Sensacja na litewskiej scenie politycznej

Druga tura wyborów parlamentarnych w naszym kraju zakończyła się największą sensacją – śmiem twierdzić – w całej historii parlamentaryzmu Nepriklausamoji. Gdyby bowiem ktoś odważył się stwierdzić po pierwszej turze, kiedy były już znane wyniki wyborów na listy partyjne, że za dwa tygodnie w okręgach jednomandatowych zieloni politycznie kandydaci Partii Chłopów i Zielonych zmiotą, dosłownie jak tornado, doświadczonych i bywałych polityków z partii konserwatywnej, zasłużyłby na miano Wernyhory naszych czasów w dziedzinie polityki.

Bo przecież wszelcy obserwatorzy i eksperci słusznie rozumowali, że o niebo bardziej doświadczeni od politycznych nowicjuszy konserwatyści mają przewagę już na „dzień dobry”. Wykorzystają swe doświadczenie, polityczne wpływy, medialne nazwiska, by pokonać rywali. W końcu wielu z nich wcześniej wygrywało w swych okręgach, i to nie raz, i nie dwa. Tymczasem po głosowaniu w II turze nawet najbardziej doświadczeni politolodzy ze zdziwieniem przecierali oczy, widząc jak z kretesem poległy w swych okręgach takie gwiazdy jaskółczej partii jak: Audronius Ažubalis, Rasa Juknevičienė, Rimantas Dagys, Jurgis Razma, Kestutis Masiulis, Arvydas Anušauskas, Vytautas Juozapaitis czy Stasys Šedbaras. Ale legli nie tylko doświadczeni i bywali, padło też wielu młodych i perspektywicznych, jak chociażby Radvilė Morkunaitė-Mikulenienė (którą osobiście wspierał Gabrijelius), Aistė Gedvilienė, Agnė Bilotaitė czy Laurynas Kasčiunas. Gwiazda tego ostatniego nie zdołała jeszcze wzejść, a już zaszła. Medialny politolog przegrał bowiem w swym okręgu z – nikomu wcześniej nieznanym – agronomem z Piwaszun. Jednak o rozmiarach klęski konserwatystów świadczą najbardziej wyniki tej partii w dotychczasowej jej twierdzy – mieście Kownie, gdzie przegrali wszyscy z wyjątkiem Landsbergisa juniora.

Klęska konserwatystów miała dla nich hiobowy wydźwięk również dlatego, że przegrali będąc w opozycji. Partia opozycyjna bowiem zawsze w wyborach ma wielkie fory, bo może za wszelkie niepowodzenia i potknięcia krytykować rządzących, obiecując przy tym zmiany i poprawę na lepsze. A że rządzący socjaldemokraci tych, delikatnie mówiąc, potknięć i błędów poczynili co niemiara (korupcję zostawiając już na boku), więc ich wyborczy blamaż można było przewidzieć. Dostali od wyborców to, na co zasłużyli. Ich klęska jednak to nie to samo, co klęska konserwatystów. Ci ostatni przegrali z kretesem, bo – moim zdaniem – nie byli wiarygodni w swych obietnicach. Wyborcy niestety pamiętają, jak konserwatyści już kilkakrotnie obiecywali i zmiany, i poprawy, i sukcesy, i dostatnie życie, by po dojściu do władzy zaserwować pychę, arogancję i anihilację obietnic.

Dlatego też niebywały sukces politycznych żółtodziobów z partii Karbauskisa można tłumaczyć nie tyle ich osobistymi zaletami, ile zużyciem się establishmentu politycznego konserwatystów i socjaldemokratów. Wyborcy głosowali nie tyle za kandydatami chłopskiej partii, ile przeciwko politykom, którzy tak wiele razy już ich zawiedli.

Paradoksalnie jednak przerastający wyobraźnię sukces wyborczy Partii Chłopów i Zielonych może okazać się dla nich problemem w rządzeniu. Trauma powyborcza niedoszłych triumfatorów może być bowiem tak głęboka, że w rezultacie nie pozwoli im dogadać się z nieoczekiwanymi włodarzami, którzy mieli być przecież tylko przystawką do ich rządów. Skleić koalicję chłopsko-konserwatywną, wbrew pozorom, nie będzie łatwo. Konserwatyści widząc, że role się odmieniły i to im święci się w przyszłej koalicji rola przystawki, zapowiedzieli ustami swego niedoszłego premiera, że do rządu pójdą tylko w tandemie z liberałami. Po to oczywiście, by zwiększyć swoją wagę w przyszłej układance władzy i nie pozwolić tandemowi Karbauskis-Skvernelis wyjeść najlepsze konfitury z rządowego tortu. Ci ostatni z kolei zaszachowali konserwatystów tym, że wstępne negocjacje o przyszłej koalicji rozpoczęli nie tylko z nimi, ale i z socjaldemokratami.

Na sam początek mamy więc już lekki pat w negocjacjach. Pierwsza wstępna tura rozmów pokazała, że koalicja z konserwatystami raczej się oddala. Raz, że chłopi i zieloni z zasady starają się trzymać z dala od liberałów, których skandale korupcyjne odpychają każdego, kto poważnie mówi o zmianach i polityce bez afer. Dwa, że negocjatorzy z partii Landsbergisa już na pierwszym spotkaniu obwarowali możliwość współpracy ze zwycięzcami wyborów tak, jakby to sensacyjni przegrani mieli rozdawać karty.

Tymczasem całkiem inny przebieg miało spotkanie z socjaldemokratami, którzy żadnych warunków wstępnych nie stawiają. Niewykluczone więc, że układanie powyborczej koalicji może się skończyć nie mniejszą niespodzianką niż druga tura wyborów...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz