„Zawsze wierni „Piątce” (II)

Mówi prawdę – zawsze i wszędzie (2)

W czasach wojennych najpierw była szkoła powszechna w Kolonii, do której Krystyna Rzewuska chodziła i gdzie, jak zapamiętała, pracowali nauczyciele Piotrowski i Rydzewski. Obaj codziennie przychodzili pieszo z Wilna, by uczyć w tej odleglej dzielnicy dzieci po polsku.

– Początkowo miałam problemy z chłopakami, kpili czasem ze mnie, bo chodziłam w kapeluszu od nazaretanek. Któregoś dnia rozzłościłam się i zrzuciłam jednego z chłopaków (nazywał się Bojko) z drewnianych schodów. Od tej pory miałam spokój, ale kapelusza już nie nosiłam – wspomina Rzewuska.

Pani Krystyna wspomina, że w klasie piątej zafascynowała ją twórczość Elizy Orzeszkowej. Omawiano „Gloria Victis”. Przypomniała wówczas spotkanie, jeszcze u nazaretanek, z byłym powstańcem roku 1863. To zainteresowanie z biegiem czasu zaczęło dojrzewać. Temat walki Polaków o wolność tkwił w umyśle i sercu Krystyny, przeniosła te uczucia w łagrach i więzieniach, że po latach, gdy kończyła już w Gdańsku studia, tematem jej pracy magisterskiej było „Wilno w Powstaniu Styczniowym”.

Najszczęśliwszy okres

Okupacja niemiecka na Ziemi Wileńskiej zrodziła w środowisku polskim ogromny zryw patriotyczny, jakim było tajne nauczanie w języku polskim. Było to niebezpieczne, ale nauczyciele i uczniowie z polskich rodzin traktowali to bardzo poważnie, jako dążenie do zachowania polskości. Krystyna przypomina nazwiska tych bohaterów, którzy z ogromnym oddaniem uczyli młodzież i u których się ona uczyła.

– Na kompletach u pani Jacynowej uczyli się też Lala Hołubówna, Rysiek Filipowicz, Lila Gierwatowska, Henio Adamski, Malawkowie… Nauka trwała trzy lata. Gdy skończyła się wojna, poszłam do polskiego gimnazjum, które wtedy było na Ostrobramskiej. Po zdaniu egzaminu zapisano mnie do klasy piątej. Te trzy lata w gimnazjum to chyba najlepszy, a raczej najszczęśliwszy, okres w moim długim życiu. Mnóstwo koleżanek i kolegów (szczególnie jeden), polskie otoczenie, patriotyzm różnie okazywany, beztroskie życie. Groźbą była tylko fizyczka (pani Januszkiewiczówna) i może trochę matematyk (pan Święcicki). Uwielbiałam lekcje polskiego pani Pietraszkiewiczówny. Była wymagająca, ale pisanie dla niej wypracowań stanowiło radość i satysfakcję – opowiada rozmówczyni.

Pani Krystyna wraca do wspomnień o koleżeńskich zabawach i spotkaniach. Chodzili całą gromadą do opery, gdzie śpiewała Jadwiga Pietraszkiewiczówna, do filharmonii, gdzie występowała Hanka Bielicka, a wiosną – wyjazdy do Trok, do kolegi z klasy Szymka Pileckiego czy Józy Firkowicza, wypady nocne na wyspę, urządzanie w szkole rewii, gdzie rej wodzili Janka Ingielewiczówna, Janka Butkiewiczówna, Jerzy Zajączkowski…

– Maturę zdałam pomyślnie m.in. dzięki ściągom z matematyki podrzuconym mi przez Alinkę Puzewiczówną, a z polskiego to ja pomogłam dwóm chłopakom. Na balu maturalnym nie byłam. W czasie matury zmarł ojciec mojej najbliższej koleżanki Jagody Ambrożewiczówny, więc był to z mojej strony jakby akt solidarności. Świadectwo maturalne nosiłam z wielką dumą. Zdałam egzamin na Uniwersytet Wileński, wybrałam studia na filologii francuskiej i zaczęłam pędzić żywot studencki: olbrzymia biblioteka, zajęcia w sekcji gimnastycznej, ciekawe wykłady z literatury starożytnej. Brak tylko paczki z Kolonii Wileńskiej – wspomina Rzewuska.

Okrutny rozdział życia

25 marca 1949 roku o 6 rano zapukali do domu wileńskiego, gdzie mieszkała. Kazali się ubrać i wyjść z domu, nie tłumacząc ani dokąd, ani dlaczego.

– Zamknął się pierwszy rozdział mojego życia – podsumowuje pani Krystyna. – Czasem zadaję sobie pytanie, czego mnie nauczył, co pozostawił? Moi Rodzice przeżyli wielkie trudności w czasie I wojny światowej. Wyszli z niej nie tylko Polakami, ale i mocnymi patriotami. Mama ceniła bardzo odzyskanie Wilna, wspominała spotkanie z Józefem Piłsudskim w szpitalu na Wilczej Łapie. Uwielbiała Dziadka. Tata często wracał wspomnieniami do wojska Dowbór-Muśnickiego, więc siłą rzeczy nasiąkałam patriotyzmem, który szczególnie się rozwinął w czasie okupacji. Mama miała kontakt z akowcami, dużo im pomagała nie tylko żywnością, ale i noclegiem. Później i nas w to wciągnęła. Kiedy już szłam po wojnie do polskiego gimnazjum, byłam zdecydowanym wrogiem bolszewików (tak zawsze nazywała ich Mama). Nie podałam ręki koledze, który wstąpił do komsomołu, wytarłam całkowicie z pamięci koleżankę, która pojechała na studia do Moskwy, odmówiłam zatańczenia z członkiem orkiestry wojskowej, która grała podczas zabawy w naszej szkole i takie inne dziecinady.

Pani Krystyna nie chce wspominać o niewymownie trudnych ośmiu latach w łagrze, wcale się nie rozczula nad sobą, że będąc w łagrze została skazana jeszcze na 10 lat więzienia – ponoć była wrogo nastawiona do ustroju radzieckiego. Z tego wyroku odsiedziała 6 lat. Nie nadaje temu rangi tragedii, uważa, że takiego losu doświadczyły w tamtym okresie stalinowskim miliony niewinnych ludzi. Pisała stamtąd listy do Jagody, które częściowo były drukowane w książce „Zawsze wierni „Piątce”.

Tym razem pomija smutne, wręcz tragiczne wydarzenia z okresu pobytu na Syberii. Raczej chce wspomnieć lepsze chwile.

– Śmierć Stalina. Cały barak chlipie z rozpaczy. Wchodzi komendant łagru, łypie swoim zezowatym okiem i pyta „Cziego oriocie, mało połuczili?” (czego wrzeszczycie, mało dostaliście?) I wyszedł. Drugi epizod: pracujemy w polu, już mam odsiadki dobrych kilka lat. Naczelnik konwoju na moją prośbę pozwala mi przejechać się na jego koniu. Co to była za frajda! Piękna pogoda, wiatr w uszach i wspomnienia mojego konika w Rokanciszkach. Nigdy więcej nie pozwolił dosiąść konia, pewnie się bał, że mogę uciec – mówi pani Krystyna.

Żołnierz wita po polsku!

Rok 1957 rozpoczyna trzeci okres w życiu Krystyny Rzewuskiej. Wraca wraz z Mamą przez Moskwę do Wilna. Zatrzymują się tu na 2 tygodnie. Brat już wyjechał do Polski.

– Czuję, że Mama by tu została, ale sprzeciwiłam się kategorycznie. Wilno już jest inne, wspomnień nie odnajduję, ja sama się zmieniłam. Trudno wykreślić osiem lat upokorzeń, biedy, głodu i mrozu. Jedziemy do Gdańska. Na granicy niezapomniane uczucie, gdy do wagonu wchodzi Polak w mundurze, z orzełkiem na czapce, salutuje i mówi po polsku „Dobry wieczór, państwu”. Tego nie da się zapomnieć. Na dworcu w Warszawie czekają obcy ludzie z herbatą, kanapkami dla repatriantów. Jak nie płakać, jak nie czuć, że to inny kraj, inni ludzie. To Polska! W Gdańsku, dokąd przyjeżdżamy, na dworcu stoi cała rodzina: ciocia, wujek, brat, kuzynki, kuzyni z kwiatami. Jest luty 1957 rok, wspomina Rzewuska.

Studia na Uniwersytecie Gdańskim rozpoczęła tuż w pierwszych dniach po przyjeździe. Dziekan poradził jej studia na wydziale historii. Uzupełniła I semestr. Wkrótce jest już swoim człowiekiem i potraktowana życzliwie. Otrzymała paszport i w czerwcu pojechała do Londynu, do Ojca.

– Wszyscy w „polskim” Londynie oglądali mnie z niedowierzaniem: osiem lat Syberii i żyje!? A ponieważ chwalę Polskę, w której pomieszkałam „już” pół roku, mruczą, że chyba jestem komunistką. Byłam zaproszona do Instytutu Polskiego i Muzeum im. Generała Sikorskiego przez generała, dr. hab. Mariana Kukiela, legionistę, ministra, historyka wojny. W czasach późniejszych miałam okazję gościć w swym domu gdańskim siostrę generała. Poznałam też generała Władysława Andersa. Fajnie było w Londynie, ale mimo namowy Taty, abym została, wróciłam. Nie chciałam już mieszkać w żadnym innym kraju, tylko w Polsce – zwierza się Krystyna.

Do Anglii w odwiedziny do ojca jeździła niejednokrotnie, tato też przyjeżdżał czasami do Gdańska.

Kółko historyczne w okresie „czerwonej ojczyzny”

Po zakończeniu studiów Krystyna wyszła za mąż, oczywiście, za wilnianina z ul. Mostowej. Urodziły się im dwie córeczki – Iwona i Hania. Mąż zmarł, gdy dziewczynki były już prawie dorosłe.

– Najdłużej pracowałam w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym, gdzie było wielu spośród nauczycieli i uczniów z wileńskiej uczelni na Holenderni. Jednocześnie lata realnego socjalizmu mają swoje jakże przykre strony, o czym już wkrótce przekonałam się osobiście: namawianie do partii, śledzenie przez oddanych „czerwonej ojczyźnie” nauczycieli, donosy. A ja zorganizowałam kółko historyczne, gdzie obowiązuje historyczna prawda. Książki przywoziłam z Polskiej Biblioteki w Londynie, przemycałam je przez granicę, a pewnego razu wpadłam i książki skonfiskowano. Oczywiście, że nie byłam wygodną nauczycielką: zwolnili mnie, ale dzięki już działającej „Solidarności” zostałam zatrudniona w innej szkole. Nadal wykładałam historię. Uczniowie moi, nawet najstarszych promocji, nadal przychodzili do mnie z różnych okazji świątecznych, dzwonili, zapraszali na spotkania.

Czasy się zmieniły, odeszła euforia, a razem z nią wiara w lepsze jutro. Teraz jestem babcią i bardzo mi z tym dobrze. W wolnym czasie wyjeżdżam za granicę, uprawiam kwiatową działkę, jeżdżę samochodem, często bywam w filharmonii. Do tego dochodzą książki i… choroby, ale to już mniej ważne – mówi Rzewuska, podkreślając, że była też zaangażowana w działalność dawnej „Solidarności” i przez 13 lat pracowała społecznie w Komisji Zakładowej.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciach: przyjaciółki w łagrze – Krystyna, Teresa Bała, Irena Makarewicz, Lonia Drabato;
przyjaźnie, które przetrwały lata (od lewej – Jadwiga Ambrożewicz, Krystyna Rzewuska, Lala Hołubówna)
Fot.
archiwum rodzinne

<<<Wstecz