Odpust w parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Pokoju w Nowej Wilejce

Uroczystości z dwoma proboszczami

Były kościół garnizonowy pw. św. Stanisława Kostki w Nowej Wilejce, obecnie mający za patronkę Matkę Bożą, Królową Pokoju, 20 sierpnia, w sobotę, zgromadził licznych wiernych, przybyłych na odpust parafialny. W uroczystościach wziął udział również pierwszy proboszcz parafii, obecnie dziekan dekanatu solecznickiego, ks. prałat Wacław Wołodkowicz.

– To już 14 lat od czasu, gdy 1 czerwca, na czele z ks. biskupem Juozasem Tunaitisem, po raz pierwszy zebraliśmy się tutaj – wspominał podczas kazania początki funkcjonowania świątyni jako miejsca kultu, po wielu latach jej zamknięcia, ks. Wacław Wołodkowicz. Kapłan cieszył się, że na odpust, chociaż obchodzono go nie w niedzielę, tak licznie przybyli parafianie.

– To znaczy, że ten dom Boży jest potrzebny – mówił ks. prałat, wzywając wiernych do postawy wdzięczności Bogu i Najświętszej Maryi Pannie, która nieustannie czuwa i prowadzi. Kapłan wspominał trwającą krótko, bo tylko rok, pracę w tej parafii, zauważając w poszczególnych zdarzeniach losu Bożą Opatrzność. Podzielił się też z wiernymi wspomnieniami z wyboru następnego proboszcza parafii, gdy sam otrzymał skierowanie do pracy w seminarium.

– Przez wiele miesięcy rozważaliśmy z ks. arcybiskupem Juozasem Bačkisem, którego księdza prosić, by kontynuował te wszystkie prace w parafii. I często dziękuję Panu Bogu, że dał nam usłyszeć swój głos, kogo by On chciał tu widzieć – wspominał ks. prałat. – To, że dzisiaj jesteście w tej świątyni, na pewno jest owocem starań ks. Wojciecha Górlickiego i innych księży, którzy tutaj pracują.

Kapłan, jak zwykle podczas odpustu, podzielił się też rozważaniem urywka Ewangelii, stawiając Matkę Bożą jako wzór do naśladowania.

– Ona mnie uczy, że nie mogę bać się przegrać – nierzadko lękamy się ustąpić, przemilczeć, upokorzyć się, przeprosić, podziękować, bardzo często późnimy się z tymi darami – mówił ks. Wołodkowicz. – Maryja natomiast, patrząc po ludzku, dużo razy przegrała w życiu: gdy mówiła Bogu „tak”, gdy św. Józef chciał ją zostawić (…), gdy stała pod krzyżem Syna. Ale w oczach Bożych ona nie przegrywała – całkowite zaufanie Bogu jest zwycięstwem, prowadzi do triumfu.

Ks. Wacław Wołodkowicz obecnie pracuje w Solecznikach i znowu bierze się za budowę świątyni – solecznicki kościół pw. św. św. Piotra i Pawła jest zbyt mały, przydałaby się świątynia co najmniej takich rozmiarów, jak w Nowej Wilejce.

Podczas uroczystości obydwaj proboszczowie złożyli podziękowania osobie, bez dobrej woli której z pewnością nie byłoby dzisiaj w Nowej Wilejce parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Pokoju – dyrektorowi szpitala psychiatrycznego w tej dzielnicy, Valentinasowi Mačiulisowi. Przed laty to właśnie od niego zależało (szpital graniczy z terenem kościelnym), czy ziemia koło świątyni będzie oddana dla parafii, dyrektor placówki wspierał kościół w wielu pracach, remontach.

Po Mszy św. wierni nie spieszyli do domów, ale stanęli w długim ogonku do kuchni polowej, z której serwowano zupę grochową – obowiązkowy element festynu parafialnego.

– Z pół tony nagotowaliśmy – mówi Jerzy Kulicki, nalewając zupę do miseczki. – Wczoraj 2 worki ziemniaków obraliśmy, worek marchwi, cebulę, a dziś od 7 rano gotujemy.

Pan Jurek jest w parafii od pierwszych dni jej istnienia.

– Pierwsze dni były straszne – tu były dżungle. Kościół 70 lat stał bezpański, w środku rosły drzewa – wspomina parafianin, opowiadając przy okazji wcześniejszą historię: kościół budowali ułani polscy (w Nowej Wilejce stacjonował 13. pułk ułanów i szwadron tatarski, w obecnej zaś plebanii mieściła się żandarmeria wojskowa, w czasach sowieckich zaś w kościele mieściły się magazyny z winem, później były tu warsztaty kamieniarskie). – Kiedy przybyliśmy tu z ks. Wacławem w 2002 r., kościół nie miał ani dachu, ani okien, ani podłogi. Nabożeństwa odbywały się na podwórzu; piłowaliśmy drzewa i na pieńkach siadywali ludzie, a ołtarz stawialiśmy o tu, koło drzwi wejściowych świątyni. Zimą już weszliśmy do kościoła, ale to była straszna zima.

Sam pan Jurek chętnie udziela się w parafii, o której mówi, że jest ona zgrana i żywa – cały czas coś się dzieje. A wszystko dzięki temu, że szczęściło się jej na pracowitych duszpasterzy – pierwszy był ks. Wacław, a od 13 lat – ks. Wojciech, człowiek naprawdę zaangażowany i w pracę z ludźmi, i w budowę.

– Miejscowi ludzie pamiętają, jakie tu były gruzy, a teraz to wszystko ma głowę i nogi – stwierdził pan Jurek.

Na festyn złożył się nie tylko wspólny posiłek z grochówką w roli głównej i wspólne rozmowy, ale i gorąco oklaskiwany koncert młodych talentów, podczas którego zaśpiewały parafianki: Marzena Bużyńska, Aneta Baranowska, Ewa Szturo (która też poprowadziła przedsięwzięcie) i była parafianka, obecnie – śpiewaczka opery w Kilonii w Niemczech, Gabriela Vasiliauskaitė, jej występ zwieńczył koncert.

– Gdy mieszkałam na Litwie, stale tu chodziłam na Mszę św. i jest dla mnie radością, że gdy odwiedzam swoją rodzinę, mogę zaśpiewać w tym kościele. Parafianie zawsze podchodzą do mnie, pytają, jak sprawy. Naprawdę, to taka powiększona rodzina – stwierdza Gabriela.

Alina Stacewicz

Na zdjęciach: msza odprawiona przez gościa – pierwszego proboszcza ks. Wacława Wołodkowicz (drugi od prawej) i obecnego (drugiego) Wojciecha Górlickiego (pierwszy od prawej); nikt nie śpieszył się do domu – była to okazja do spotkań i rozmów; odpustowy poczęstunek – pół tony grochówki.
Fot.
autorka

<<<Wstecz