Największe zwycięstwo, to nie pokonanie przeciwnika, ale uniknięcie walki

Być szlachetnym, znaczy być doskonałym

– Za ćwiczenie karate mogłem trafić do więzienia, gdyż w czasach sowieckich wschodnie sztuki walki były surowo zabronione. Zainteresowałem się tą dyscypliną jeszcze w roku 1988 i treningi odbywały się pod płaszczykiem judo, w piwnicznych pomieszczeniach, w warunkach głębokiej konspiracji. Drzwi były zamykane na kłódkę, by żadna niewtajemniczona osoba nie została przypadkowym świadkiem naszych treningów – wspominał Marek Kubiak, trener i wychowawca pięciu młodzieżowych mistrzów świata w Shindokai-kan karate.

Sport towarzyszy mu od dzieciństwa. Początkowo uprawiał boks i judo w wileńskim klubie sportowym „Žalgiris”. Z powodzeniem uczestniczył w wielu turniejach i zawodach. Pod wpływem filmów akcji zafascynował się wschodnimi sztukami walki. Nie powierzchownie i nie dla zaimponowania komuś, ale w celu stopniowego pogłębiania swej wiedzy, doskonaląc się nie tylko fizycznie, ale i duchowo.

Karatecy na ewidencji

– Karate – to nie tylko pojedynek z przeciwnikiem w celu pokonania go, ale przede wszystkim to walka z samym sobą, z własnymi słabostkami i emocjami – tłumaczył właściciel 4 dan w stylu Shindokai-kan, 2 dan goju-ryu oraz 1 dan w shidokan.

Mimo niesprzyjających warunków do trenowania karate w czasach byłego ZSRR, gdy to za propagowanie i uprawianie tej dyscypliny można było niebo oglądać przez kratki, z samozaparciem dążył do obranego celu i intensywnie ćwiczył. Po legalizacji karate stosunek do wschodnich sztuk walki niewiele się zmienił: karatecy byli na ewidencji milicji i na każdego z nich była zaprowadzona specjalna teczka.

– Do dziś ciekawi mnie, co zawierała. Być może zachowała się ona w archiwach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych? Kusi mnie, by do niej zajrzeć – na wpół poważnie, na wpół żartem mówił Kubiak.

Swoista rodzina współmyślących

Założyciel i szkoleniowiec prywatnego Centrum Sztuk Samoobrony obecnie prowadzi zajęcia w kilku polskich szkołach. Jak podkreśla, biznesu na tym interesie zrobić się nie da. Opłata jest bowiem giętka i zróżnicowana – zależy od wielu okoliczności – liczy się przede wszystkim idea, dążenie do samodoskonalenia i preferowania ideałów, którym sam hołduje. – Na zajęcia do centrum uczęszcza ok.100 osób w wieku od 6 do 50 lat, a treningi odbywają się w kilku polskich szkołach stolicy. Tworzymy taką swoistą rodzinę współmyślących – z dumą, ale bez krzty przechwałki w głosie, zaznaczył trener Shindokai-kan.

Dodał, że walorem wschodnich sztuk walk jest to, że ta dyscyplina sportowa jest dostępna dla każdego wieku i nie ma ograniczeń ze względu na płeć. Osobiście jednak uważa, że dziewczęta nie powinny walczyć.

Nie tylko tężyzna fizyczna

Z osobistych obserwacji wynika, że często samotne matki przyprowadzają synów na zajęcia, gdyż chcą, by nabrali oni cech męskich. Regułą stało się też to, że najpierw rodzice przyprowadzają swe dzieci i pod wpływem obserwacji treningów i zachowania sensei, czyli nauczyciela, sami zaczynają ćwiczyć. Mistrz zauważył również, że na treningi przychodzi sporo lekarzy, gdyż podczas zajęć gros uwagi poświęca się umiejętności koncentracji, skupienia uwagi tylko na tym, co się robi. Wykonywane są specyficzne ruchy stymulujące kontrolę świadomości itd.

– Podczas treningów skupiamy się nie tylko na tężyźnie fizycznej, ale też rozwoju intelektualnym. Nie jest sprawą przypadku, że trenujący dorośli prawie wszyscy mają wyższe wykształcenie i są intelektualistami w pełnym tego słowa znaczeniu – tłumaczył Kubiak.

– Jednym z moich pierwszych uczniów był Konstantin Siemieniuk, który obecnie wykłada fizykę na Uniwersytecie w Cambridge.

Szacunek obowiązuje

Zdaniem rozmówcy, wielkim atutem sztuk walki jest to, że uczą one pracowitości, pokory oraz przede wszystkim szacunku, którego we współczesnym świecie katastrofalnie brakuje.

– Niegdyś każdy szanujący się pan zdejmował kapelusz przed starszą panią, a teraz?

W karate obowiązuje gradacja: szacunek wobec nauczyciela, kolegi o wyższym stopniu wtajemniczenia, pań, osób starszych itd. Trenujący kłaniają się przed nauczycielem przed i po treningu, muszą przywitać i pożegnać się z kolegami, słowem szacunek obowiązuje i jest akceptowany. Zdaniem szkoleniowca, nawyki wyniesione z treningów z wielką dozą prawdopodobieństwa zostaną przeniesione i zadomowią się w rodzinie. Kubiak nie ukrywał też, że podczas zajęć obowiązuje dyscyplina na wzór wojskowej i okazuje się, że dzieci i młodzież to akceptuje, gdyż zasady są jasne i zrozumiałe. Podstawą wszelkich sztuk walki jest ciężki trening, praca nad sobą, samokontrola, redukcja poczucia strachu oraz rozwój osobościowo-duchowy.

Nie ma miejsca na nałogi

– Po 2-3 miesiącach treningu najzdolniejszy uczeń nie zostanie Bruce‘em Lee czy Jakie Chanem. Statystyka jest bezlitosna i konstatuje, że ze stu tylko jeden wytrzymuje obciążenie i dochodzi do czarnego pasa, czyli stopnia mistrzowskiego – stwierdził trener. Dodał jednak, że trenuje się nie tylko dla wyników sportowych, ale też zdobycia odpowiedniej wiedzy. Dlatego w szkole, co pół roku, odbywają się testy nie tylko na wytrzymałość i sprawdzenie kondycji fizycznej, ale również wiadomości teoretycznych. Jak twierdzi trener, obciążenie jest na tyle duże, że alkohol, papierosy czy narkotyki są nie do pomyślenia i nie do przyjęcia. Ponadto, obowiązują pewne normy natury etyczno-moralnej, za przekroczenie których grozi wykluczenie z zajęć.

Na tatami wszyscy równi

Nieznajomością tematu, istoty i filozofii wschodnich sztuk walki uznał Kubiak zarzuty o rzekomym ich szkodliwym wpływie na wyznawców religii chrześcijańskiej i w ogóle Europejczyków.

– Styl – Shindokai-kan – który preferujemy jest popularny w ponad 40 krajach świata. Doskonalą się w nim wyznawcy różnych religii i wiara nie jest ani przeszkodą, ani jakimś wyznacznikiem, bo na tatami wszyscy są równi – z przekonaniem rzekł szkoleniowiec. Dodał, że wielu księży ćwiczy bądź ćwiczyło karate i np. ks. Wojciech Górlicki posiada wysoki stopień zaangażowania w kyoshunkai, jednym z najpopularniejszych stylów karate. Poinformował również, że uczniowie centrum brali udział w pokazowych występach podczas Dni Młodzieży w Nowej Wilejce, a przyglądał się nim bez zastrzeżeń kardynał Audrys Juozas Bačkis. Nie wykluczył jednak, że jakieś sekty mogły bądź mogą próbować podszywać się pod wschodnie szkoły sztuk walki.

– Uznane renomowane szkoły sztuk walki prowadzą działalność stricte sportową i doszukiwanie się ukrytych kontekstów jest drogą prowadzącą donikąd – podsumował mistrz i znawca problemu. Zwrócił uwagę, że niektóre szkoły w ogóle wykluczają rywalizację, a najwięksi guru sztuk walki nauczają, że najcenniejszym zwycięstwem jest nie pokonanie przeciwnika, ale uniknięcie walki. Czyż nie jest to po chrześcijańsku?

Sukces wychowanków

Wychowankowie Marka Kubiaka odnoszą sukcesy nie tylko osobiste, na arenie krajowej, ale też międzynarodowej. Ostatnio głośnym echem odbił się triumf jego wychowanków podczas mistrzostw świata w Shindokai-kan w kategorii młodzieżowej, które odbyły się we włoskim Mediolanie. Podopieczni – Daniel Tomaszewski i Artiom Lučiunas – wywalczyli tam mistrzowskie tytuły, a Edwin Romanowski został wicemistrzem globu. Wszyscy pochodzą z Wilna, a do osiągnięcia tak znaczącego sukcesu przyczynił się europoseł Waldemar Tomaszewski, przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związku Chrześcijańskich Rodzin, który pokrył koszty wyjazdu sportowców.

Bez wątpienia sukces wileńskich karateków jest zasługą trenera. Zazwyczaj tak emocjonalnie przeżywa występy swych wychowanków, że ci z kolei boją się o jego zdrowie. Oliwy do ognia dolał trenujący pod jego okiem lekarz, który nieco żartem stwierdził, że większość szkoleniowców miało zawał serca. Dodał, że trzeba nie poddawać się emocjom i nad sensei też powinien popracować.

Wzór do naśladowania

Żarty żartami, ale Marek Kubiuk jest niepodważalnym autorytetem dla swych podopiecznych. Pomijając to, że zawsze jest w dobrej formie fizycznej, bo nauczyciel musi służyć osobistym przykładem, ale jest też wzorem do naśladowania dzięki swej aktywności pedagogicznej, społecznej i kulturalnej. Jest nie tylko szkoleniowcem, ale też sędzią, członkiem Stowarzyszenia Inicjatyw Społecznych, aktorem Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie, podróżnikiem (Klub Włóczegów Wileńskich), fascynatem historii i dobrej książki.

Na wszystko znajduje czas, ale sam przyznaje, że zawdzięcza to wyrozumiałości żony Bożeny. Oboje z zawodu są nauczycielami – on biologii, ona plastyki. Wychowują dwóch synów: Herberta i Konrada. Ten drugi otrzymał to imię na część debiutu ojca na deskach teatru w 1990 r., gdy to wystawiono Mickiewiczowskie „Dziady”. Synowie ćwiczą karate i grają w teatrze. Cała rodzina pasjonuje się historią dworów polskich, które, według przekonania Kubiaka, miały ogromny wpływ na kształtowanie kultury narodu, były ostoją polskości, tradycji i najlepszych wartości szlacheckich.

„Być szlachetnym, znaczy być doskonałym” – w tym właśnie Marek Kubiak widzi powiązanie dawnego dworu ze sztuką walki.

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciu: Marek Kubiak wraz ze swymi wychowankami w Mediolanie.
Fot.
archiwum

<<<Wstecz