Krzysztof Jarzębski przymierza się do pobicia czterech rekordów świata

Moje życie nie jest złe

– Jestem dumny, że miałem możliwość poznania pana. Jest pan najlepszym ambasadorem Polski, przykładem hartu polskiego ducha, niezłomności woli i charakteru – powiedział Jarosław Czubiński, ambasador RP w Republice Litewskiej, podczas spotkania z niepełnosprawnym kolarzem Krzysztofem Jarzębskim, które odbyło się we wtorek rano, 23 sierpnia, w Wydziale Konsularnym Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej.

Krzysztof Jarzębski zatrzymał się w Wilnie na krótko podczas pokonywania trasy Łódź-Ryga-Łódź. Nie zważając na warunki atmosferyczne każdego dnia pokonywał trzykołowym rowerem ręcznym (handbike) około 350 kilometrów, a cała trasa wynosiła 2 500 km. Jego wyprawa miała charakter promocyjno-pokazowy i służyła rozpropagowaniu sportu wśród osób niepełnosprawnych. Naocznie miała udowodnić i przekonać, że wraz z niepełnosprawnością życie się nie kończy, a może być przyczynkiem do pokonania własnej niemocy, poczucia beznadziejności, by wbrew wszystkiemu i na przekór losowi przezwyciężać ukształtowane stereotypy i… bić rekordy.

Krzysztof Jarzębski od dzieciństwa pokochał sport. Uprawiał dziesięciobój w klubie AZS Łódź. Niestety, karierę sportową przerwała choroba nowotworowa kończyn dolnych, w wyniku czego utracił obie nogi. Jak twierdził podczas spotkania, z natury jest uparty i nigdy się nie poddaje. Wbrew opiniom biegłych lekarzy, którzy odradzali mu intensywne uprawianie sportu, na zwykłym wózku inwalidzkim w ciągu 14 godzin pokonał trasę z Warszawy do Łodzi. Najciekawsze było to, że trasę pokonywał z zawieszoną u boku flaszką z chemioterapią. Dzięki temu wyczynowi zyskuje zainteresowanie mediów i przychylność sponsorów, co zaowocowało tym, że mógł dosiąść nowego „rumaka” – wymarzonego handbiku.

Pozyskanie trójkołowego roweru mobilizuje go do kolejnych wyczynów i sukcesów.

– Lubię wygrywać. Ćwiczenie dla samego ćwiczenia – to nie dla mnie. Zawsze stawiam sobie najwyższe cele i zakładam, że muszę być pierwszy i basta – mówił twardo, ale bez krzty przechwałki w głosie Jarzębski.

W jego dorobku jest zdobycie 14 medali mistrzostw Polski, trzykrotne zwycięstwo w Pucharze Polski, przejechanie USA z zachodniego do wschodniego wybrzeża oraz dwukrotne objechanie Starego Kontynentu. Polak jest aktualnym rekordzistą świata, w ciągu doby pokonał dystans 508 km.

Nie poprzestaje na laurach i w głowie kręci mu się wojaż po krajach Azji, a jakby tego wszystkiego było mu mało, przymierza się do pobicia czterech rekordów świata w kategoriach siłowych – w ciągu minuty musi wykonać 65 pompek, w ciągu 15 min – 540, a w ciągu godziny – 1400 pompek. Spróbuje też wycisnąć sztangę o wadze 180 kg.

Na pytanie, z jaką średnią prędkością pokonuje trasę odpowiada, że zwykle porusza się z prędkością 28-30 km na h, ale na zawodach, aby osiągnąć przyzwoity wynik trzeba jechać z prędkością ponad 40 km.

Jak przyznał niepełnosprawny kolarz-rekordzista, zdarzało się, że przekraczał dozwoloną prędkość jazdy i na Słowacji za przekroczenie szybkości został ukarany mandatem. Przytrafiały mu się też wywrotki, ale zawsze towarzyszy mu ekipa asekuracyjna i dotychczas nigdy nie zrezygnował z kontynuowania zamierzonej wyprawy. Nawet w USA, gdy ukradziono mu rower, to, wbrew namowom sponsora, nie wrócił do kraju, a dopiął swego na rowerze wypożyczonym.

Krzysztof Jarzębski, bohater prawie godzinnego filmu „Maratończyk” (kręcony był przez trzy lata i prawdopodobnie w przyszłości ukaże się jego druga część) uważa siebie za człowieka spełnionego.

– Moje życie nie jest złe. Czasami zapominam, że nie mam nóg, a przygodę z handbikiem rozpocząłem przed 12 laty i nie zamierzam jej zaprzestać. W głowie kręcą się nowe pomysły, a jak już coś postanowię, to nie ma takiej siły, która mogłaby mnie powstrzymać od ich zrealizowania – z przekonaniem mówił silny duchem kolarz.

Nie trzeba nikogo przekonywać, że sukcesy nie rodzą się same przez się, a są uzyskiwane dzięki codziennym, mozolnym, wielogodzinnym treningom. Stara się utrzymywać wysoką formę sportową i stawiać czoła nowym wyzwaniom. Do jego nieprawdopodobnych wyczynów można zaliczyć wjazd – w ciągu 4 godzin – zwykłym wózkiem inwalidzkim na Szrenicę (1362 m.n.p.m). Jarosław Czubiński, słuchając jego relacji tylko z uznaniem kiwał głową. Przypomniał, że w młodości też był rozmiłowany w sporcie i trenował ciężką atletykę, ale wejście na Szrenicę z nartami na plecach kosztowało go sporo sił i wylanego potu.

Jak twierdził niepospolity kolarz, podczas jazdy na ogół spotyka się z pozytywną reakcją ludzi, a negatywne, złośliwe komentarze, co prawda się zdarzają, ale należą do rzadkości.

– Ktoś kiedyś sarkastycznie zapytał, a co on jeszcze potrafi robić oprócz jazdy na rowerze? Z przekory przesiadłem się do kajaka, chociaż nigdy przedtem nie trzymałem wiosła w ręku, Wisłą pokonałem trasę z Krakowa do Gdańska. Taka była moja błyskawiczna reakcja i odpowiedź na to przewrotne pytanie – z nutką wesołości w głosie opowiadał bohater spotkania.

Krzysztof Jarzębski był na Litwie po raz pierwszy. W Wilnie odbył krótki spacer po Starówce. Na zaproszenie ambasadora i dziennikarzy, by ponownie odwiedził ten piękny kraj i bliżej poznał życie zamieszkałych na Wileńszczyźnie rodaków, odpowiedział, że wszystko jest możliwe i chętnie by się spotkał z polską młodzieżą szkolną, bo ma jej coś do przekazania…

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciach: Krzysztof Jarzębski z towarzyszem wyprawy – handbikiem; Ambasador Jarosław Czubiński cieszył się, że mógł gościć tak wyjątkowego, niezłomnego człowieka.
Fot.
autor

<<<Wstecz