Demokracja się nie wydarzyła?!

Donald Trump – prezydentem USA. Amerykanie w szoku. Nie wszyscy oczywiście, ale establishment z pewnością. No, bo przecież to Hillary Clinton była tą namaszczoną, a wybory miały pomazankę tylko formalnie zatwierdzić.

Namaszczoną, oczywiście przez establishment, wyjaśnijmy. Wszystkie główne, opiniotwórcze, sprawujące rej nad duszami i umysłami Amerykanów media pisały, mówiły, wyjaśniały, że tylko Clinton może być prezydentem The United States of America. Bo jest usposobieniem liberalnej demokracji, a Trump – to amerykański runkelis (burak), homofob, islamofob i jaki tam jeszcze fob. A, prawda, i oczywiście też faszysta. Powtarzała tę prawdę objawioną niemalże cała elita jak Ameryka długa i szeroka, gwiazdy Hollywood i gwiazdki pomniejszego formatu. Faworyzowanie Clinton na końcówce kampanii wyborczej doprowadziło do tego, że przekazywano jej nawet przedwcześnie pytania, jakie miały paść podczas debaty telewizyjnej z politycznym konkurentem.

Wreszcie, po tak zmasowanej propagandzie, amerykański establishment i jego akolici doszli do przekonania, że wynik wyborów jest pewny (no, bo jaki umysł takiemu praniu mózgów mógłby się oprzeć) i zaczęli jeszcze przed czasem szykować się do święcenia triumfu. Sztab wyborczy Clinton zamówił szampana i salę na wiele tysięcy osób, by móc godnie uczcić victorię. Wiele poważnych wielonakładowych mediów za wcześnie przygotowało do druku numery z okładką zatytułowaną „Hillary Clinton – missis president” (potem to wszystko musiało pójść na przemiał).

Nie powinno nikogo dziwić, że po tym wszystkim dla zwolenników Clinton wyborczy wtorek stał się czarnym wtorkiem. Oni po prostu autentycznie przeżyli szok. W ciężki szok porównywalny niemalże z końcem świata. Dla nich zwyczajnie demokracja się nie wydarzyła, skoro to nie Clinton została wybrana. W wielu miastach, łącznie z Nowym Jorkiem, zaczęły się zamieszki. Ludzie zaczęli protestować przeciwko ...no, właśnie czemu? Demokracji? Tak. Właśnie przeciwko demokracji. Bo liberalna demokracja w schyłkowym swym stadium zaczyna się degradować, wynaturzać. Zachowywać się groteskowo prawie jak w kultowej komedii „Sami swoi”, gdzie jedna z bohaterek twierdziła: „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Tutaj też podobnie. Wybory wyborami, a wynik i tak musi być po naszej myśli. Bo demokracja oparta na fałszywych przesłankach, na nieprawdziwych wartościach staje się fikcją. Dyktatem elit. Prorocze zaiste były słowa Jana Pawła II, gdy mówił, że „demokracja bez wartości zawsze przekształci się w jawny lub ukryty totalitaryzm”. Zamordyzm poprawności politycznej, narzucane społeczności pseudowartości są właśnie tym ukrytym totalitaryzmem. Amerykanie w ostatnich wyborach powiedzieli stop praniu mózgów i utopijnym ideologiom typu gender, które każe im afirmować wąska grupka oszalałych lewackich indoktrynerów.

Ostatnio, tak dla przykładu, wynaturzeniem liberalnej demokracji popisał się amerykański potentat globalnej sieci, władca ludzkich myśli i kreator nowej rzeczywistości facebook, który uznał, że lżenie, nawet najbardziej prymitywne i wulgarne, papieża Jana Pawła II mieści się w jego standardach wolności słowa, natomiast nawoływanie do udziału w Marszu Niepodległości 11 listopada ilustrowane biało-czerwonymi flagami już nie. Obłęd indukowany, który udało się zastopować tylko dzięki oburzeniu opinii publicznej katolickiej wciąż Polski.

Liberalna demokracja cuchnie odorem własnej zgnilizny. Amerykanie to w końcu pojęli, choć zdaję sobie sprawę, że mocno upraszczam ich wybory, mówiąc tylko o sprawach światopoglądowych. Podziały w amerykańskim społeczeństwie są znacznie głębsze (jak i na całym świecie zresztą). Dotyczą globalizacji, spraw emigracji, rozwarstwienia społecznego, edukacji i wielu, wielu innych. Lecz zaryzykuję stwierdzenie, że ostatnie wybory w najpotężniejszym państwie na naszej planecie są na miarę losów naszej cywilizacji. Ameryka dyktuje na całym świecie zasady funkcjonowania społecznego, mody, zachowania.

Wiele wskazuje na to, że wybór przez Amerykanów Trumpa (a jeszcze bardziej przedstawicieli Partii Republikanów do Kongresu i Senatu, gdzie umocnili swą stabilną większość) będzie przełomem w trendach światowej polityki. Piszę o tym świadom kontrowersyjności samego Trumpa, jego licznych dziwnych, nazwijmy to tak, wypowiedzi. Świadom jego przeszłości nie zawsze przykładnej (ale któż z nas jest bez grzechu), czasami wręcz poharatanej upadkami i bankructwami, nie tylko finansowymi.

Punkt zwrotny jednak i tak został naznaczony. Zapoczątkuje on zmiany również w Europie Zachodniej. Stąd z pewnością tak nerwowa reakcja wielu europejskich przywódców, reprezentantów trendów ideologicznych, niszczących Stary Kontynent. Czują oni miecz Damoklesa, który nad ich głowami zawiesili już wyborcy, choć próbują wciąż jeszcze zaklinać rzeczywistość.

Liberalna demokracja upadnie, jak kiedyś upadł złajdaczony Rzym. Czy tylko na jej gruzach odrodzi się prawdziwa demokracja, chrześcijańska?

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz