Premier restartuje, Tracevskis torpeduje

Wystarczyło, że szef dyplomacji naszego zachodniego sąsiada Witold Waszczykowski w kurtuazyjnej rozmowie gdzieś na brukselskich salonach powiedział swemu litewskiemu odpowiednikowi Linasowi Linkevičiusowi, iż to w Wilnie są wszelkie klucze od poprawy stosunków polsko-litewskich, a w grodzie nad Wilią natychmiast objawił się życzliwy politolog (niejaki Rokas Tracevskis), który pouczył nowy litewski rząd, że „Litwa nie ma obowiązku przekazywania swej suwerenności Polsce”.

Pod takim właśnie wymownym tytułem ukazał się artykuł Rokasa Tracevskisa na jednym z poczytnych litewskich portali, który należałoby potraktować jako przestrogę dla nowego litewskiego premiera Sauliusa Skvernelisa. Premier elekt bowiem zapowiedział, że zamierza zrestartować stosunki z Polską, by je ocieplić. Taka zapowiedź wyraźnie zaniepokoiła, jak można wyczytać z całości artykułu Tracevskisa, określone kręgi na Litwie, które zapewne obawiają się, by nowy, niedoświadczony politycznie szef rządu nie poczynił zbytnich ustępstw wobec Warszawy, próbując zakończyć bezsensowne przepychanki wokół tematu praw mniejszości narodowych.

Dlatego też autor tekstu już na jego początku przestrzega rząd zdominowany przez partię chłopską, by nie przejmował się jakimiś tam składanymi polskim politykom obietnicami. Robi to w sposób nader osobliwy przekonując, że były to tylko prywatne, nic nieznaczące pogaduszki. „Jeżeli ktoś cokolwiek, kiedykolwiek, jakiemukolwiek Polakowi, gdziekolwiek coś prywatnie obiecał, przekraczając swe pełnomocnictwa, to jest to tylko problem tych dawców obietnic”, nonszalancko obwieszcza Tracevskis.

Nie wiem, skąd u politologa tak frapująca myśl powstała o tych prywatnych wizytach naszych najwyższych rangą polityków u zachodniego sąsiada. Może za bardzo nasłuchał się swego czasu Audroniusa Ažubalisa, co kiedyś ministrem w gmachu przy Tumo-Vaižgando był. Ten, gdy tylko ministrem się poczuł, zaraz oznajmił, że on osobiście żadnych obietnic Polsce nie składał, więc niczego spełniać nie będzie. A jak ktoś składał, to jego interes, niech sam się tłumaczy. Taškas.

Możemy też przypuszczać, że Tracevskis jakąś nową doktrynę do litewskiej polityki zagranicznej wprowadza, zgodnie z którą wszyscy nasi prezydenci (no może z wyjątkiem Grybauskaitė), premierzy, ministrowie spraw zagranicznych, spikerzy Sejmu, którzy jak jeden mąż w Warszawie deklarowali rozwiązanie problemów mniejszości polskiej na Litwie, robili to stricte nieoficjalnie. Obiecywali tylko we własnym imieniu, zgodnie z doktryną Tracevskisa. Dlatego te obietnice dziś to tylko furda, etap zamknięty. Taktyka „młodszego brata”, jak twórczo rozwija swą myśl politolog, była dobra przed naszym wstąpieniem do NATO. Dziś czas powiedzieć: „Basta”. „Polska nie ma żadnych podstaw, by nam coś narzucać”, bo my jesteśmy suwerenni, przypomina Tracevskis dodając, że „najwyraźniej nasze przeprosiny nie wiadomo za co tylko prowokowały polską agresję, gdyż Polska nie jest krajem z kręgu kultury europejskiej”.

Dlaczego nie jest? Bo w Europie Zachodniej wtrącanie się do spraw sąsiada z zagadnieniami praw mniejszości narodowych nie jest praktykowane, okazuje się. Nie jest, bo – żeby było jasne – za bardzo przypomina czasy Hitlera, kończy swą wypowiedź powalającą z nóg konkluzją „znawca” problematyki europejskich mniejszości narodowych. Dla politologa, który podpisuje się jako wykładowca Uniwersytetu w Mediolanie, miałbym pewną wiadomość, dla niego nieznaną. Otóż w kraju, w którym pracuje, po ostatniej wojnie światowej występowały duże napięcia na tle praw mniejszości narodowych. W Tyrolu Północnym nawet dochodziło do zamachów terrorystycznych, które organizowali przedstawiciele niemieckojęzycznej mniejszości, represjonowanej przez władze w Rzymie. Ostatecznie sprawa Tyrolczyków trafiła na wokandę ONZ. Otrzymali oni wszystkie należne im, jako tubylczej mniejszości, prawa (łącznie z używaniem języka niemieckiego jako drugiego państwowego) i w skutek czego sytuacja w pełni się unormowała. Podobnie było na pograniczu duńsko-niemieckim. Tam z kolei sprawy praw mniejszości po obydwu stronach granicy załatwiła umowa bilateralna i problem znikł. Kultura europejska, o której wspomina autor, polega więc nie na przemilczaniu problemu, tylko na jego rozwiązaniu.

Tyrady Tracevskisa, że tylko Litwa może decydować o literkach w paszportach jej obywateli (zlitewszczanie nazwisk traktuje on jako prewencyjną walkę z gettami etniczno-kulturowymi), to nic innego jak wchodzenie w buty takich polityków jak Landsbergis, Kubilius, Ažubalis, którzy już byli. Skutki ich rządów są znane. Skvernelisowi wartałoby o własnym obuwiu i własnych drogach pomyśleć. Nie powtarzać cudzych błędów i zwłaszcza lekceważyć politologów pokroju Tracevskisa. Oni zawsze się pojawiają z pełną gębą frazesów o suwerenności, godności, dumie narodowej, gdy tylko się pojawia iskierka nadziei na przerwanie zaklętego kręgu bezsensownej zwady dwóch bliskich sobie narodów.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz