W Czarnym Borze gościł chór z Göteborga

Z błogosławieństwa świętej Urszuli

Byśmy zawsze tak śpiewali, zdrowi mogli być; pomyślności doznawali, póki będziem żyć – rytmiczny śpiew unosił się w Gimnazjum im. św. Urszuli Ledóchowskiej w Czarnym Borze, gdzie w piątek, 19 stycznia, odbył się koncert pt. „Świąteczne rodaków śpiewanie”.

Chorus Polonicus Gothoburgensis (kier. Wojciech Głuch), który tworzą Polacy mieszkający w Szwecji odwiedził Czarny Bór, wystawiając ponad godzinny koncert. Razem z chórem przybył pianista i kompozytor Marcin Dominik Głuch. Artyści zaśpiewali w niedzielę w kościele pw. Nawrócenia św. Pawła w Wojdatach, podczas odpustu.

Musimy tu być

Wszystkich, którzy w piątkowy wieczór przybyli do szkolnej auli, nurtowało jedno pytanie: skąd wśród szwedzkiej Polonii zainteresowanie Czarnym Borem. Jak się okazało, przyjazd chóru z Göteborga – to owoc rocznej korespondencji kierownika i dyrygenta chóru Wojciecha Głucha z dyrektorem polskiej placówki oświatowej spod Wilna Mieczysławem Jasiulewiczem.

– Od dziecka interesuję się historią Wilna i losami polskich rodów, w tym również mających powiązania z Kresami. Moje zainteresowanie wzbudza ród Ledóchowskich, z którym jest przecież związana Julia Ledóchowska, późniejsza św. Urszula. Kiedy z chórem planowaliśmy kolejną podróż, wybraliśmy Wilno. Zacząłem szukać w Internecie danych nt. pobytu św. Urszuli na Wileńszczyźnie i w taki sposób odkryłem Gimnazjum im. św. Urszuli Ledóchowskiej w Czarnym Borze. Jest to placówka z dużymi zasługami edukacyjnymi. Wtedy stwierdziłem: musimy tu być. Napisałem do dyrektora, który najpierw był bardzo zaskoczony, ale z entuzjazmem włączył się w naszą korespondencję – w rozmowie z „Tygodnikiem” opowiadał dyrygent chóru, dziękując za ciepłe przyjęcie na Wileńszczyźnie.

Tak się składa, że biografia św. Urszuli, patronki gimnazjum, posiada również wątek szwedzki. W Skandynawii Ledóchowska poświęciła się pracy pedagogicznej z dziećmi – założyła szkołę dla dziewcząt, ochronkę dla sierot po polskich emigrantach. Zarówno artyści z Göteborga, jak i rodacy z Czarnego Boru z przekonaniem twierdzili, że to właśnie św. Urszula patronuje ich przyjaźni.

Muzyczny prezent dla seniorów

Dyrektor gimnazjum, aczkolwiek był zaskoczony tym, że rodacy ze Szwecji zainteresowali się działalnością placówki, z chęcią wyszedł naprzeciw propozycji współpracy. Zorganizował pobyt artystów na Wileńszczyźnie, dzięki czemu rodacy z Göteborga mogli również zobaczyć stolicę.

Występ Chorusu zbiegł się w czasie, gdy Wileńszczyzna hucznie obchodzi Dzień Babci i Dziadka, więc koncert był też muzycznym prezentem dla seniorów. Tym bardziej, że goście wystąpili razem z uczniami, co dla dziadków było powodem do jeszcze większej dumy i radości.

Podczas występu chór wykonał kolędy i pastorałki, pieśni ludowe i klasyczne. W wykonaniu artystów brzmiały m. in. fragmenty utworów Stanisława Moniuszki czy Cypriana Kamila Norwida. Koncert był przeplatany poezją – ktoś zarecytował wiersz w gwarze cieszyńskiej, zaś kierownik wykonał kompozycję, którą ułożył do wiersza poety Stanisława Ledóchowskiego, mieszkającego obecnie w Warszawie. Zwieńczeniem koncertu były utwory, które wykonali artyści ze Szwecji wspólnie z uczniami gimnazjum. Ci ostatni, specjalnie na tę okazję, nauczyli się piosenki, którą przysłali im goście z Göteborga.

Dawka pozytywnych emocji

Podczas koncertu wystąpił pianista i kompozytor Marcin Dominik Głuch (prywatnie syn Wojciecha). Nie było to jego pierwsze spotkanie z Wileńszczyzną, bo, jak się okazało, pianista gościł już kilkakrotnie w Solecznikach, przybywał również z koncertami do Wilna i innych miast Litwy. Artysta podkreśla, że koncerty na Wileńszczyźnie posiadają niemałą dawkę emocji.

Zamiłowanie pianisty, dyrygenta, kompozytora do Wileńszczyzny nie jest wyłącznie wynikiem pasji historycznej czy sentymentu. Głuchowie mają rodzinne powiązania z Litwą.

– Mój dziadek, Jan Konarzewski, mieszkał w Wilnie, był złotnikiem i w roku 1932 złocił korony Matki Boskiej Ostrobramskiej. Tutaj urodzili się dwaj starsi bracia mojego taty: Aleksander i Jerzy. Wilno nie dało o sobie zapomnieć także w Warszawie. Studiowałem m.in. u prof. Romualda Twardowskiego, który urodził się w Wilnie, w latach 50. wykładał w wileńskiej akademii muzycznej, był organistą w Solecznikach. Los tak zarządził, że po raz pierwszy przyjechałem na Litwę właśnie do Solecznik, na zaproszenie mera Zdzisława Palewicza i tutejszego Centrum Kultury w roku 2008. Po raz drugi rejon solecznicki odwiedziłem po trzech latach. Koncerty te wzbudziły we mnie wielką dawkę pozytywnych emocji. Pod wpływem przyjazdów na Wileńszczyznę, a także pod wpływem twórczości Józefa Weyssenhoffa, postanowiłem napisać swoją drugą suitę, którą nazywam wileńską. Ma ona bardzo specyficzny staropolski podtytuł: Czarny las, puste dzikie pole, zielony las. Poświęciłem ją pamięci Weyssenhoffa i okolicom Wilna, czyli Wileńszczyźnie, na której występują tak niesamowite, różowo-czerwone i pomarańczowe zachody słońca – opowiadał Głuch junior, który zagrał podczas koncertu dwie części swojej wileńskiej suity.

– Występy za wschodnią granicą Polski są bardzo ciepłe i serdeczne. Muzyka przełamuje wszelkie bariery. Moim zdaniem, my Słowianie, chrześcijanie, powinniśmy się łączyć w dialogu na rzecz pokoju i zrozumienia – mówił pan Marcin, podkreślając, że podczas występów w różnych krajach stara się jak najwięcej przekazać polskiej kultury muzycznej, aby zainteresować krajem.

Rodziny Konarzewskich i Głuchów po wojnie zamieszkały w Warszawie, gdzie już się urodził Wojciech Głuch, który w Akademii Muzycznej w Warszawie studiował pedagogikę i dyrygenturę chóralną. W latach 70. i 80. zajmował funkcję kierownika muzycznego Teatru Rozmaitości i STS-u w Warszawie specjalizując się też w prowadzeniu warsztatów wokalnych. Wygrał konkurs na pedagoga i pianistę przy Akademii Baletowej w Göteborgu i w taki sposób rodzina Głuchów osiedliła się w Szwecji. Dwaj jego bracia też są muzykami i też mieszkają w Skandynawii.

Wspólna rodaków biesiada

Przy kawie i herbacie, w nieco luźniejszej atmosferze, odbyło się spotkanie artystów ze społecznością Czarnego Boru. Rodacy dzielili się swoimi spostrzeżeniami nt. codzienności, którą tworzą i w której przyszło im żyć. Polonia szwedzka to emigranci trzech grup: najpierw ci, którzy w Skandynawii osiedlili się po wojnie; potem – ci, którzy wyemigrowali z powodów politycznych w latach 70.- 80.; wreszcie ci, którzy przybyli niecałe 10 lat temu po wejściu Polski do UE.

– Śpiewam w chórze od wielu lat. Wiąże się to z niemałym wysiłkiem, bo każdy z nas pracuje, ma swoje obowiązki w domu, rodzinie, a oprócz tego mobilizuje się na próby. Jednak trwamy w tej naszej pasji, występujemy z koncertami w różnych miejscowościach Szwecji, a także Europy. Takie trwanie przy śpiewie dodaje energii do życia. Jesteśmy świadomi, że trzeba dbać o nasze korzenie – w rozmowie z „Tygodnikiem” dzieliła się swoimi spostrzeżeniami Jolanta Berg.

Artyści tłumaczą, że młode pokolenie Polaków, które już się urodziło w Szwecji, dzięki rodzicom zachowuje swoją tożsamość i chętnie poznaje historię Polski.

– Przyjechałam z Opola ponad trzydzieści lat temu z mężem, tato też przyjechał, bo należał do „Solidarności”. Dzieci już się urodziły w Szwecji, ale świetnie mówią po polsku, znają polską historię. Dzieci z rodzin polskich lub polsko-szwedzkich często wybierają studia w Polsce, dbają o to, żeby mieć polski paszport. Zawsze obok flagi szwedzkiej zawieszamy również biało-czerwoną. Dla Szwedów, którzy są bardzo tolerancyjnym narodem, nie stanowi to żadnego problemu – opowiadała Marta Rzeszutko. Tymczasem jej koleżanki z chóru Elżbieta Dura i Ewa Sidor dodały, że obecnie bodajże w każdej rodzinie w Szwecji znajdzie się przynajmniej jeden obcokrajowiec.

Rodacy z Göteborga byli zachwyceni młodzieżą, którą poznali w Czarnym Borze. Jak stwierdzili, liberalizacja i swoboda w szwedzkich placówkach oświatowych posunęła się nieco za daleko, bowiem problemem jest m. in. brak dyscypliny na lekcjach.

Niemniej wszyscy byli zgodni co do jednego, że Polacy z różnych krajów, wychowani w różnych środowiskach i o różnej mentalności, zawsze znajdą wspólny język, bo łączy ich miłość do zachowania rodzimej kultury.

Teresa Worobiej

Na zdjęciu: rodacy ze Szwecji cieszyli się, że na ich trasie koncertowej znalazła się Wileńszczyzna, z którą niektórzy mają rodzinne powiązania
Fot.
autorka

<<<Wstecz