Razem wilczym tropem

W okolicach 1 marca, kiedy to w Polsce i w bardzo wielu polskich diasporach rozsianych po całym świecie, obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, również na Litwie nie zabrakło słów uznania i przyjaznych gestów wobec niezłomnych żołnierzy polskiego podziemia.

Znany dziennikarz Virginijus Savukynas poświęcił całą swoją audycję z cyklu „Detektywi historii” w litewskiej telewizji publicznej tematyce żołnierzy Wileńskiej Armii Krajowej, którzy nie złożyli broni również po okupacji Wilna i Wileńszczyzny przez armię sowiecką. Nie kryjący propolskich sympatii dziennikarz tym razem przedstawił Armię Krajową litewskim widzom w całkowicie innej perspektywie, diametralnie różniącej się od tej, jaką zwykli dotychczas oglądać. Mówił o faktach, które pewnie nigdy wcześniej nie dotarły do ucha przeciętnego Litwina. Użył takiej narracji, która – nie wątpię – zadziwiła wielu, a pewnie też wielu po prostu przygniotła. Tym razem bowiem nie była to AK, która walczyła z Litwinami bardziej niż z Niemcami, prześladowała, gnębiła i terroryzowała litewskich wieśniaków.

Savukynas opowiadał o żołnierzach Armii Krajowej jako o bohaterach, którzy walczyli najpierw z niemieckim okupantem na Wileńszczyźnie, a potem też z sowieckim. I, o dziwo, zdaniem litewskiego dziennikarza, robili to również dla Litwy. Cytuję: „Widzimy, że historia nie jest tak jednostronna. Ci, których uważaliśmy za wrogów, byli podczas II wojny światowej jedynymi naszymi przyjaciółmi. Oto dlaczego można mówić, że żołnierze AK w lipcu 1944 roku walczyli na swój sposób też i o Litwę”. Koniec cytatu.

Trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać, pewnie wyrwało się niejednemu litewskiemu patriocie wychowanemu na książce Vilniji „Armija Krajova Lietuvoje”, w jakiej akowcy są odsądzani od czci i wiary przez „świadków”, których najkrócej można by scharakteryzować słowami: „wiesz tyle, co wesz”. Pamiętam, jak jeszcze niedawno z namaszczeniem urywki z tej książki były cytowane przez niektórych radnych z ław opozycyjnych podczas posiedzenia Rady Samorządu Rejonu Wileńskiego, sprzeciwiali się nadaniu nazwy jednej z ulic w rejonie imienia Tadeusza Konwickiego tylko dlatego, że w młodości był w AK. Pisarza o wielkich prolitewskich sentymentach ten jeden incydent dyskwalifikował w oczach litewskich konserwatystów, bo – ich zdaniem – AK dążyła do zlikwidowania niepodległego państwa litewskiego (sic!).

Tymczasem Savukynas o wileńskich akowcach mówi zupełnie innym językiem, przypomina zupełnie inne fakty o walkach i prawdziwych celach ich zmagań. Cytuję dalej: „Sikorski z samozaparciem przy każdej okazji przypominał o konieczności zapewnienia wolności dla Litwy. Podczas jednego ze spotkań z Churchillem stwierdził, że Polska będzie zawsze przeciwko aneksji Litwy (do ZSRR)”, wyjaśnia swym rodakom cele polityki zagranicznej polskiego rządu na uchodźstwie litewski dziennikarz. Uznaje przy tym, że „wsparcie Polaków przy pokonaniu Niemców w Wilnie było znaczące”, co później próbowała tuszować sowiecka propaganda.

Puentą programu Savukynasa było przypomnienie litewskim widzom o braterstwie broni, jaka zaistniała pomiędzy partyzantami z Armii Krajowej i litewskimi leśnymi braćmi po lipcu 1944 roku, kiedy wspólnie musieli stawiać czoła sowieckim okupantom. Dziennikarz przypomina, że według szacunków NKWD w listopadzie 1944 roku na szeroko pojętej Wileńszczyźnie działały 84 oddziały bądź grupy partyzanckie akowców, których liczebność szacowano na 4 tysiące. Miesiąc później meldunek NKWD donosił, że zlikwidowano 985 „bandytów”. To wtedy właśnie przyszedł na Wileńszczyznę czas masowych represji i terroru.

Wtedy to wspólna niedola zjednoczyła polskich i litewskich partyzantów, wyklętych przez komunistyczne władze własnych państw. Nastąpiły wspólne akcje przeciwko komunistycznemu reżimowi, wzajemne przychodzenie sobie z pomocą w sytuacjach ataków na partyzantów przez enkawudzistów (do zawarcia formalnej umowy o wzajemnej pomocy i wymianie informacjami wywiadowczymi doszło 19 marca 1945 roku we wsi Piluny na dawnym polsko-litewskim pograniczu). W litewskich archiwach dokumentujących działalność braci leśnych zachowało się niemało sprawozdań o wspólnych akcjach z żołnierzami AK na posterunki sowieckie oraz inne przykłady świadczące o braterstwie broni. Z nich m. in. wynika, że polskie poakowskie oddziały partyzanckie najdłużej w sowieckiej Litwie przetrwały w lasach świę¬ciań¬skich. Wzmianki o nich w kronikach litewskiego ruchu oporu można spotkać jeszcze w roku 1950.

Savukynas, podejmując trudny temat w dziejach najnowszej polsko-litewskiej historii, nie maluje jej tylko w postaci laurki, nie zapomina bowiem też o zdarzeniach złych i tragicznych. Nie pomija milczeniem Glinciszek i Dubinek, nie przemilcza faktu używania przez Niemców litewskiej policji do tropienia członków polskiego podziemi. Nie zapomina o korpusie Plechavičiusa i jego bitew z AK pod Graużyszkami i Murowaną Oszmianką, które skończyły się dla plechawiczuków marszem w kalesonach do domu (a nie kulą w łeb, co podkreśla autor). To wszystko było, nie ukrywa Savukynas. Ale przypomina zarazem, że była też historia powojennego braterstwa broni, o której na Litwie mało kto cokolwiek wie. „Polscy partyzanci również muszą być przypominani jak i partyzanci litewscy. Nie godzi się bowiem zapominać o towarzyszach broni”, kończy swą opowieść.

Nie godzi się zapomnieć o tych, co razem chodzili wilczym tropem, dodam od siebie...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz