Desperado Uspaskich

Przed kilkoma miesiącami napisałem w tej rubryce, że aktywność Wiktora Uspaskicha na polu promowania zdrowego trybu życia wśród mieszkańców Bursztynowej Republiki jest tylko zasłoną dymną. Prawdziwym zaś celem jego wojaży po samorządach Litwy jest sondowanie możliwości powrotu do wielkiej polityki.

Z polityki Uspaskich „wypisał się” w roku 2015 w apogeum jego kłopotów z wymiarem sprawiedliwości. Wtedy media spekulowały, że doszło do pewnego dealu politycznego pomiędzy założycielem Partii Pracy a establishmentem na Litwie. Niepisana umowa miała polegać na tym, że Uspaskich na zawsze znika z litewskiej polityki w zamian za łagodny wymiar kary.

Takie przypuszczenie mogły potwierdzać późniejsze wydarzenia. W głośnej sprawie podwójnej księgowości PP Uspaskich nie tylko uniknął odsiadki, ale też otrzymał bardzo niską karę finansową. Wyrokiem Temidy za domniemane milionowe przekręty w partyjnej kasie dostał wyrok – 6,8 tys. euro grzywny. Kwota śmieszna i nieadekwatna do stawianych zarzutów. Kontrowersyjny polityk, który przed sądami bronił się startując w każdych możliwych wyborach na Litwie (tym samym nabywał przynajmniej na krótko immunitet, który mu później na wniosek prokuratury koledzy z ław poselskich anulowali), ostatecznie – można by rzec – wykręcił się sianem.

Gdy jednak uszedł spod gilotyny sądowej, okazało się, że bez polityki i rozgłosu wokół swej persony długo wytrzymać nie może. Deal, o ile takowy był, wylądował w koszu na śmieci, a Uspaskich zaczął się głowić jak od nowa zaistnieć na litewskiej arenie politycznej. A że pomysłów mu nigdy nie brakło, więc i tym razem szybko znalazł sposób. Jako się rzekło, zaczął promować się – na początek jak Litwa długa i szeroka – w nowym amploi człowieka, który przeszedł duchową przemianę i z politycznego oraz obyczajowego macho przeistoczył się w osobę uduchowioną. O nowym Uspaskichu media, które są jego największym sojusznikiem, zaczęły pisać jako o człowieku stabilnym, rozważnym, kochającym przyrodę, promującym zdrowy tryb życia, a nawet jako o „lekarzu rozumu”. Gdy „lekarz rozumu” zorientował się, że ludzie nadal chcą go słuchać, że masowo przychodzą na jego spotkania, postanowił zrobić następny krok w kierunku swego came backu. Postanowił na nowo zapisać się do partii – swego byłego dziecka.

Oto przed tygodniem w Szyrwintach został zwołany nadzwyczajny zjazd Partii Pracy, na który aktualna przewodnicząca rozpadającej się organizacji Živilė Pinskuvienė zaprosiła jako gościa specjalnego właśnie Uspaskicha.

Przyjechał. Spotkał się z aktywem. Pogadał. Po zjeździe, który w istocie nawet się nie odbył z powodu braku kworum, Uspaskich napisał podanie o ponowne przyjęcie go w szeregi partii, którą sam kiedyś zrodził. Teraz ma ją odrodzić. Pewnie Państwo i bez mojej pomocy świetnie mogą nakreślić dalszy możliwy scenariusz telenoweli pod tytułem „Uspaskicha powrót na białej kobyłce do starej stajni”. Otóż, sądzę, nie pomylimy się wspólnie, przypuszczając, że już wkrótce Viktoras wróci do steru swej nowej-starej partii jako jej kapitan, który tonącą łajbę, jaką aktualnie jest PP, ma wyprowadzić na wielkie wody.

Czy mu się uda? Pytanko dobre. Socjolodzy, owszem, zauważają, że aktualnie, gdy w rządach gubi się Partia Chłopów i Zielonych, rośnie dość gwałtownie elektorat niezdecydowany (dziś szacuje się on aż na 43 proc.), który w kolejnych wyborach będzie szukać, gdzie korzystnie zainwestować swe uczucia polityczne. Uspaskich udowodnił w przeszłości, że umie te uczucia zagospodarować na swoją korzyść. Tym razem jednak nie będzie to takie proste. Raz, że nawet ci, którzy głosują uczuciowo, emocjonalnie, na okulary i mądrą minę Uspaskicha, jak to kiedyś pisałem, mają pewny wewnętrzny limit rozczarowań. Może się okazać więc, że nasz bohater ten limit właśnie wyczerpał. Potwierdzają to zresztą badania socjologów, które wykazują, że to Partia Pracy ma największy wśród wszystkich litewskich partii negatywny elektorat. Okulary i mądra mina mogą więc tym razem nie zadziałać. Dwa, Uspaskichowi w PP nie ma za bardzo z kim dziś robić wielkiej polityki. Dotychczasowa gwardia darbietisów albo wycofała się sfrustrowana z wielkiej polityki (jak np. Loreta Graužinienė), albo rozproszyła się po innych partiach, albo skompromitowała się na amen. To, co zostało, toczy namiętnie potyczki frakcyjne. Co z tej wojenki wewnętrznej wyniknie, nie wie pewnie nawet sam Uspaskich.

Ale desperado Uspaskich i tak rzuca po raz kolejny rękawicę losowi. Obaczymy, co los na to...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz