Złote gody Wandy i Witolda Waluków z Rudnik

Gdy wzorem staje się Święta Rodzina

Kiedy Wanda Waluk, z domu Aładowicz, mieszkanka Rudnik, była młodą dziewczyną podczas wielkich świąt rocznych do rodzimego kościoła pw. Trójcy Przenajświętszej często przyjeżdżali księża z sąsiednich okolic: odprawiali nabożeństwa, spowiadali ludzi, głosili kazania. Jedno takie kazanie, które w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej wygłosił ks. prałat Józef Obrembski, zapamiętała na zawsze.

Kaznodzieja opowiadał o roli matki, o dzieciach, o tym jak rodzice powinni wychowywać swe latorośle, aby mieć z nich pociechę i oporę. Mówiąc o sprawach życiowych i najważniejszych, wskazał ręką na wiszący w kościele rudnickim obraz, przedstawiający rodzinę: świętą Annę, św. Joachima, Marię w młodocianym wieku. Zachęcał wiernych do budowania swoich rodzin na przykładzie świętych. Zasłuchała się wtedy w słowa księdza, wpatrzyła w rozmodlone twarze świętych, w złożone do modlitwy ręce i tak się rozmarzyła, że aż znieruchomiała z wrażenia. Wtedy rzekła do siebie w duszy: „Matko Boska, jeśli kiedyś wyjdę za mąż, założę rodzinę i będę miała dzieci, to daj mi zdrowie i czas na to, abym mogła je wychować tak, jak tłumaczy ksiądz…”

Dobry wzór dla młodych

Bóg wysłuchał prośby młodej dziewczyny – wyszła za mąż, urodziła pięć wspaniałych córek, wychowała je wraz z mężem Witoldem na dobrych i odpowiedzialnych ludzi.

19 listopada Wanda i Witold Walukowie, po 50 latach wspólnej wędrówki przez życie, tak samo jak przed półwieczem, znowu stanęli na ślubnym kobiercu w parafialnym kościele. Otoczeni kochającą rodziną, przyjaciółmi w obliczu Boskiego Majestatu na ręce proboszcza parafii, ks. Józefa Narkuna, ponownie złożyli przysięgę małżeńską – na dobre i złe.

– Tak pięknie śpiewał chór, tak pięknie gratulował naszej rocznicy proboszcz. I pewnie do ostatniej chwili ta uroczystość byłaby dla nas z mężem niespodzianką, gdyby dwa tygodnie wcześniej ksiądz delikatnie mi nie napomknął o planach dzieci. Moje córki wiedzą, że nie lubię wystawnych balów, pokazywania się. Wolę spokój, ciszę, unikam popłochu wokół mojej osoby, bo boję się, że z wielkiego wrażenia i zdenerwowania dostanę jakiegoś udaru. Ale ksiądz mnie uspokoił, że będzie wszystko jak najlepiej. Tak też i było – wspomina wyjątkowe chwile złota Jubilatka. – Początkowo krępowałam się, lecz w końcu pomyślałam, że takie wydarzenie w rodzinie, to wzór dla młodych, bo kto dziś jest taki cierpliwy, pełen wyrzeczeń w imię dobra rodziny?.. Nieraz widzimy, jak ciężko sobie torują w życiu drogę dzieci z niepełnych rodzin, błądzą, potykają się, bo brakuje im to matki, to ojca… – rozważa Wanda Waluk.

Na złote wesele państwa Waluków do Rudnik zjechała najbliższa rodzina, obecna była także pierwsza para drużby z orszaku ślubnego, Władysława i Józef Walukowie z Landwarowa, którzy swe zaślubiny świętowali kilka miesięcy później.

Przytulne własne gniazdko

– Poznaliśmy się z Witoldem we wsi Popiszki. Tynkowałam z koleżanką mieszkanie, a Witold i jego stryjeczny brat Józef, miejscowi chłopacy, przychodzili do nas pogawędzić – opowiada pani Wanda. Z czasem zwykła znajomość przerosła w głębsze uczucie i doprowadziła zarówno jedną parę, jak również drugą, na ślubny kobierzec. Młodym w Rudnikach ślubu udzielił ówczesny proboszcz ks. Leon Ławcewicz. Dzień wesela, jak przystało na jesień, był w kratkę: trochę mżył deszcz, trochę prószył śnieg…

Po weselu młodzi zamieszkali w Popiszkach, w rodzicielskim domu Witolda. A po dwóch latach wynajęli mieszkanie u wujka Wandy w Rudnikach i rozpoczęli budowę własnego domu. Do nowego gniazdka wprowadzili się mając już trzy córki – Łucję, Sabinę i Irenę. Po kilku latach na świat przyszły Alicja i Regina.

– Lekko nie było, pomagali moi bracia, pomagały siostry, na miejscu żyli ojciec i matka. Dzieci chodziły często do rodziców, mama przychodziła do nas, by doglądać maleństwa, które nie chodziły do przedszkola. Ja pracowałam dniami, mąż dojeżdżał do pracy w Wilnie i przeważnie pracował po nocach. Bywało, że przyjeżdżał nad ranem, trochę się zdrzemnął, a potem cały czas spędzał z dziećmi – mówi Wanda Waluk.

Lusi, jako najstarszej, przypadło najwięcej obowiązków, od najmłodszych lat była prawdziwą gospodynią, która pomagała rodzicom w dopatrywaniu siostrzyczek.

Podstawa – miłość i wyrozumiałość

– Gdy dzieci zaczęły chodzić do szkoły, życie stało się lżejsze. Dziewczynki zawsze były bardzo samodzielne i pomocne. Nieraz mówiły mi: „Mama, ty idź do pracy, zarabiaj pieniądze, a my wszystko zrobimy w domu same”. A więc i grzędy pełły, i krowę doiły, i w domu idealny porządek utrzymywały. U nas zawsze były podłogi czyste, firany wyprane – z wdzięcznością opowiada dumna matka. Po latach wspólnego pożycia przyznaje też, że to właśnie ona była tą silną stroną małżeństwa.

– Mąż zawsze był dobry, spokojny, nigdy mi nie odmawiał tego, o co prosiłam. Nigdy nam się nie przelewało. A jeśli coś udało się zarobić i zaoszczędzić wspólnie naradzaliśmy się, jak te pieniądze najlepiej wydać, przecież potrzeb było tak wiele. Staraliśmy się wzajemnie rozumieć. Ale każdy człowiek, to różny charakter, różne wychowanie wyniesione z domu i trzeba nauczyć się kompromisów. Nasze małżeństwo zbudowane było nie tylko na fundamencie miłości, ale na fundamencie wzajemnego zrozumienia. Mąż cierpiał na astmę, więc zawsze byłam dla niego wyrozumiała. Cięższe prace wykonywali moi bracia, wynajmowałam robotników, potem sprawy w swoje ręce wzięli zięciowie Władek, Cześ, Tadzik i Mirek – zwierza się pani Wanda.

– Zawsze możemy liczyć na nasze córki, wnuki, zięciów, którzy przyjdą i pomogą. Także dzisiaj nie mamy żadnego problemu z wykonywaniem tych najcięższych prac. Przynieść drew i podpalić w piecu, naczerpać ze studni wody, coś ugotować – teraz taka nasza robota – cieszą się małżonkowie.

Córki państwa Waluków zdobyły zawody, założyły własne rodziny, doczekały się potomstwa. Wanda i Witold Walukowie są szczęśliwymi dziadkami dziewięciorga wnucząt: Mirka, Ani, Darka, Agnieszki, Alberta, Marty, Leona, Roberta i Rafała i pradziadkami uroczej prawnuczki Arjany. Cztery córki z rodzinami zamieszkały w Rudnikach, w pobliżu rodziców.

Niestety, 18 lat temu poukładane życie i idyllę rodzinną, zmąciła niepowetowana tragedia – w wypadku drogowym, w wieku 23 lat, zginęła córka Alicja. O mały włos wyczynu kierowcy-desperata życiem nie przypłaciła również matka, która wspólnie z córką wybrała się w drogę, z której Ala już nigdy nie wróciła. Strata dziecka, to rana, która nigdy się nie zagoi, jednakże pani Wanda, jako osoba głęboko wierząca i silna duchem, zaznacza, że Pan Bóg zostawił ją na ziemi, bo jeszcze była potrzebna wnukom, aby ich wychowywać, tłumaczyć, na czym polega istota życia.

– Cieszę się, że wnuki mnie słuchają i modlę się za nich, aby los był dla nich przychylny. Często nas odwiedzają, a ja gotowa jestem zrobić wszystko, żeby przychodzili jeszcze częściej, żeby drogi do dziadków nie zapomnieli… – powiada z tajemniczym uśmiechem.

Ora et labora

Módl się i pracuj – to benedyktyńskie przesłanie, poniekąd bezwiednie stało się życiowym credo Wandy Waluk. Jako najstarsza z sześciorga dzieci Zofii i Leona Aładowiczów od najwcześniejszych lat rozumiała, że bez pracy nie ma kołaczy, a wiara w Boga pomaga pokonywać życiowe trudności.

– Ojciec miał chore nogi, a więc całe życie kopiejki nie zarobił. Dobrze obcinał włosy, lecz gdy sąsiedzi zaproponowali, że za usługę będą mu trochę płacili, obraził się. Mama chodziła do kołchozu, ale jakie były zarobki w kołchozie, każdy wie. Sadziliśmy warzywa, mieliśmy krowę, więc to, co udało się wyhodować, a także mleko, jajka niosłam, w drodze do szkoły, do Białej Waki na sprzedaż. Za zarobione pieniądze kupowało się cukier, makaron, żeby wprowadzić przynajmniej jakiekolwiek urozmaicenie w nasz jadłospis – Wanda Waluk często o dawnym życiu opowiada wnukom, żeby doceniali wszystko to, co mają dzisiaj. Zachęca swą młodzież do modlitwy i, jak powiada, serce jej rośnie, kiedy co niedzielę widzi swe wnuki w kościele, posługujące przy ołtarzu.

– Nie wiem, jak dalej będzie, bo każdy ma coraz więcej obowiązków i mniej czasu na wszystko. Modlę się, żeby świat ich nie oderwał od Kościoła. Zawsze powtarzam dzieciom i wnukom: nie odrywajcie się od Boga, od Kościoła, bo przepadniecie – tymi słowami troskliwa matka i babcia pragnie przestrzec swych najbliższych przed odejściem od tradycji, zatraceniem się we współczesnym świecie.

Śpiewanie to największa pasja

Największą pasją złotej Jubilatki z Rudnik jest śpiewanie. W kościelnym chórze pani Wanda śpiewa od 13. roku życia i to zamiłowanie do pieśni zaszczepiła swoim córkom. Wszystkie dziewczyny mają piękne głosy i chętnie z tego przywileju korzystają – ubogacają śpiewem liturgie, uczestniczą w koncertach organizowanych w rodzinnej miejscowości, a także w starostwie białowackim.

– W dzieciństwie marzyłam o tym, żeby trafić do chóru. Stojąc w kościele zawsze odwracałam głowę, żeby patrzeć na śpiewających. I oto pewnego razu przyszedł do nas ówczesny proboszcz Antoni Dziekan z wiadomością, że chce zebrać chór dziecięcy. Poręczył mi zadanie, bym przeszła przez wieś i zaprosiła do chóru dziewczynki i chłopaków. Zebrałam chyba z 25 kandydatów. Śp. ksiądz Antoni lubił i umiał uczyć dzieci śpiewania. Jednak po pewnym czasie zawitali do niego goście z urzędu rejonowego i zabronili udziału w chórze kościelnym tym dzieciom, które uczęszczają do szkoły. Ja wtedy do szkoły nie chodziłam, więc śmiało mogłam chodzić na chór – sięga do przeszłości Wanda Waluk, która choć jest weteranką, ciągle aktywnie uczestniczy w środowisku śpiewaczym miejscowej parafii. Jest też jedną z najbardziej znanych w okolicy śpiewaczek pogrzebowych. Ponieważ jednak praca ta wymaga sporego wysiłku fizycznego, w ostatnich latach jako śpiewaczka już raczej się nie udziela.

Reasumując przeżyte wspólnie lata Wanda Waluk stwierdza, że chciałoby się jeszcze pożyć, bo i zdrowie, choć nie stuprocentowe, jeszcze dopisuje. Jednak najważniejsza misja w życiu już została spełniona – dzieci wyrosły na porządnych ludzi, pracowitych, okazujących szacunek bliźniemu. A to oznacza, że życie przeżyli nie nadaremnie.

Irena Mikulewicz

Na zdjęciach: rodzina Waluków w pełnym składzie, AD 1980; przysięgę małżeńską Złoci Jubilaci odnowili w obecności ks. Józefa Narkuna.
Fot.
archiwum rodziny Waluków

<<<Wstecz