Janusz Laskowski znowu w Wilnie

Poczuł się szczęśliwy...

Brawami na stojąco i odśpiewaniem tradycyjnych „Sto lat” dziękowała publiczność znanemu twórcy i wykonawcy Januszowi Laskowskiemu za piękne chwile wzruszenia i nostalgicznych wspomnień podczas koncertu w wileńskiej sali „Compensa”, który się odbył w czwartek, 5 kwietnia.

Publiczność nie zawiodła 72-letniego artysty i sala wypełniona była po brzegi. Na koncert wykonawcy z Białegostoku przybyli przedstawiciele przeważnie starszego i średniego pokolenia nie tylko ze stolicy, ale też z różnych miejscowości Wileńszczyzny. Twórczość tego artysty, jak można było jeszcze raz się przekonać podczas czwartkowego koncertu, jest znana i lubiana. Pochodzący z Wileńszczyzny wykonawca, podobnie zresztą jak Czesław Niemen, czy mający wileńskie korzenie Maryla Rodowicz i Ryszard Rynkowski, jest przez Polaków na Litwie traktowany jako „swój”.

Zresztą Laskowski podczas swego prawie 3-godzinnego występu cały czas kokietował publiczność, mówiąc o przywiązaniu i miłości do „cudownego Wilna”, komplementował publiczność i salę, którą uznał za „jedną z najlepszych na świecie”.

Początkowo publiczność na wykonywane piosenki reagowała powściągliwie i wręcz anemicznie, ale wszystko się zmieniło, gdy piosenkarz zaśpiewał piosenkę o Solecznikach. Właśnie od tego utworu zaczęły się bisy, a artysta wciąż podgrzewał atmosferę wykonując tak znane szlagiery jak: „Na opolskim rynku”, bez którego, jak dowcipnie zauważył wykonawca, nie odbywa się żadne wesele w Polsce, czy nostalgiczne i sentymentalne „Beata z Albatrosa”, „Świat nie wierzy łzom”, „Śnił mi się rodzinny dom”...

Wielu dziennikarzy w Polsce próbowało dochodzić, kto kryje się za tą tajemniczą Beatą z „Albatrosa”, dla której niespełna dwudziestoletni Janusz poświęcił tak piękne wyznanie miłości. Tajemnica pozostała jednak tajemnicą, bo artysta nigdy tego nie zdradził, chociaż przyznał, że nie „bywa dymu bez ognia”. Dziennikarzom pozostało nadal snuć domysły...

Największym przebojem Laskowskiego są bez wątpienia „Kolorowe jarmarki”, co znalazło potwierdzenie również w Wilnie.

Artysta po raz pierwszy wykonał je na festiwalu piosenki polskiej w Opolu w roku 1977. Utwór został nieprzychylnie oceniony przez krytyków i doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy znany przedstawiciel tej branży Adam Wróblewski wystawił tej piosence zero punktów. Co więcej, wstał ze swego miejsca i tabliczkę z tą notą zaprezentował widzom i kamerom telewizyjnym. Zbłaźnił się jednak krytyk, nie piosenkarz, gdyż Laskowski otrzymał Nagrodę Publiczności i Nagrodę Dziennikarzy, a „Kolorowe jarmarki” stały się międzynarodowym szlagierem, wykonywanym nawet po... japońsku. Weszły one na stałe do panteonu „narodowych” przebojów, konkurując nawet z popularnymi „Sokołami”. O Laskowskim zrobiło się głośno i od występu w Opolu stał się on znany i sławny. Kompozytor i wykonawca z Podlasia nie zapadł jednak na gwiezdną chorobę. Pozostał skromnym człowiekiem i nigdy nie gwiazdorzył, chociaż koncertował w wielu krajach świata na prawie wszystkich kontynentach.

O sobie mówi, że jest „artystą z wiarą”. Zajmuje się działalnością charytatywną i wspiera instytucje i fundacje związane z Kościołem katolickim, chętnie uczestniczy w uroczystościach i koncertach o charakterze religijnym. Jak powiedział Paweł Żemojcin, prezes Agencji Artystycznej „Polskie imprezy na Litwie”, która to zorganizowała koncert Janusza Laskowskiego w Wilnie, artysta w czasie pobytu na Litwie zaglądnął nie do jednej świątyni...

Mimo swego wieku artysta nie narzeka na zdrowie i kończąc występ zapowiedział, że nie będzie się żegnać z tak sympatyczną publicznością i zamierza do Wilna jeszcze wrócić w przyszłości. Sala odwzajemniła się gromkimi brawami na stojąco i odśpiewaniem „Sto lat”. Laskowski był wzruszony i wykonał kilka utworów na bis, a potem chętnie rozdzielał autografy twierdząc, że tu, w Wilnie, poczuł się szczęśliwy...

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciu: mimo, że ma zespół „Wędrówka” Laskowski nie rozstaje się z gitarą
Fot.
Marian Paluszkiewicz

<<<Wstecz