Przygłupki a polityka państwa

Jeszcze nie wiem, jakie będą opinie po pierwszym od wyborów na Litwie spotkaniu premiera Sauliusa Skvernelisa z premier Polski Beatą Szydło, do którego doszło okazyjnie podczas wizyty polityków w Tallinnie. Wiadomo za to z pewnością, że podczas spotkania sytuacja Polaków na Litwie była gorącym tematem.

Premier Skvernelis już kilkakrotnie deklarował, że dla jego rządu stosunki z Polską będą miały ważne, priorytetowe znaczenie. Litewski szef rządu też nie ukrywał, że rozumie, iż poprawa tych stosunków może iść w parze tylko z poprawą sytuacji Polaków na Litwie. A żeby tak się stało, należy przejść od polityki obiecanek do polityki konkretów. Nie będzie to łatwe, bo zaniedbania, zła wola, która porodziła regres w prawach litewskich mniejszości, inercja i opór „betonu” w różnych środowiskach politycznych, są duże.

Pokazało to chociażby niedawne wydarzenie zwrotu klasztoru wileńskim franciszkanom. Skvernelis decyzję w tej sprawie podjął odważnie i szybko, ale równie szybko musiał doświadczyć ogromnej presji ze strony „betonu” – nacjonalistycznych „społeczników”, którzy żądali od premiera jej wycofania, bo oddaje klasztor, perłę litewskości, w polskie ręce. Premier nie uległ szantażowi, ale musiał się zmierzyć ze wściekłymi atakami pochodzącymi również ze strony polityków z jego własnej frakcji w Sejmie, która – jak wiadomo – jest mieszaniną posłów, poczynając od liberalnych zielonych, na skrajnych nacjonalistach (vide prof. Eugenijus Jovaiša) kończąc. Skvernelis decyzji nie odwołał, presji się oparł. Ostał też na stanowisku.

Odczuł jednak też z pewnością na własnej skórze, co znaczy dotknąć tematów polskich. A przecież tematów, za których poruszenie czeka go wściekłość wściekłych, jest znacznie więcej. Np. problem oryginalnej pisowni nielitewskich nazwisk jest banalnie prosty, ale konia z rzędem temu, kto dzisiaj powie, jak i kiedy będzie on w końcu rozwiązany. Sam jestem ciekaw. Czekam na deklaracje tallińskie w tej sprawie, choć wiem, że rozwiązanie tego „problemu” można uznać jedynie za symboliczny początek naprawy wszystkiego, co sknocili bądź celowo zepsuli poprzednicy Skvernelisa.

Uważam, że od czegoś należy zacząć, by pokazać, iż naprawdę zerwaliśmy z polityką obiecanek. Wcześniej wszyscy bez wyjątku nowi premierzy Litwy (nie wyłączając Kubiliusa) obiecywali na początek swego urzędowania, że sprawy polskie – może nie za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale stopniowo, ewolucyjnie – załatwią. Na koniec swego urzędowania musieli jednak przyznać, że ostatecznie wszystko się skończyło „na cacankach”.

Żeby Skvernelisowi też nie skończyło się „na cacankach” musi zmienić myślenie swych poprzedników, że najważniejsze jest jeszcze raz entuzjastycznie, solennie cokolwiek obiecać, a potem, jak się da, to może coś z tego dotrzymać. Należy nastawić się, że zadawnionych problemów mniejszości narodowych na Litwie nie będzie łatwo rozwiązać, ale koniecznie należy to zrobić. Inaczej wystawiamy na szwank interesy Litwy, w tym nasze bezpieczeństwo. Należy mieć też świadomość, że amatorów (a pewnie i profesjonalistów), by przeszkodzić resetowi stosunków z Polską, nie zabraknie. Pisząc te słowa, nie mam na myśli jedynie antypolskich polityków, ale i tzw. „niewidzialną rękę”, która – jak tylko zauważy szansę na poprawę – natychmiast działa – mąci, prowokuje, potęguje napięcie.

Nie wyszło z prowokacją ćwiczeń zapobiegania wtargnięciu „zielonych ludzików”, które zorganizowano nie na granicy potencjalnego ich wtargnięcia (dla nierozgarniętych przypomnę, że granica litewsko-rosyjska jest na północy), tylko w rejonie solecznickim, więc uderzono w inne czułe miejsce. W Marszałka. Niewidzialna ręka jest jednak profesjonalna, wie, jak uderzyć w newralgiczny punkt, który może wywołać polsko-litewską niezgodę. A swoją drogą, ciekawe, skąd „ręka” wiedziała, że monitoring na Rossie nie działa?

Ciekawe też, czy policjant, który ukarał Lilię Kiejzik za wywieszenie w Wilnie polskiej flagi w dniu święta narodowego Polaków, był tylko przygłupkiem, czy źle życzył premierowi – byłemu głównemu policjantowi. Według oficjalnej wersji był przygłupkiem, bo pomylił polską flagę z rosyjską. Ja mam jednak wątpliwości. Bo jeżeli oficjalna wersja okazałaby się prawdziwa, oznaczałoby to, że mamy stróżów porządku, którzy są po prostu niebezpieczni dla społeczeństwa. No, wyobraźmy sobie, proszę Państwa, na ten przykład, że ów stróż porządku pomyliłby rosyjski „trikałor” z niemiecką flagą, którą dostrzegłby u żołnierza Bundeswehry, jaki już niedługo może pojawić się przecież u nas, w Wilnie, w ramach natowskiego kontyngentu, i dałby mu za to „w czapę”. Co by wtedy było? Na konfuzji i głupim tłumaczeniu, że się pomylił, na pewno by się nie skończyło.

Przygłupków ci u nas dostatek, również w wielkiej polityce. Nie mogą oni jednak determinować polityki państwa.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz