Besztanie niewiarygodne

Szef dyplomacji litewskiej Linas Linkevičius udał się właśnie do Genewy na 34. sesję Zgromadzenia Rady Praw Człowieka ONZ. Na sesji członkowie zgromadzenia pochylą się nad problematyką praw człowieka w takich krajach jak Syria, Iran, Korea Północna, Południowy Sudan, Ukraina czy Burundi.

Podczas obrad przedstawiciele różnych państw ONZ będą mieli również okazję wykazać się „dobrymi praktykami” w dziedzinie praw człowieka, jakie stosują w swych krajach. Litwa wraz z Łotwą i Ukrainą w sposób szczególny na celownik zamierza wziąć prawa krymskich Tatarów, które są łamane na półwyspie po jego aneksji przez Rosję. Linkevičiusowi jednak na sesji wypadnie nie tylko rola recenzenta i cenzora innych krajów, ale i vice versa. Litwa bowiem podczas sesji będzie też składała sprawozdanie w ramach II Powszechnego Przeglądu ONZ o respektowaniu praw człowieka – jak sama tych prawa przestrzega.

I tutaj może nastąpić pewien delikt, który Linkevičiusowi nie wyjdzie na zdrowie. Litwa bowiem jako jedyne państwo już po wstąpieniu do Unii Europejskiej zaliczyła znaczący regres w dziedzinie, w której besztać na sesji ONZ zamierza innych. Oczywiście, nie mam zamiaru tutaj przeprowadzać żadnych paraleli na zasadzie, kto bardziej gnębi np. mniejszości narodowe. Byłoby to nieuprawnione z jasnych wszystkim powodów. Niemniej sytuacja naszego państwa – uważam – jest co najmniej dwuznaczna. Bo jakimi to niby „dobrymi praktykami” w dziedzinie praw człowieka mogłoby się pochwalić państwo, które jako jedyne w UE anulowało zbiorowe prawa 16 proc. swych obywateli należących do mniejszości narodowych, utrącając w Sejmie narodową Ustawę o mniejszościach narodowych. I zrobiło to, podkreślmy, świadomie i z premedytacją kalkulując na zimno, że z tego powodu nikt go z Unii nie pogoni. Nie wątpię też, że litewski Sejm był świadomy, iż w ten sposób „šiurkščiai” (w grubiański sposób) depcze ratyfikowaną przez siebie Konwencję Ramową RE o Ochronie Mniejszości Narodowych, której 22 artykuł zabrania państwom sygnatariuszom zabierania prawa wcześniej już gwarantowanego mniejszościom narodowym. Ale posłom było po prostu „nusispjaut” (na pluć) na tego rodzaju konwenanse.

Litwa jako jedyny kraj UE, na którego terytorium mieszka aż 16 proc. obywateli innych narodowości niż litewska, zabrania im publicznie używać swego języka. Do niedawna stosowała drakońskie wręcz kary w stosunku do tych, którzy ośmielali się to czynić.

Litwa jako jedyny kraj UE przyjęła i zrealizowała z żelazną konsekwencją projekt rozrzedzania zwartych skupisk mniejszości narodowych, czego stanowczo zabrania prawo międzynarodowe. Zrobiła to metodą przenoszenia ziemi na Wileńszczyznę z dowolnego zakątka kraju. Oznaczało to w praktyce administracyjne przesiedlanie tysięcy ludzi z całej Litwy na tereny zwarcie zamieszkałe przez mniejszość polską, przy okazji okradając tę ostatnią z jej majątku. Tatarom krymskim, którzy też mają problemy z odzyskaniem ojcowizny na Krymie, opowiedzenie o tym byłoby nader ciekawym doświadczeniem, gdyby Linkevičius zdobył się na szczerość, oczywiście.

Litwa jako jedyne państwo UE praktycznie nie finansuje potrzeb kulturalnych, oświatowych czy społecznych mniejszości narodowych z budżetu centralnego. Pieniądze, które wspólnoty narodowe otrzymują z budżetu tzw. Departamentu Mniejszości Narodowych to – jakby tutaj najdelikatniej się wyrazić – kpina. Non est. Kiedyś byłem świadkiem tego, jak jeden nasz dyplomata w Brukseli opowiadał, że w jego obecności pewien brukselski klerk zapytał grupę litewskich Tatarów o dofinansowanie ich potrzeb z budżetu państwa. W odpowiedzi usłyszał sumę 800 litów. Potem tłumaczka długo musiała wyjaśniać ogłupiałemu z wrażenia urzędnikowi, że nie chodzi tutaj o dopłatę do biletów z Wilna do Brukseli, tylko mowa jest o rocznej puli wsparcia wspólnoty litewskich Tatarów z budżetu państwa. „Teko raudonuoti” (trzeba było czerwienic się ze wstydu), podsumował przypadek litewski dyplomata. Mimo upływu lat, kazus z finansami dla potrzeb mniejszości na Litwie pozostał.

I wreszcie, Litwa jako jedyne państwo UE od lat uprawia nieprzyjazną propagandę w stosunku do tych organizacji reprezentujących litewskie mniejszości narodowe, które ośmielają się mieć aspiracje europejskie w zakresie swych praw i ich się domagać.

Gdzie Rzym, gdzie Krym, mówi polskie przysłowie zabraniające porównywania spraw nie mających ze sobą żadnego związku. Ja też nie zamierzam porównywać Litwy z takimi krajami jak np. Korea Północna czy Burundi. Bo są to zupełnie dwa różne światy, których porównywanie byłoby całkowicie nieuprawnione.

Czy jednak besztanie przez Linkevičiusa innych krajów będzie wiarygodne, gdy sama Litwa jest taka jedyna i niepowtarzalna w całej Unii, jeżeli chodzi o prawa mniejszości narodowych?..

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz