Wystawa i pokazy sztuki bartniczej w Ogrodzie Bernardyńskim

Przywracanie lasom pszczół

W wileńskim Parku Bernardyńskim odbyła się wystawa plenerowa o ostatnich bartnikach Europy, której autorem był prof. Krzysztof Hejke, a wystawie towarzyszył dwudniowy pokaz sztuki bartniczej i tradycyjnych narzędzi, prelekcje filmu z roku 1935 o ostatnich przedstawicielach tego zawodu. Według Agaty Antoniewicz, inicjatorki projektu na Litwie, w prelekcjach na temat zapomnianej sztuki bartniczej wzięło udział ok. 300 uczniów z polskich i litewskich placówek oświatowych stolicy.

Prof. Krzysztof Hejke, autor wielkoformatowych zdjęć, które złożyły się na wystawę pt. „Ostatni bartnicy Europy, których spotkałem”, powiedział, że ekspozycja jest pierwszą w historii wystawą poświęconą bartnictwu. Autor przez kilka lat podróżował po Polsce, Białorusi i Litwie w poszukiwaniu ostatnich żyjących bartników.

Reanimowanie prastarego zawodu

Bartnictwo jest profesją ginącą i bartników można policzyć na palcach jednej ręki. W Polsce grupa zapaleńców założyła Bractwo Bartne, celem którego jest reanimowanie tego prastarego zawodu i przywrócenie lasom pszczół. Według podań, protoplasta rodu Piastów był bartnikiem i kołodziejem, a więc bartnictwo jest zakorzenione w polskiej tradycji od zarania dziejów. Bartnik Piotr Piłasiewicz, pomysłodawca i założyciel Bractwa Bartnego, poinformował, że działa ono od 2013 roku, zrzesza 12 osób, a terenem jego działalności jest Puszcza Augustowska i Nalibocka. Wraz z kolegami z Białorusi członkowie bractwa zorganizowali warsztaty bartnicze w Polsce i na Białorusi. Piłasiewicz wyraził nadzieję, że dołączą do nich entuzjaści bartnictwa z Łotwy i Litwy.

Pokazy w centrum Wilna

– Aby przybliżyć młodzieży bartnictwo zorganizowaliśmy pokazy sztuki bartniczej w samym centrum Wilna – powiedział bartnik z Augustowa. Dodał, że nauczyciele i wychowawcy z polskich i litewskich szkół stolicy skorzystali z nadarzającej się okazji i w pokazach wzięło udział 13 grup, czyli około 300 osób. Karol Wrona, członek Bractwa Bartnego, na oczach uczniów ręcznie drążył kloc drewna, z którego po mozolnej kilkudniowej pracy powstanie barć. Jak tłumaczył, do wykonania barci najlepiej nadaje się lipa, sosna i dąb. Kłoda bartna następnie zostaje wciągnięta na drzewo, najlepiej w miejscu nasłonecznionym, w przecinkach leśnych i niedaleko od źródła wody. Kłody są zawieszane na wysokości od kilku do kilkunastu metrów. Uczniów interesował sposób zbierania miodu z barci umieszczonej tak wysoko. Piłasiewicz zademonstrował to przy pomocy leziwa, czyli specjalnie plecionych mocnych sznurów. Wspinaczki przy pomocy leziwa mógł wypróbować każdy uczestnik zajęć i uczniowie z tej możliwości skwapliwie skorzystali.

Jak tłumaczył bartnik, barcie nie są zasiedlane rodzinami pszczelimi. Zwiad pszczeli musi sam je odnaleźć, a pszczoły zdecydują, czy warto się w nich zasiedlić, czy też nie.

Element tradycji i tożsamości

– Pszczelarza i bartnika różni to, że mamy odmienne podejście do rodzin pszczelich. Pszczelarz stara się dostosować je do własnych potrzeb i nastawiony jest przede wszystkim na jak wydajniejszą produkcję, a bartnik dostosowuje się do pszczół i nie ingeruje w ich naturalny rozwój – tłumaczył Piłasiewicz, który bakcylem bartnictwa zaraził się przed czterema laty. Celem powołanego z jego inicjatywy Bractwa Bartnego jest przywrócenie bartnictwa na Ziemi Augustowskiej. Według niego, pszczoła jest wprost bezcennym owadem zapylającym w masywach leśnych. Wraz z zanikiem bartnictwa i wprowadzeniu planowej gospodarki leśnej została w dużym stopniu z nich wyprowadzona. Obecnie niewiele jest stacjonarnych pasiek zakładanych w lasach, pszczoły są wwożone w dużych ilościach przez pszczelarzy na okresy pożytków, natomiast pszczoła – aby spełniała swoją rolę w ekosystemie leśnym – musi być w nim obecna przez cały okres wegetacji roślin, a nie tylko czasowo. Bartnictwo jest zatem szansą na powrót do naturalnych procesów wzajemnego dopełniania się – pszczół i drzew. – I taki właśnie cel nam przyświeca – podsumował miłośnik i propagator zapomnianej tradycji. To właśnie dzięki zabiegom prof. Hejki i Bractwa Bartnego w 2016 roku bartnictwo zostało wpisane na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa w Polsce. W ten oto symboliczny sposób stało się ono oficjalnym elementem tradycji i tożsamości narodowej.

Drogi, bo cenny

Jak wynika ze źródeł historycznych, niegdyś doświadczeni bartnicy z jednej barci potrafili wybrać 15-16 kg miodu. „Rekord” Piotra wynosi 7 kg, lecz, jak żartobliwie mówi młody bartnik, jest to dopiero początek...

Miodu leśnego nie wydobywa się dużo, ale, jak twierdził rozmówca, jest on niezwykle cenny ze względu na bogatą zawartość olejków eterycznych. Bartnik powiedział, że za litr leśnego miodu sprzedawanego w robionej ręcznie lipowej kobiałce klient z Warszawy płaci 500 złotych. – Na aukcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy takąż kobiałkę sprzedano za 800 zł – z dumą poinformował Piłasiewicz. I na tej podniosłej fali poinformował, że w listopadzie wileńskie przedsięwzięcie zostanie przeniesione do Kowna.

Kult pogańskiej bogini

Na Litwie bartnictwo było rozpowszechnione i popularne również od dawien dawna. W czasach pogańskich opiekunem bartników był Bubilas i jego żona Austėja. Bubilas miał w sobie coś z demona i lubił szydzić z ludzi, sprowadzać ich na manowce. Żona była natomiast jego przeciwieństwem – życzliwa wobec ludzi, dbała o rodziny, pszczoły i bartników. Nie było więc sprawą przypadku, że jej kult trwał przez stulecia. Ba, przetrwał do naszych czasów. Przed laty, podczas tradycyjnego krajowego święta pszczelarzy, które odbywało się w rejonie święciańskim, jej drewniany posążek poświęcił... miejscowy ksiądz.

Według zakorzenionej tradycji, bartnikiem mogła być tylko osoba dorosła i wyłącznie mężczyzna. Uważało się, że prawdziwym bartnikiem może zostać tylko człowiek prawy i uczciwy, nie skąpy. Dobrym zwyczajem było rozdawanie miodu sąsiadom, co barci nie mieli. Nie można było rodzin pszczelich darować, rzekomo wraz z rojem bartnik przekazywał swój fart.

Entuzjasta z Dzukii

Podobnie jak w Polsce, bartnictwo na Litwie jest w stanie zaniku. Tym niemniej tradycje bartnicze starają się zachować entuzjaści. Romas Norkūnas, bartnik ze wsi Musteikos w rejonie orańskim, jest jednym z nich. Zgromadził sporo starych barci i chętnie, za symboliczną opłatę, udostępnia ekspozycję zwiedzającym. Potrafi też korzystać z leziwa i wybrać miód z dziupli, w której zadomowiły się dzikie pszczoły. Jak mówiła Antoniewicz, podobno jest jeszcze bartnik w Łabonorach, ale na razie nie udało się natrafić na jego ślad...

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciach: Piotr Piłasiewicz demonstruje tradycyjne narzędzia bartnicze;
kłodę drewna pod barć drążył Karol Wrona;
wypróbowanie leziwa
Fot.
autor

<<<Wstecz