Oby ucieranie nosów było regularne

W upalne dni lata, w samym środku wakacji posła Mindaugasa Puidokasa niespodziewanie nawiedziła pewna myśl. Myśl przednia, przynajmniej jemu samemu tak się wydało, ponieważ polityk – nią urzeczony – nawet zmajstrował na jej podstawie poprawkę do umęczonego walkami politycznymi projektu Ustawy o pisowni nazwisk.

Swą poprawkę poseł nazwał kompromisową. Dlaczego? Bo według stanu jego umysłu, nosi ona znamiona kompromisu. Na czym zatem polega clou kompromisu? Ano na tym, że oryginalne zagraniczne nazwiska Litwinkom (ich potomstwu), które wydały się za obcokrajowców, można by było pisać na pierwszej stronie paszportu, natomiast oryginalne nazwiska litewskich Polaków – nie. Mogliby oni, co najwyżej, starać się o autentyczny wpis nazwiska na dalszych stronach dokumentu tożsamości, o ile w ogóle udowodniliby dokumentalnie, że mają prawo do swego rodowego nazwiska.

Kompromis Puidokasa mocny jest więc jak byk. A co najważniejsze – rozsądny, elokwentny dla każdego jasny, i co naj-naj-najistotniejsze, zgodny z Konstytucją. Szczególnie z jej przepisem zabraniającym dyskryminacji obywateli ze względu na ich pochodzenie i narodowość… Dla mnie jest on modelowym wręcz przykładem odzwierciedlającym jak w soczewce stan ducha części litewskiej elity politycznej, jeżeli chodzi o polskie zagadnienia. Oto bowiem Puidokas uważa, że problem nielitewskich nazwisk, który ma szerszy zakres niż tylko polski, można rozwiązać zezwalając dominującej narodowości na wpisy nielitewskich literek, a zabraniając jednocześnie tego samego obywatelom litewskim należącym do mniejszości polskiej. I bez rumieńca wstydu Puidokas nazywa to kompromisem.

Nieprzypadkowo w tym miejscu napisałem o stanie ducha litewskich elit, bo swego czasu z bliźniaczym wręcz „kompromisem” mieliśmy do czynienia, gdy poseł Lydeka majstrował przy Ustawie o obywatelstwie. Wtedy kompromis Lydeki wyglądał z grubsza tak, że prawo do podwójnego obywatelstwa uzyskiwały faktycznie wyłącznie osoby narodowości litewskiej i ich potomkowie, a osobom narodowości nielitewskiej kompromisowo takie prawo było odebrane. Sąd Konstytucyjny – jak wszyscy pamiętamy – ostatecznie nie zostawił suchej nitki na ustawie Lydeki, uznając ją za niekonstytucyjną w 2/3 jej treści, również m.in. w zakresie dyskryminacji obywateli ze względu na ich narodowość. Jeżeli ktoś sądzi, że Lydeka po kompromitacji w SK skruszył się i przeprosił za bubel prawny, to się grubo myli. Chodził bez zażenowania jak gryf z wyciągniętą szyją po telewizjach i objaśniał, że jego ustawa jest cool. Na miażdżący zaś dla niego werdykt SK reagował bełkotem, w którym ekwilibrystyka słowna była raczej niedostępna dla zwykłych ludzi z powodu jej pokrętności.

Kręcenie w sprawach polskich a la Lydeka, Puidokas, Ažubalis czy Grybauskaitė jest, niestety, w litewskim teatrum politycznym nie wyjątkiem, tylko normą. W końcu doprowadziło ono do tego, że wszelka normalna współpraca czy nawet dialog polityczny został na odcinku polskim zabetonowany. Mentalni spadkobiercy Landsbergisa po prostu uniemożliwiają rozwiązanie nawet najbardziej błahych czy symbolicznych problemów, czego najlepszym przykładem jest niekończący się spór o pisownię nielitewskich nazwisk.

Nie dziwi więc, że nowe władze w Polsce, które zawsze przyjaznym okiem spoglądały na Litwę, pokusiły się w końcu o nowy, niestandardowy sposób, by spróbować rozwiązać nierozwiązywalne dotychczas u kłótliwej sąsiadki problemy. Widząc niemoc litewskich elit rządzących w sprawach polskich, postanowiły użyć dyplomacji stricte zakulisowej. Postanowiły spróbować rozwiązywać problemy krok po kroku poprzez nieoficjalne kontakty z tymi politykami litewskimi, którzy autentycznie chcą naprawy relacji z Warszawą i rozumieją wspólny interes ze swym zachodnim sąsiadem w bardzo dziś niestabilnym świecie.

Pierwsze efekty takiej zakulisowej dyplomacji z pominięciem oficjalnych czynników (przede wszystkim urzędu prezydenta) już są. Na złość prezydenturze, jak odnotowują znające litewską kuchnię polityczną media, premier Skvernelis po cichu dogadał się z Polakami i doprowadził do podpisania ugody pomiędzy „Lietuvos geležinkeliai” i „Orlen Lietuva” w wieloletnim sporze, który szkodził interesom Litwy i narażał na duże straty największego płatnika podatków do naszej kasy państwowej. Tym samym porządnie utarł nosa antypolskiemu lobby na Litwie i pokazał, że jest decyzyjny w sprawach, których jego poprzednicy nie byli w stanie rozwiązać.

A co najważniejsze, decyzyjny premier dał dowód, że również w przyszłości nawet bez wystarczającego zaplecza politycznego w wiecznie rozpolitykowanym Sejmie może rozwiązywać trudne sprawy w relacjach z Polską. Nawiasem mówiąc, w Europie przecież praktykowane były już sytuacje, kiedy sprawy mniejszości narodowych państwa rozwiązywały poprzez podpisywanie umów dwustronnych (np. umowa międzypaństwowa pomiędzy Danią a Niemcami w sprawie praw ich mniejszości narodowych po obydwu stronach granicy).

Gdyby premier obrał właśnie tę drogę, nosy rozpolitykowanych puidokasów, ažubalisów czy innych kaščiunasów byłyby ciągle czerwone, bo regularnie ucierane...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz