Lekcja od „Sąjūdisu”: podziały – to marginalizacja

30 lat już minęło, od kiedy – wzorujący się na polskiej „Solidarności” – litewski Ruch na Rzecz Przebudowy „Sąjūdis” (Sajudis) rozpoczął swą walkę o wolność, która zakończyła się ostatecznie restytucją niepodległości Bursztynowej Republiki.

Litewskie media wypełniły się ciepłymi, czasami nieco przypudrowanymi wspomnieniami z tamtych historycznych już czasów. Wspominamy bohaterów tamtego okresu, wciąż od nowa przywołujemy ich heroizm i poświęcenie dla Litwy. Tak, „Sąjūdis” był tą litewską marką, która rozsławiła nasz kraj w owym czasie na świecie, a i przyczyniła się ostatecznie do całkowitej erozji Związku Sowieckiego. Dobrze jest więc o tym pamiętać, nauczać potomnych, dbać, by świat też nie zapominał litewskiego wkładu w obaleniu żelaznej kurtyny, bo przecież taki był finalny etap tego, co zaczęło się w Polsce, przerzuciło się potem płomieniem wolności na Litwę i w konsekwencji na inne republiki, na cały ZSRR, a skończyło się obaleniem Muru Berlińskiego.

Czcząc „Sąjūdis” i jego ludzi, nie możemy jednak jednocześnie nie pamiętać, że budowali oni ową „litewską markę” na modłę i wzór niepodległej Litwy z okresu międzywojennego, a więc w dużym stopniu w oparciu o antypolonizm. Nowa Litwa miała być mono etniczna, w której mniejszościom narodowym przewidywano rolę tylko kwiatka u kożucha. Czyli rolę wybitnie dekoracyjną. Wtedy to właśnie działacze „Sąjūdisu” próbowali forsować legendę, że na Litwie wręcz nie ma Polaków, są tylko spolonizowani Litwini. Do miary symbolu tamtych czasów można by chyba zaliczyć jedną z karykatur, przedstawiającej polskiego „malucha”, który po wywiezieniu telewizorów na przyczepie wiezie grób Piłsudskiego z Wilna do Polski. Tak w znacznej mierze elity „Sąjūdisu” widzieli wtedy rozwiązanie polskiej sprawy. Chodziło im po prostu o pozbycie się polskości z Wilna i Wileńszczyzny.

Dlatego trudno jest nie docenić ogromnej determinacji społeczności polskiej na drodze do samoorganizacji. Było wśród ówczesnych liderów Polaków na Litwie przekonanie, że tylko dobrze zorganizowani i świadomi własnych praw przetrwamy. Związek Polaków na Litwie, który na początku pod szyldem Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie rozpoczął swą działalność, podjął się tego wyjątkowo, zgoła nie prostego zadania.

Organizacja od początku miała charakter masowy. Zrzeszała rodaków nie tylko z Wileńszczyzny, ale i z najdalszych zakątków Litwy. Działała prężnie, na ogromnym entuzjazmie swych znanych i mniej znanych działaczy i działaczek, których etalonem postępowania było słynnych „pięć prawd Polaka” (Litwa - Ojczyzną, Polska – Macierzą, mowa ojców – naszą mową, Polak Polakowi bratem, oto esencja tych prawd). Dzięki ZPL-owi, z którego wyrosło później wiele innych organizacji branżowych, polskość na Litwie odrodziła się i też, w różnych perypetiach będąc, obroniła się. Budowanie niepodległej Litwy przez „Sąjūdis” odbywało się zatem, jak już wspomniałem, w kontrze do polskości, ale też przy współudziale zorganizowanej społeczności polskiej, która wolne i demokratyczne państwo widziało z kolei jako „sprawiedliwe dla wszystkich niezależnie od narodowości”, jak to wtedy ZPL formułował.

ZPL więc od początku istnienia był ruchem reprezentatywnym, masowym, ale też asertywnym wobec władz, próbujących ograniczać prawa litewskich Polaków. Organizacja była przy tym zawsze lojalna wobec swego państwa, co potwierdzała w różnych, czasami ciężkich, momentach dziejowych Litwy (chociażby wtedy, gdy u zarania proklamacji niepodległości wezwała litewskich Polaków, by unikali służby w wojsku sowieckim, a przy nadarzającej się możliwości również z niego dezerterowali). Domaganie się należnych praw, a przy tym bycie lojalnym obywatelem swego kraju, tak w jednym zdaniu scharakteryzowałbym filozofię działania ZPL przez 30 lat jego istnienia.

ZPL pozostawał wierny swym zasadom, choć często trzeba było płacić za to wysoką cenę. Dlatego ciężko jest przyjąć, a nawet uwierzyć, że dzisiaj niektóre środowiska, również w Polsce, próbują organizację posądzać o generowanie konfliktu zarówno wśród Polaków, jak i na linii polsko-litewskich stosunków. Nie pierwszy raz czyni to środowisko związane z „Gazetą Polską”, której niektórzy dziennikarze z uporem wartym lepszej sprawy, namolnie wręcz, ostatnio próbują przylepić czy to ZPL, czy wcześniej AWPL łatkę prorosyjskości. Taki wydźwięk ma np. ostatnie oświadczenie Klubu „Gazety Polskiej”, które sugeruje, że to ZPL wygenerował ponoć ostatni konflikt, z którego korzyści czerpać będą obce nam siły i obcojęzyczne media.

Troska niby słuszna, tylko, zapytać trzeba, kto do niepomiernych rozmiarów próbuje rozdmuchiwać zamieszanie wokół sprawy urzędowej i technicznej w mediach (do wyjaśnienia owszem, ale w zaciszu gabinetu). Kto próbuje ją upolityczniać? Jakie portale na Litwie i z kim związane czynią to? No, chyba nie ZPL. Jeżeli więc Polakom i Polonii życzymy dobrze (jak to w oświadczeniu pobrzmiewa), to chyba musi nam zależeć, by sprawy nie upolityczniać, tylko zostawić ją do wyjaśnienia osobom zainteresowanym. Do życzliwego, dodajmy, wyjaśnienia bez uszczypliwości w rodzaju próby zablokowania przez prezesa Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” lubelskich samorządowców, pragnących wyróżnić prestiżowymi nagrodami miasta Unii Lubelskiej właśnie działaczy Związku Polaków na Litwie.

Niepotrzebnie nagłośniony urzędniczy incydent wokół ZPL (zdarzyło się, padły tam niepotrzebne słowa z obu stron) coraz bardziej niepokoi środowiska patriotyczne w Macierzy, które uczciwie od lat wspierają Polaków na Wileńszczyźnie. O niedzielenie Polaków na Litwie kilkakrotnie apelował europoseł prof. Mirosław Piotrowski, wzywały do tego media katolickie i kresowe.

Wsłuchując się w ten głos, warto pamiętać też, że „Sąjūdis” zmarginalizował się w dużej mierze wskutek wewnętrznych podziałów, a ZPL przetrwał, bo nie dał się podzielić...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz