„Wołyń” contra piewcy banderyzmu

Wileńska premiera filmu „Wołyń” odbyła się w atmosferze sprzeciwu. Protestowały wspólnoty ukraińskie: wileńska oraz bałtycka, które nie chciały filmu w Wilnie, gdyż – ich zdaniem – jest on jednostronny (tylko Ukraińców obciąża winą na zbrodnie na Wołyniu), a nawet podżega do waśni narodowościowych.

Dyrekcja „Kino pavasaris” nie uległa jednak cenzorskiej presji ukraińskich organizacji, filmu z festiwalu nie wycofała. Zorganizowała za to debatę historyczną przed jego projekcją, na którą zostali zaproszeni m. in. szef ukraińskiego IPN-u dr Wołodymyr Wiatrowycz, profesor PAN Grzegorz Motyka oraz litewscy działacze – prof. Alvydas Nikžentaitis i Rimvydas Valatka.

Przebieg dyskusji w zasadzie był przewidywalny. Wiatrowycz, jako główny ideolog i przedstawiciel ukraińskiej polityki historycznej, starał się film zdeprecjonować, uznając go właściwie za projekt propagandowy rządu polskiego i wytwór „polskich mitów historycznych”. Mówił, że jest on „czarno-biały” w swej wymowie, nie wyjaśnia całej prawdy o konflikcie polsko-ukraińskim w okresie II wojny światowej. Ponadto – schematycznie dodawał – „wzmacnia on propagandę rosyjską”, w kontekście wojny w Donbasie.

Z kolei prof. Motyka tłumaczył, iż film jest potrzebny już chociażby dlatego, że stał się powodem dyskusji o historii. „Dialog polsko-ukraiński powinien trwać i być szczery aż do bólu” – przekonywał jeden z najlepszych znawców tematu po stronie polskiej.

Litewscy dyskutanci starali się lawirować. Valatka przypomniał, że „Wołyń” został nakręcony w zasadzie z datków prywatnych sponsorów, dlatego nie może być uznany za projekt propagandowy polskiego rządu. Nikžentaitis zaś przyznawał, że film jest aktualny także dla Litwy, bo również na jej terenie (w znacznie mniejszej skali co prawda) działy się podczas wojny podobne tragedie. „Litwa potrzebuje zarówno Polski, jak i Ukrainy, dlatego zależy nam na dialogu polsko-ukraińskim”, przekonywał litewski profesor, by po chwili dodać, że film „Wołyń” taki dialog uniemożliwi na kolejnych 20 lat.

Ukraińcy z samozaparciem kontestują film Wojciecha Smarzowskiego, co tylko potwierdziły wydarzenia na wileńskim „Kino pavasaris”. Skąd tak zaciekłe protesty w stosunku do dzieła artystycznego, które przecież zostało oparte na motywach prawdziwej historii? Odpowiedź jest, jak się wydaje, oczywista: bo film burzy współczesną narrację na Ukrainie na temat bohatera narodowego – Bandery i kierowanej przez niego organizacji UPA, gloryfikowanej w samostijnej. By nie mieszać Ukraińcom w głowach, „Wołyń” nawet nie został wpuszczony na Ukrainę, mimo starań prywatnych dystrybutorów. Został w zasadzie potraktowany (by przywołać jakieś adekwatne historyczne paralele) jak „Mein Kampf” Hitlera, która to książka jest zakazana we wszystkich demokratycznych krajach na świecie, z powodu propagowania w niej zbrodniczej ideologii. „Wołyń” jednak, w odróżnieniu od „Mein Kampf”, nie propaguje żadnej ideologii, wręcz przeciwnie, obnaża prawdę na temat banderyzmu – skrajnej formy ukraińskiego nacjonalizmu, która w odpowiednich okolicznościach, podyktowanych przez wydarzenia wojenne, przerodziła się w zaplanowane ludobójstwo.

Jeszcze kilka lat temu w ogólnoukraińskim sondażu, w którym udział wzięło kilka milionów obywateli, na Ukraińców wszech czasów zostali wybrani: Jarosław Mądry, Taras Szewczenko i Stepan Bandera właśnie. Ten, co prawda, uplasował się „dopiero” na trzeciej pozycji, ale po upaństwowieniu jego kultu (chodzi nie tylko o pomniki i ulice na cześć Bandery, ale i o decyzje władz gloryfikujące UPA, a zarazem zabraniające krytyki zbrodniczej organizacji) proces mitologizacji przywódcy ukraińskich nacjonalistów stał się właściwie nad Dnieprem nieodwracalny. Pokazanie „Wołynia” na Ukrainie byłoby ciosem dla mitologizacji Bandery jako bohatera narodowego. Coś w rodzaju odtrutki na ukraińskie kłamstwo holocaustu – niech znowu przywołam historyczne paralele.

Ukraina, wprawdzie, na potrzeby zewnętrzne emituje gotowość do debaty nad „wydarzeniami na Wołyniu”, jak najczęściej mówi się tam enigmatycznie o rzezi wołyńskiej. W rzeczywistości, co podkreślają polscy znawcy tematu (m. in. prof. Motyka), na Ukrainie właściwie nie ma historyków, którzy byliby gotowi uczciwie i rzetelnie dyskutować nad zaplanowanym i dokonanym przez UPA ludobójstwem Polaków na Wołyniu. Tam główna narracja, której apologetą jest m. in. Wiatrowycz, na temat Wołynia głosi, że w latach 1943-1944 doszło na tych terenach do bratobójczej, równorzędnej walki, w jakiej zbrodnie popełniali zarówno Ukraińcy, jak i Polacy. Forsowanie tak ahistorycznej i imbecylnej tezy – to to samo co twierdzienie, że holocaust był bratobójczą walką Niemców z Żydami. W momencie zaplanowanej eksterminacji setek polskich wiosek na Wołyniu przez UPA, na tych terenach oddziałów AK przecież właściwie nie było. Bestialskie do granic wyobrażenia mordowanie bezbronnych wieśniaków tylko dlatego, że byli Polakami, to w pojęciu piewców banderyzmu równorzędna walka?

Film „Wołyń”, który ponoć ukazał się nie na czasie, jest w moim pojęciu być może ostatnią szansą dla ukraińskich elit, by rozpocząć walkę z własnym sumieniem na trudny i bolesny temat zbrodni wołyńskiej, zanim współczesny banderyzm ostatecznie nie zamknie ust szukającym prawdy.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz