Frymarcząc niepodległością

Prezydent Andrzej Duda podczas lipcowego szczytu NATO w Warszawie demonstracyjnie unikał dwustronnego spotkania z prezydent Dalią Grybauskaitė, chociaż okazja była znakomita. Niby szczegół, a przecież wyraźnie odzwierciedla stan stosunków polsko-litewskich 25 lat po uznaniu przez Warszawę litewskiej niepodległości.

Część komentatorów afront wobec litewskiej głowy państwa próbowało tłumaczyć tym, że nie było akurat „nabrzmiałych tematów” do omówienia. Uwierzyłbym chętnie takim wyjaśnieniom, gdyby wcześniej prezydenci sąsiadujących państw spotkali się chociażby raz i omówili „nabrzmiałe tematy”. Nie spotkali się ani razu. I taki na dzisiaj, można by powiedzieć złośliwie, mamy „dorobek” w relacjach Wilno – Warszawa po ćwierćwieczu ich budowania od nowa.

Dorobek ten – to przede wszystkim zasługa naszych władz i prezydent Grybauskaitė w szczególności. Szczegóły znamy do znudzenia, nie będę się zatem powtarzał. Nie będę też odkrywczy, jeżeli przypomnę, że to właśnie nam dobre stosunki z zachodnim sąsiadem są tak bardzo potrzebne, jak Beduinowi studnia na pustyni. Bez niej bowiem Beduin wcześniej czy później zginie. Pustynia go pożre. Taka jest logika życia, że wędrowca pustynny bez studni żyć nie może.

Litwa bez Polski, będąc w NATO, nawet po dobrej dla nas decyzji o rozmieszczeniu batalionu natowskiego w naszym kraju, nadal jest jak Beduin bez studni. Takie już, niestety, mamy położenie geograficzne, że tylko z terytorium Polski możemy liczyć na ewentualną odsiecz – w razie zagrożenia. Tymczasem polsko-litewskie pogranicze dzisiaj przypomina mi trochę to z okresu międzywojnia (oczywiście ze wszystkimi niuansami, co zrozumiałe). Chodzi mi nie tyle o same stosunki, tylko o ich aspekt psychologiczny. Stosunki przecież niby są, a jednocześnie ich nie ma, co każdy widzi. Słynna słomiana wiecha na granicy urasta znowu do rangi symbolu.

Wszyscy też wiemy do bólu, o co chodzi. Niedługo nadejdzie kolejny pierwszy września. Na Litwie już przyzwyczailiśmy się niemal, że niesie on wzrost napięcia w polskiej oświacie. Władze nas do tego przyzwyczaiły, że jak tylko początek nowego roku szkolnego, to czekaj znienacka zmian. To wdrożenie nowej Ustawy o oświacie (przyjętej z dopychaniem kolana na ostatnią chwilę), której dyskryminacyjnych przepisów nikt nie umie zastosować w szkołach mniejszości narodowych, a to (jak teraz w Wilnie) reorganizacji i optymalizacji szkół prawie wyłącznie dotyczących placówek z nielitewskim językiem nauczania. Na ostatni moment oczywiście, pod batem i groźbami, jak to najbardziej unaocznia się w przypadku szkoły im. J. Lelewela. Jaśniepaństwo „benkunskasy” ir Ko postanowiło wystawić za próg uczniów legendarnej „Piątki”, więc na nic protesty młodzieży szkolnej, rodziców, całej społeczności polskiej. Władze przy alei Giedymina też milczą jak głazy kamienne, choć jako żywo mamy do czynienia z oczywistym pogorszeniem sytuacji logistycznej, dydaktycznej, materialnej polskiej placówki oświatowej, czego zarzekała się nie czynić Litwa chociażby w dokumentach Polsko-Litewskiego Zgromadzenia Poselskiego.

Patrząc na takie incydenty odnoszę czasami wrażenie, że zachowujemy się trochę jak wariaci. Piłujemy gałąź naszej wiarygodności, solidności, suwerenności wreszcie zupełnie tak, jak kiedyś robili to nasi przodkowie. Żadnej nauczki, żadnej lekcji z historii nie odrobiliśmy. W sierpniu 1920 roku Bitwa Warszawska miała rozstrzygnąć losy Polski. Zwycięstwo nad nawałą bolszewicką było konieczne, bo oznaczało być albo nie być dla Polaków, ale nie tylko. Dla Litwinów również, bo gdyby Polska straciła niepodległość, to i Litwa takoż. Co jest pewne jak amen w pacierzu. Co robił wtedy ówczesny rząd Litwy?.. Wspierał bolszewików.

Dzisiaj strategicznym celem Warszawy jest wzmocnienie struktur NATO w naszym regionie, zapewnienie jego energetycznej niezależności, zreformowanie Unii po Brexicie tak, by Bruksela nie mogła narzucać nam swych utopijnych wizji chociażby w sprawie emigracji. Polska walczy o to, choć jest to również w żywotnym interesie Litwy. Co robimy, by wesprzeć starania sąsiada? By zacieśnić współpracę z nim? Ano, gnębimy finansowo Orlen, który znosi złote jajka dla naszego budżetu, 20 lat obiecujemy przyjąć cywilizowaną Ustawę o pisowni nazwisk i (jak ostatnio) rugujemy z budynku uczniów szkoły o ponad półwiekowej tradycji.

Nasze elity nigdy za bardzo nie potrafiły w historii wykazać się instynktem samozachowawczym. Było tak w sierpniu 1920 roku, było analogicznie w październiku 1940 roku, kiedy Wilno odzyskiwaliśmy na zasadzie: „Vilnius musu, o mes rusu”. W Anno Domini 2016, niestety, też głowy naszych elit niezupełnie się przyjaźnią z rozumkiem. Zachowujemy się tak, jak kiedyś nasi przodkowie – frymarcząc niepodległością.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz