze uzyskują specjalną moc. Na dachach domów, płotach, budynkach gospodarczych zawieszano kistki brzozy, lipy, olchy. Zbierano piołun (na układ pokarmowy i problemy kobiece), rutę (wzmacniała tętnice i była pomocna przy obrzękach), jałowiec (na nerki i trawienie), głóg (na serce), pokrzywę (na żołądek i porost włosów), lubczyk jako afrodyzjak pomocny w sprawach miłosnych.

W wigilię cudownej nocy na wzgórzach i polanach leśnych rozpalano ogniska. Młodzież (chłopcy i dziewczęta osobno) otaczała je w krąg, śpiewając pieśni o miłości. Co odważniejsi skakali przez ognisko, popisując się zręcznością. Także parami, co wróżyło gorącą miłość i wierność aż do grobowej deski. Aby wszędzie było widno, na łąkach rozstawiano łuczywa. O północy udawano się na poszukiwanie ukrytych w ziemi skarbów jakoby ukazujących się wybrańcom tej jedynej w roku nocy. Z czasem zastąpionych gonitwą za magicznym kwiatkiem paproci. Ciemność i las sprzyjały intymności, czułym uściskom, wyznaniom uczuć.

Bodajże najbardziej znanym utworem na ten temat jest „Pieśń świętojańska o Sobótce” napisana w XVI wieku przez Jana Kochanowskiego, podczas której mogło się zdarzyć, że „kiedy cię pocałuję, tydzień w gębie cukier czuję”. Opisał on marzenia, nadzieje, rozterki, rozmyślania 12 panien wiejskich, wychwalających uroki życia i Sobótkę, sprzyjającą łączeniu się par, jako tradycję przekazywaną przez pokolenia.

Wiek później poeta Kasper Twardowski nazywał to prastare święto rozpustą, podczas której oddawano cnotę za cnotę. W istocie, było ono pogańskim świętem miłości, owianym mocą czaru i bezwstydnej nocy jedności, która się należała po trudach całego roku. Zabawie ludowej towarzyszyło przygrywanie gęślarzy zgromadzonych przy ognisku, tańce obrzędowe i zaczepne przyśpiewki damsko-męskie.

Zabawa sobótkowa to tradycja stara, dużo starsza niż dzieje Litwy czy Polski. Wywodzi się z czasów pogańskich, więc nic dziwnego, że przez wieki towarzyszyła jej zarówno magia, jak i niestosowność czynów w pojęciu chrześcijańskim. Sobótka niekiedy wręcz gorszyła: swawoli młodych, spowodowanej nagłym wybuchem hormonów, Kościół nie pochwalał. Bywało, że zakazywano tych obchodów z ambony, straszono karami i piekłem. Ludzie nie chcieli jednak z tego tradycyjnego święta zrezygnować. Modlono się i honorowano bóstwa, głównie ucieleśniające ogień i wodę, ale też rośliny o znaczeniu leczniczo-magicznym. A i były to najweselsze obchody w roku, więc rwały się serca ku dokazywaniu i swawolom. W tym miejscu odwołam się do szesnastowiecznych strof:

Przyjechał pan na koniku,
Porwał dziewczę przy gaiku,
Oj, gaju-ty zdradniku!
Oj, byłoż-było krzyku!
Kupało!

Dzień Kupały, u pogańskich Słowian był dniem białego boga, czyli bóstwa dnia i światłości. Dniem radości, tańców, śpiewów, wesołości, dniem młodości. Kupała – prasłowiańskie bóstwo płodności, któremu oddawano kult podczas najkrótszej ciepłej nocy letniej, sprzyjającej zalotom i miłosnym igraszkom. Nazwa pochodzi od starosłowiańskiego „kǫpati”, czyli kąpać się. Inaczej mówiąc, wracamy do pierwiastka wody wspominanego na początku artykułu. Wody dającej życie, odradzającej ciało i ducha, symbolu płodności i oczyszczenia, a w tradycji chrześcijańskiej – także łaski i zbawienia. Raz w roku należało nie tylko rozpalić ogień i zabrać go ze sobą, ale i zanurzyć się w wodzie, a przynajmniej poleżeć na zroszonej trawie, co robili i chłopcy, i dziewczęta. Dokładnie nie wiadomo, kiedy święto ognia przekształciło się w misterium ognia i wody.

Sobótka, czyli święto Kupały (Noc Kupały, kupalnocka), nie jest jedynym świętem pogańskim, które zostało zaadaptowane przez Kościół chrześcijański, gdy nie dało się go wykorzenić wśród ludu. Datę jego obchodów przesunięto z nocy 21 czerwca na noc z 23 na 24 czerwca. Za patrona obrano św. Jana Chrzciciela, zwiastuna Jezusa Chrystusa, czczonego jako proroka. Jan Chrzciciel był synem Zachariasza i Elżbiety, kuzynem Jezusa Chrystusa po linii matki. Od zarania uważany za opiekuna takich rzadkich dziś zawodów, jak na przykład pasterz, kuśnierz czy rymarz, ale też orędownika mnichów, dziewic i samotnych matek. Imię Jan (dawniej Jahne, Jochanan) jest pochodzenia hebrajskiego, a oznacza „Bóg jest łaskawy”. Dziś najbardziej znanym dniem imienin Jana i Janin jest 24 czerwca. W Europie, pod różnymi zapisami w poszczególnych językach, imię to jest wciąż jednym z najpopularniejszych.

Wiadomo, że czas przynosi zmianę zarówno zwyczajów, jak i obyczajów. Z biegiem lat zmienia się też charakter i koloryt różnych świąt, wzbogacając je o regionalizmy. Z „Kalendarza Polskiego” Jana Szczypki (Warszawa 1984) dowiadujemy się, że nad Wisłą, szczególnie w okolicach Krakowa i Warszawy, gdy w wigilię św. Jana puszczano wianki po wodzie, do deszczułek przymocowywano palące się świeczki (im dłużej się paliły, tym dłuższe groziło staropanieństwo). Również dołączano karteczki z okolicznościowymi wierszykami, przysłowiami, sentencjami. Wszak wianki wyłapywali przy brzegach kawalerowie, niektórzy nawet udając się po nie wpław. Niektóre panny naprawdę umiały się zareklamować, robiąc to czasem anonimowo, a czasem podając konkretne namiary, kto zacz:

Godłem mej cnoty nie listek, nie kwiatek/Lecz skromność, praca, pokora i statek [stateczność – przyp. autorki].

Rytualne zanurzanie się w wodzie to także element nocy świętojańskiej. Uważano bowiem, że od świętego Jana woda jest dostatecznie ciepła, by rozpocząć sezon kąpielowy, do tego zapewnia ona w tym czasie zdrowie, młodość i wigor do sędziwych lat.

Wracając do symbolu ognia jako nieodłączonego elementu nocy świętojańskiej, to należy go traktować jako pierwiastek podstawowy, który kojarzy nam się z ciepłem, miłością i ogniskiem domowym, który oczyszcza, ale też i spala. Ogień wspominany jest w Starym Testamencie (giną Sodoma i Gomora, dwa występne miasta). Odnajdziemy go również w Nowym Testamencie – w kilku przypowieściach i Apokalipsie św. Jana.

Nie wszystko było od zawsze, więc i podejście człowieka do wielu spraw było inne, z większym szacunkiem. Chociaż „ogniste patyczki” wynaleziono już w starożytnych Chinach, ich masowa produkcja w Europie ruszyła dopiero pod koniec XIX wieku. Krzesiwo (żelazo do zapalania ognia), jak świadczą wykopaliska etnograficzne, stosowano na terenie Polski od X wieku i najprawdopodobniej było zapożyczone ze Skandynawii. Ale jeszcze w XIX wieku na wsiach rozpalano ogień bez pomocy żelaza, przy pomocy drzewa, pocierając o siebie (długo i mocno) dwie suche deski. Było to zajęcie i żmudne, i bardzo czasochłonne, więc robiono to rzadko, za to ceniąc iskierki ognia niczym bezcenny dar Boga, który należało nie tylko po nocy świętojańskiej ostrożnie „na szakalukach” zanieść do domu, ale i pielęgnować go, ten święty ogień, dający światło i ciepło, aż do następnego św. Jana. Józef Ignacy Kraszewski w „Starej Baśni” podsumował:

Chłopcy tymczasem suche tarli drzewo, aby zrobić ogień boży, który by sam się zrodził, młodym był i nowym, a potem przez rok cały domowym palił się ognisku. Był to ogień, którego z domu nikomu wynosić obcemu nie dano. Kto ogień wyniósł z chaty, brał z niej życie.

Dziś wnętrza naszych domów i podwórek oświetlają różnorodne lampy, latarki, świece. Trudność ich zapalenia jest właściwie żadna. Są elementem dekoracyjnym i tworzą klimat. Wpływają na nasz nastrój i powodują, że czujemy się spokojniej i bezpieczniej. Nikt nie przepada za mrokiem. A więc, ani światła, ani wody nie może zabraknąć, gdy zbierzemy się na św. Jana czy to w rodzinnym, czy też w bardziej licznym gronie. Jak pisał wspominany już Jan Kochanowski:

(…) Ten wieczór sławny
Święćmy jako zwyczaj dawny:
Niecąc ognie do świtania,
Nie bez pieśni, nie bez grania.

A co z kwiatkiem paproci? O ile mi wiadomo, słowo paproć (paprać, parparć, popruć) pojawia się dopiero w tekstach piętnastowiecznych. Każdy człowiek od zawsze chciał być zdrowy, kochany, szczęśliwy, bogaty, a ukoronowaniem tych celów miało być znalezienie tego, co w rzeczywistości nie istnieje. Legenda potęguje magię nocy świętojańskiej. Myślę jednak, że nie do końca jest to tylko ludzka fantazja. Przy okazji chcę przypomnieć, że św. Jan jest patronem Francji, a na wielu francuskich wsiach nadal się uważa, że paproć jako roślina jest „rękawem św. Jana”.

Jak wiadomo, dziś istnieje na świecie 10 tys. gatunków paproci. Wysokich, niczym drzewka, i maluśkich, jak koniczynka polna. Jadalnych (np. pędy orlicy świetnie sprawdzą się w sałatce) i śmiertelnie trujących. Paprotniki mają odmienny cykl życiowy niż rośliny kwitnące. Zapładniają się same, z udziałem dwóch niezależnych pokoleń, przy pomocy kropli wody. Niektóre jednak mają ozdobne liście, a ich płodne części przypominają kwiatostany. Dlatego takie gatunki jak długosz królewski (łac. Osmurda regalis) czy podejźrzon (Borychium lunaria) ze względu na zielono-żółtawe kwiatostany, które nie wszystkie gatunki mają, mogły się naszym przodkom wydawać jako coś, co ma szansę chociaż na chwilę zakwitnąć na czerwono. A są, jak to pięknie ujął Wincenty Pol – „niewidzialne oku”.

Kwiat paproci – to kwiat symbol. Znajdziesz go – posiądziesz miłość, zapewnisz dostatek. To coś w rodzaju morału. Stale musimy o czymś marzyć, do czegoś dążyć. Nic nie ma w życiu za darmo: na miłość trzeba zasłużyć, na dobrobyt zapracować. Wdzięcznie to ujęła Maria Rodziewiczówna: Kto baśń zrozumie i żyć będzie wedle niej, ten posiadł kwiat paproci…

Liliana Narkowicz

<<<Wstecz