Placówka na Antokolu

Powieść Bolesława Prusa „Placówka” weszła do kanonu polskiej klasyki jako symbol obrony polskości, polskiej ziemi przed niemiecką agresywną kolonizacją.

Gdy kilka dni temu miałem okazję naocznie się przekonać, jak włodarze stolicy załatwiają problem szkoły Lelewela (jej przeprowadzkę za rzekę), mimowolnie nie mogłem się wyzbyć skojarzeń z Prusowską „Placówką”.

W cywilizowanym państwie, gdyby urzędnik dopuścił się czegoś takiego, co jest właśnie udziałem uczniów, rodziców i nauczycieli legendarnej „Piątki” (czyli przeprowadzki placówki do szkoły-widma), mógłby zapomnieć o swej urzędniczej karierze. Sanepidy, rzecznicy praw dziecka, ombudsmani zrównaliby z ziemią awanturniczą decyzję urzędnika, a ten cieszyłby się przynajmniej z tego, gdyby przy tej okazji ominęły go sądy i prokuratura.

Decyzja bowiem wileńskiego ratusza, by wysłać dzieci na naukę do szkoły będącej w stanie kompletnej ruiny, gdzie nawet zawodowy budowlaniec nie może się pojawić bez kasku na głowie, naraża ich życie i zdrowie. Piszę o tym niczego nie konfabulując, bez słowa przesady. Gdy udało nam się razem z rodzicami wejść do szkoły przy ulicy Minties, to pierwsze skojarzenie było takie, że to chyba jakiś ponury żart. Na parterze bowiem zobaczyliśmy kompletny bałagan, jaki zazwyczaj towarzyszy początkowej fazie remontu. Zobaczyliśmy piętrzące się tutaj gruzy budowlane, odłupane tynki na ścianach i sufitach, obnażone instalacje elektryczne, dziesiątki kabli, rur i przekopanych rowów zamiast podłogi. Oczywiście, wszędzie pełno materiałów budowlanych, kurzu, śmieci, a w godzinach pracy, bez wątpienia, jeszcze panuje tu huk, smród, używanie przez robotników niebezpiecznych dla postronnych narzędzi elektrycznych i mechanicznych. Gdy obrazki ze stachanowskiej budowy (budowlańcy śpiewają, że zakończą ją do 5 października) ukazały się naszym oczom, pomyślałem mimowolnie, czy to nie czerwcowych upałów wina, że włodarzom stolicy w głowach się tak zamęciło, że wysyłają dzieci na naukę na plac budowy?

Pytanie chyba pozostanie retoryczne zwłaszcza, że zainteresowanym rodzicom odpowiedzi na nie dociekać nie wolno, jeżeli nie chcą być posądzeni o politykowanie. W ogóle cokolwiek zrobią rodzice, czy pedagodzy w obronie swej szkoły, zawsze przez władze Wilna zostaną oskarżeni o politykowanie. Politykowaniem nie jest tylko postępowanie samych władz stolicy, które porządek z „Piątką” postanowiły zrobić natychmiast i na siłę nawet wbrew decyzjom rządu i Sejmu, które wydłużyły termin reformy oświatowej do roku 2017. Zrobili to właśnie po to, by w sytuacjach konfliktowych strony mogły jeszcze raz pochylić się nad problemem i spróbować znaleźć wspólne rozwiązanie. „Benkunskasy” i Co na decyzję władz centralnych zareagowali jednak zupełnie „apolitycznie”, na zasadzie – niech Sejm pilnuje własnego nosa, a w Wilnie rządzimy my, zrobimy więc, co chcemy!

Taka też mniej więcej była wymowa wizyty sprzed kilku dni mera Remigijusa Šimašiusa do ambasadora RP na Litwie Jarosława Czubińskiego w tej sprawie. Mer powiadomił polskiego dyplomatę, że w sprawie przeniesienia „Piątki” tak władzom się postanowiło, choć usłyszał w odpowiedzi, iż nie należy polepszać warunków nauki jednej ze szkół kosztem pogorszenia sytuacji szkoły mniejszości narodowych. Ja zaś w tym miejscu jeszcze raz uparcie przypomnę, że posłowie z Polsko-Litewskiego Zgromadzenia Parlamentarnego zobowiązali się, każdy w imieniu swego kraju, przynajmniej nie pogarszać istniejącej sytuacji w oświacie swych mniejszości. Czy ktoś z władz Wilna potrafi czytać proste teksty ze zrozumieniem? A czy prezydent Dalia Grybauskaitė, która po spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą (na neutralnej ziemi w chorwackim Dubrowniku) ukryła, że rozmowa dotyczyła również reorganizacji polskiej oświaty na Litwie, zrobiła to celowo? By potem w swoim stylu palnąć, że nie ma żadnych uwag do sytuacji mniejszości na Litwie?

Są to niewątpliwie kłopotliwe pytania dla władz, od których im się wymigać jest coraz trudniej. Do nich będziemy powracali, ale na razie proponuję Państwu spróbować pewnego eksperymentu myślowego. Wyobraźmy sobie na moment (zupełnie abstrakcyjnie i hipotetycznie), że władze rejonu wileńskiego podjęłyby decyzję o zabraniu eleganckiego budynku litewskiej szkole, by go przekazać polskiej, aby ta cieszyła się lepszymi warunkami nauki... Co by się wtedy stało? Oj, coś mi się wydaje, że Ziemia zadrżałaby w posadach od wrzasku i krzyku, jaki wznieciłyby wszystkie litewskie partie. Zagrano by takie larum, że bębenki w uszach popękałyby nawet Eskimosom w Grenlandii.

Gdy Lelewela na siłę przesiedlają na ruiny śpiesząc się jak złodziej po nocy, nawet najnędzniejsza piszczałka nie odezwała się na alarm z obozu którejkolwiek litewskiej partii...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz