Niech Trybunał rozsądzi – zawsze i wszędzie?

Mam takie wrażenie, że na Litwie Sąd Konstytucyjny jest darzony nieproporcjonalnie dużą estymą (gdy idzie o jego rolę w jurysprudencji), niż gdziekolwiek na świecie. W tym miejscu chcę być dobrze zrozumiany. Nie chodzi mi bowiem o podważanie pozycji litewskiego Trybunału Konstytucyjnego, tylko o pytanie, czy Trybunał zawsze i wszędzie, w każdej sytuacji ma regulować wszystkie bez wyjątku aspekty naszego codziennego życia.

Nie neguję, rzecz jasna, roli TK w tworzeniu jakościowego prawa na Litwie oraz jego szczególnej misji stania na straży zgodności z Konstytucją „produkowanych” przez parlament ustaw. Jest to nie tylko zadanie Trybunału, ale i jego powinność. Chodzi mi o próby, coraz częstsze, moim zdaniem, instrumentalnego wykorzystywania niezaskarżalnej instancji, jaką jest TK, przez określone grupy interesantów (np. partie polityczne) dla ich wąskich partykularnych interesów. W ten sposób jako społeczeństwo cedujemy na rzecz kilkunastu mężów w togach.

Weźmy chociażby głośną sprawę pisowni nielitewskich nazwisk. Nigdzie na świecie nie słyszałem, by sprawę oryginalnej pisowni nazwisk obywateli próbowano konfrontować z literą Konstytucji. Jestem pewien, że gdyby tak było, to nasi zagorzali obrońcy prastarego ponoć litewskiego alfabetu już dawno wyciągnęliby sprawę na światło dzienne jako niepodważalny dowód, że jest to praktyka światowa. Przypomnę, że nawet przed wojną na Litwie Kowieńskiej nikomu nie przyszło do głowy, by fatygować sąd w sprawie literki „w” w nazwiskach obcoplemieńców. Dziś politycy bez żenady wykorzystali Trybunał, by zabronić części litewskich obywateli korzystania z prawa do ich godności osobistej. Nie mam cienia wątpliwości bowiem, że orzeczenie sędziów TK, iż nazwiska w dokumentach tożsamości mają być pisane wyłącznie po litewsku (bo w ten sposób zaznacza się ponoć szczególną łączność obywatela z państwem), nie było podyktowane wyłącznie literą prawa. To była interpretacja prawa, jaką chcieli usłyszeć dominujące wówczas na scenie politycznej litewskie elity.

Jeżeli wrócimy do czasów bardziej współczesnych, to przekonamy się, że politycy nadal nie rezygnują z prób instrumentalnego wykorzystywania TK dla własnych partyjnych celów. Dobrym tego przykładem może być inicjatywa grupy posłów z opozycji, którzy wystąpili do Trybunału z zapytaniem zgodności z Konstytucją niedawnej uredijų reformos, jakiej dokonał rząd. Socdemy ostro temu się sprzeciwiali, bo sprawa dotyczyła stołków ich partietisów. Dziś chcą ukręcić głowę sprawie, kierując ją do TK (może się poszczęści). Co ma jednak wspólnego reforma leśniczówek z litewską Konstytucją? To pytanie jest pewnie tylko dla głowy Salomona.

Chociaż pewnie niekoniecznie. Nie przeczę wcale, że chytre głowy rodzimych polityków są w stanie doszukać się deliktu konstytucyjnego w każdej niemalże sprawie. Byłem świadkiem tego kilka lat temu, gdy jedna, wysoka rangą urzędniczka ministerstwa oświaty orzekła, że zdawanie obowiązkowej matury z języka ojczystego przez uczniów szkół polskich byłoby sprzeczne z litewską Konstytucją. Przyznaję, że zatkała mnie wtedy taka wypowiedź. Zgłębiłem więc jej sens szczegółowo.

Okazało się, że polityk z ministerstwa oświaty rozumowała w taki oto sposób. Jeżeli polskie dzieci będą zmuszane do obowiązkowego egzaminu z języka ojczystego, to w ten sposób zostaną bardziej obciążone na maturze niż ich rówieśnicy ze szkół litewskich, których przecież nikt nie przymusza do zdawania matury z polskiego. Będą więc w ten sposób polscy uczniowie bardziej utrudzeni i zestresowani niż litewscy, co oznacza, rzecz oczywista, że znajdą się oni w gorszej sytuacji na maturze niż ich koledzy ze szkół z państwowym językiem nauczania. A jest to przecież jawna dyskryminacja, wykalkulowała polityk. Po czym już prostą, jak autostrada drogą, jej myśl ruszyła w kierunku Konstytucji, która – jak wiadomo – zabrania wszelkiej dyskryminacji. Wniosek końcowy? Prosty jak konstrukcja cepa. Obowiązkowa matura z języka ojczystego w polskich szkołach jest sprzeczna z litewską Konstytucją.

Zabawne? Dla mnie bardzo. Co nie oznacza, że takie wnioski nie są całkiem serio wykorzystywane dla gierek politycznych w naszym kraju. Nie wiem, czy do gierek politycznych nie można zakwalifikować ostatni wniosek opozycyjnych konserwatystów do TK o zbadanie konstytucyjności próby powołania przez rządzącą większość sejmowej komisji ds. zbadania transparentności wydawania środków publicznych przez LRT. Konserwatystom wydaje się, że jest to ukryty sposób na cenzurę ze strony rządzących w stosunku do publicznej telewizji. Nie znam sprawy w szczegółach, więc nie przesądzam. Generalnie jednak wydaje się, że zakładanie a priori, iż każda próba prześwietlenia transparentności wydawania pieniędzy podatnika przez państwową spółkę (nawet jeżeli to LRT), ma być sprzeczne z Konstytucją, jest co najmniej ryzykowne. Bardziej sensownym rozwiązaniem w tej sprawie byłoby – moim zdaniem – ewentualne sprawdzenie w TK potencjalnych działań i decyzji potencjalnej komisji sejmowej. Jeżeli nosiłyby one znamiona cenzury, to byłoby to oczywiście sprzeczne z konstytucyjną zasadą wolności słowa.

Podsumowując chcę jedynie powiedzieć, że TK nie powinniśmy traktować jako wyroczni Amona w oazie Siwa, czy Zeusa w Dodonie, gdzie w starożytności bogowie wyrażali za pośrednictwem swych kapłanów swą wolę w sprawach prywatnych i publicznych.

Zwyczajnie: TK niekoniecznie musi być nadzielony nieograniczoną przestrzenią interpretacyjną do sądzenia każdej nawet najbardziej kuriozalnej sprawy.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz