Państwowy Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze” im. Tadeusza Sygietyńskiego w jubileuszowym roku 70-lecia działalności wystąpi w Wilnie. 4 maja w litewskiej stolicy odbędą się trzy koncerty „Mazowsza”. Koncerty objął swoim patronatem prezydent RP Andrzej Duda, zaś partnerem jest Dom Kultury Polskiej w Wilnie.
Uniwersalny jak muzyka Chopina
Rozmowa z JACKIEM BONIECKIM, dyrektorem Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze” im. Tadeusza Sygietyńskiego
– Ostatni raz „Mazowsze” w Wilnie gościło przed 12 laty. Jak w ciągu tego czasu zmieniła się działalność artystyczna zespołu?
„Mazowsze” – to już inny zespół, który nabrał wiatru w żagle, a to zaprocentowało w jego kondycji artystycznej. Szczególnie w ciągu ostatnich pięciu lat „Mazowsze” rozszerzyło swój repertuar. Podstawowy program obejmuje suity taneczno-muzyczne z 42 regionów Polski. Do tego dołączyły inne utwory, bliższe środowisku dworskiemu. Już jego założycielka Mira Zimińska-Sygietyńska gromadziła stroje mieszczańskie i instrumenty muzyczne, które daleko odbiegały od ludowych. Miała plany, aby zrobić, oprócz folkloru wiejskiego, utwory bliższe środowisku mieszczańskiemu. Na robienie takich eksperymentów nie otrzymała zgody ze względów ideologicznych. Ale ona czuła, że „Mazowsze” należy rozwijać w różnych kierunkach. Poszliśmy właśnie tym tropem i pierwszą znaczącą zmianą było wystawienie opery Wojciecha Bogusławskiego „Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale”, w roku 2013, na jubileusz 65-lecia, z muzyką Jana Stefaniego. Ta pierwsza polska opera z okresu oświecenia wyreżyserowana została na nowo przez Andrzeja Strzeleckiego, rektora Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Spektakl w wykonaniu „Mazowsza” nabiera szczególnego charakteru. Reżyser wyłuskał to, co jest możliwe z kunsztu aktorskiego zespołu. Chcemy dalej iść tą drogą. Mamy też zamiar rozszerzać repertuar w zakresie muzyki klasycznej, co daje nam zarówno trening zespołu chóru jak i orkiestry. Otwiera to przed nami zupełnie inny wachlarz możliwości. Utwory tak znane i słynne, jak Msza i „Requiem” Mozarta, czy „Stabat Mater” – ukazują „Mazowsze” w nieco innym świetle.
– Czym zaskoczy „Mazowsze” w maju wileńskiego widza?
Będzie to program, który nawiązuje do jubileuszu 70-lecia zespołu i 100-lecia niepodległości Polski – włączymy do naszego występu tańce narodowe i pieśni patriotyczne. Mamy nadzieję, że podróż będzie obfitowała w pozytywne reakcje właśnie ze względu na zmianę jakościową zespołu.
Specjalnie na przyjazd do Wilna szykujemy III Litanię Ostrobramską Stanisława Moniuszki. Chcemy ją wykonać podczas koncertu w kościele. W tym wydaniu „Mazowsze” jest nieznane, nowe, ale nadal odnoszące sukcesy. Rozszerzamy repertuar, który zbliża nas do 100-lecia odzyskania niepodległości, w związku z tym nagrywamy płytę pieśni patriotycznych. Będzie to coś nowego, czego jeszcze nikt w wykonaniu „Mazowsza” nie słyszał. Aranżacja Tadeusza Niećki jest oparta o tradycyjną harmonię, ale w bardzo ciekawy sposób zaaranżowana, zarówno instrumentalnie, jak i wokalnie.
Przed 12 laty w Wilnie na pewno nie był pełny skład zespołu, co zubożało przekaz artystyczny. W „Mazowszu” tańczy, śpiewa i gra około 125-130 osób. To jest ten pełny skład zespołu i chcemy, żeby tak wystąpił w Wilnie.
– Jakie kierunki działalności obiera zespół?
„Mazowsze” idzie w różnych kierunkach. Często występuje w towarzystwie artystów innych gatunków muzycznych. Tak było, na przykład, z hip-hopem podczas koncertu na Woodstock. Ostatnio z „Mazowszem” wystąpili Krzysztof Cugowski i synowie. Myślimy, że to też jest sposób na zainteresowanie publiczności, która być może nie trafiłaby na koncerty w tradycyjnym wydaniu. Jest to swoisty ukłon w kierunku młodzieży, folku. Podążamy w różnych kierunkach, nie gubiąc tego rdzenia, z którego słynie „Mazowsze”. Bo to są wartości niepodważalne. Próbujemy szerzej patrzeć na „Mazowsze”, gdyż to daje nam trening, który pozwala zespołowi na rozwój artystyczny. Proszę nie myśleć, że to będzie nagle jakieś zniekształcenie i odwrócenie. Raczej – ubogacenie, żeby być bliżej dzisiejszego widza.
– Co zrobić, aby młode pokolenie interesowało się folklorem?
Jestem w zespole tylko pięć lat, ale w tym czasie dużo się zmieniło: młody słuchacz-widz, który przychodzi na koncert, zwykle jest zachęcany przez rodziców, czy krewnych. Z nieufnością podchodzi do koncertu. Dość namacalnym przykładem był występ „Mazowsza” podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, kiedy pewien młody człowiek z Europy Zachodniej dał dużą wypowiedź dla jednej z polskich gazet. Powiedział, że przyszedł na koncert z kurtuazji, bo takie były plany grupy zorganizowanej. I ku jego zdumieniu, zamiast zobaczyć zawodzące skrzypce i kogoś, kto nieczysto śpiewa, zobaczył piękne „Mazowsze” i się nim zachwycił. Bardzo ważny jest przekaz. Zauważamy, że jeśli ktoś przyjdzie na koncert, to się zachwyca zespołem i połyka bakcyla. Dzisiaj jest dużo sztuki marginalnej, która operuje językiem prymitywnym, niedoskonałym bez głębszych treści, a i forma jest słaba i niedoskonała. Widz, podświadomie czy też nie, broni się przed tym i szuka prawdziwej wypowiedzi. Znajduje to w przekazie „Mazowsza”. Trzeba przyznać, że zespół nie pokazuje dosłownego folkloru, tylko folklor zasymilowany do artystycznego wyrazu. Pamiętajmy, że Tadeusz Sygietyński był przede wszystkim dobrze wykształconym kompozytorem. Pisząc najprostszą „Kukułeczkę”, myślał poważnie partyturą dojrzałego twórcy. Nie jest to wyłącznie muzyka ludowa, która wyrasta tylko z emocji, powiedzmy, niewykształconego ludu. Została przekształcona w dzieło na wskroś symfoniczne: zarówno barwa, jak harmonia i forma są bardzo dojrzałe. Jest to dzieło artystyczne, a nie dzieło folkloru.
Stylizacja wykonana tak, jak to widział Tadeusz Sygietyński, a przede wszystkim Mira Zimińska-Sygietyńska. Jako osoba świetnie czująca się na scenie, wiedziała, jak trzeba podać folklor, aby był strawny dla słuchacza i widza, nawet jeśli jest on z dalekiego kraju i nie rozumie polskiej kultury. Podobnie jak z muzyką Chopina, która ma wartości uniwersalne. Daje się to zrozumieć, nawet wtedy, gdy się nie ma odczucia kulturowego.
– Niejednokrotnie podkreśla Pan, że zespół jest młody, pełen wigoru. Skład zespołu jest stale odnawiany? Czy w związku z tym jest dużo chętnych, aby uzupełnić szeregi artystyczne „Mazowsza”?
Mira zawsze dbała, aby zespół był młody. Takie było założenie i tego się przytrzymywała. Osoba, po osiągnięciu czterdziestu kilku lat, ma się pożegnać ze sceną. Twierdziła, że na scenie ma być młodość, wigor, witalność. To jest jeden z ważniejszych atutów zespołu. Zespół trwa i, pomimo że ma 70 lat, wciąż jest młody. Do zespołu przyjmujemy osoby w wieku 18-25 lat. Zdarzają się fenomeny, które po czterdziestce nie opuściły sceny. Mamy w tej chwili wielką przychylność organizatora w postaci samorządu województwa mazowieckiego z marszałkiem na czele. Od pół roku jesteśmy współfinansowani przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego. A to daje nam zupełnie inne możliwości, na przykład, pozwala wyjeżdżać na koncerty w pełnym składzie.
– Czy w swoim repertuarze zespół wyczerpał cały polski folklor, a może czynione są próby wyjścia w stronę folkloru, na przykład, Kresów?
Mamy jeszcze sporo regionów w samych granicach dzisiejszej Polski, które nie są reprezentowane przez zespół. Szczególnie dotyczy to zachodniej części kraju, Warmii i Mazur oraz części południowej, po tej stronie Bieszczad. Wiąże się to z poszukiwaniem materiału muzycznego, skomponowania z tego odpowiedniej suity, tworzenie i gromadzenie kostiumów. To jest duże wyzwanie na przyszłość. Jest to konieczne i trzeba iść w tym kierunku. My teraz dygitalizujemy wszystko, co było nagromadzone w ciągu 70 lat. Odbywa się to równolegle z rewitalizacją siedziby zespołu, która mieści się w Otrębusach w dworze Karolin. Została zmodernizowana i rozbudowana w Europejskie Centrum Promocji Kultury Regionalnej i Narodowej „Matecznik-Mazowsze”. Przy tej okazji odkrywamy, co było w pałacyku: setki nut rękopisów, także sporo instrumentów muzycznych i mnóstwo plakatów. Chcemy to wszystko zaprezentować w odnowionym budynku, które nie będzie tylko muzeum, ale też centrum edukacji kultury ludowej.
Dlaczego „Mazowsze” miałoby unikać pokazywania tego folkloru, który był kiedyś, historycznie w granicach RP? Nie bałbym się tego i widzę to zadanie zarówno dla siebie, jak i dla następców. Ale to jest praca na wiele lat.
– „Mazowsze” uchodzi za przykład pewnego kanonu… Czy zwracają się do Państwa instruktorzy innych zespołów z prośbą o patronat, pomoc, radę?
Folklor przez lata ewaluował, bo następowały ruchy ludności. To jest zjawisko, które stale pracuje, nie jest niezmienne. To, co mamy dzisiaj, jest na pewno stylizacją i odbiega od tego, co było na samym początku. „Mazowsze” nie dysponuje folklorem wzorcowym. Wszystko, co posiadamy, to absolutnie stylizacja artystyczna. Nie można powiedzieć, że wzorujemy się na Mazowszu. Mało tego, nie do końca jest prawdziwe twierdzenie, że jakiś strój na pewno pochodzi z któregoś regionu. Posiadają one elementy danego regionu, ponieważ Mira zmieniała nieco kolor, czy też kształt, bo tak jej pasowało do wizerunku, który chciała mieć na scenie. W związku z tym, jest to artystyczny przekaz, a nie cytat folkloru. Jak to mówił polski dziennikarz i publicysta Bogusław Kaczyński, Mazowsze nie jest zespołem folklorystycznym.
Zgłaszają się do nas dziesiątki zespołów związanych z polskimi uczelniami wyższymi, jak i miejscowościami, w których powstają. Chcą, abyśmy robili warsztaty dla instruktorów. Często mamy prośby o suport naszych występów, na co chętnie przystajemy. Mam zamiar zrobienia corocznej imprezy, która z jednej strony odpowie na pytanie, czym jest folklor, a z drugiej – pozwoli na praktyczne zastosowanie tej wiedzy. Chcę, żeby miało to charakter międzynarodowy. Ma to być spotkanie nie tylko integracyjne: powinna mu towarzyszyć rzetelna wiedza, przekazana w praktyce. Myślę, że gdy ochłoniemy po jubileuszach 70-lecia zespołu i 100-lecia niepodległości, to uda się zająć tą sprawą.
– Co sprawiło, że w roku jubileuszowym „Mazowsze” wybrało kierunek na Wilno?
Była to wyłącznie moja inicjatywa. Ani razu nie byłem w Wilnie i gdy po raz pierwszy odwiedziłem miasto, poczułem to pozytywne powietrze, które czuję w najciekawszych zakątkach świata. To jest pewien impuls, który mówi: Tu trzeba być. I za niecałe półtora miesiąca, mam nadzieję, będziemy się wspólnie cieszyli tym, co chcemy pokazać.
Rozmawiała Teresa Worobiej
Na zdjęciach: Jacek Boniecki jest pierwszym po Tadeuszu Sygietyńskim dyrektorem-dyrygentem zespołu;
taki musi być artystyczny wyraz folkloru – kolorowy, pełen wigoru
Fot. mazowsze.waw.pl