Zwycięski bój w Korwiu 2. Wileńskiej Brygady AK sprzed 72 laty

Chrzest bojowy u Strumiłły

Bój w Korwiu był dla Brygady por. „Kaziuka” chrztem bojowym. Żołnierze, mimo marnego uzbrojenia i braków w przeszkoleniu bojowym górowali nad uzbrojonym po zęby przeciwnikiem. W walce wykazali się nieustępliwością w dążeniu do zwycięstwa. W literaturze akowskiej to właśnie ten bój z 5 lipca 1944 r. zaliczany jest do większych akcji zbrojnych oddziałów Armii Krajowej na Wileńszczyźnie.

Wiadomość o przybyciu do dworu w Korwiu oddziału niemieckiego zelektryzowała sztabowców por. „Kaziuka” (Wiktor Korycki). Główne siły Brygady dotarły do osady Korwie, mając do dworu Justyna Strumiłły ok. 1 km drogi. W tym czasie od strony Mejszagoły nadciągnął do Korwia patrol złożony z kilkunastu żołnierzy AK, pod dowództwem pchor. Czesława Plejewskiego ps. „Strasburger”. Bój rozpoczął się od ostrzelania przez Niemców z dworu Strumiłły patrolu sierżanta Zubkowa.

Wpadłem do jakiegoś zagłębienia i ze swego „Mausera” zacząłem strzelać w stronę pałacu. (…) Usłyszałem kilka krótkich serii z tyłu. Nasz dowódca, stojąc za stodołą, wzywał przeciwnika do poddania się. A rkm i ckm (niemieckie) rznęły po sadzie, że aż spadały gałęzie, jak gdyby ktoś podcinał je dużymi nożycami – relacjonował uczestnik wydarzeń, Mieczysław Jodko ps. „Bóbr”.

Huraganowy ogień karabinów maszynowych przycisnął zwiadowców Zubkowa do ziemi. Do akcji włączył się patrol kpr. Kleofasa Sudujki. Niemcy zajęci ostrzałem tych patroli nie spodziewają się ciosu w plecy – ataku z przeciwnej strony dworu.

Wpadamy do sadu przechodzącego w park dworski. Na rozkaz „Strasburgera” rozbiegamy się w tyralierę, wznosząc gromkie: Hurra-a-a! Przed nami zagdakał ciężki karabin maszynowy i smugi świetlanych pocisków poszybowały w naszą stronę – wspominał Zygmunt Dowgiałło ps. „Marian”.

Żołnierze z patrolu kpr. Sudujki, słysząc przeciągłe „Hurra-a-a!” kolegów również poderwali się do ataku. Powietrzem wstrząsa silny wybuch – to właśnie sam kapral podczołgał się do stanowiska niemieckiego ckm-u i rzucił „sidolkę”. Obsługa ckm-u ratowała się ucieczką i bezcenna broń stała się łupem Polaków.

Wojenny fortel

Niemcy, otoczeni przez Polaków, prażą z karabinów maszynowych, że aż dudni w parku dworskim. Deszcz ścinanych kulami liści i gałęzi spada na głowy atakujących. Na szczęście ich ostrzał jest chaotyczny i niecelny. Pchor. „Strasburger” widząc, że wykurzenie przeciwnika z pałacu będzie bardzo trudne, użył fortelu. Wykorzystał moment przerwania ognia i krzykiem wezwał Niemców, w ich języku, do poddania się. Zagroził im, że są okrążeni i nie mają żadnej szansy ratunku. Jednocześnie wyszedł z ukrycia do przodu i wezwał dowódce oddziału niemieckiego do wyjścia naprzeciw. Ze strony niemieckiej wyszedł do przodu major Wermachtu. Po krótkiej wymianie zdań Niemiec rozkazał swoim podkomendnym zaprzestania dalszej walki i złożenie broni. Gdy to uczynili, na komendę „Strasburgera”, z zadrzewień parkowych wynurzyli się żołnierze 2. Brygady, z bronią gotową do strzału. Niektórzy z jeńców, widząc marnie uzbrojonych zwycięzców, zaczęli złorzeczyć na swego dowódcę, że dał się pochopnie rozbroić Polakom.

Żołnierska czujność

Czesław Dawcewicz ps. „Brzoza” został przydzielony do pilnowania zdobycznego karabinu maszynowego.

Naraz widzę, jak ktoś z naszych daje mi znaki, ażebym spojrzał w górę. Patrzę, a tam w gałęziach świerka – niebieski mundur! Krzyczę więc: „Hande hoch! Złaź łachudro!” Nagle bach – ze świerka spadł na ziemię karabin, a z drugiego świerka – dwa dalsze. Po chwili stali przede mną trzej własowcy z uniesionymi do góry rękami – wspominał po latach.

Jeden z jeńców, chcąc zapewne pozyskać sobie względy Polaków, wskazał ukrytego w listowiu drzew strzelca wyborowego. „Zdejmijcie go – mówił na wpół po białorusku, na wpół po polsku, bo zaraz zacznie strzelać!” Roztrzęsionego jak galareta strzelca ściągnięto z drzewa i rozbrojono. Takie obrazy utkwiły w pamięci żołnierzy po rozbrojeniu wroga.

Poległy w boju

Teren, gdzie przed chwilą toczył się zacięty bój, przeszukiwali żołnierze z patrolu sierż. Zubkowa. Znaleźli ciężko rannego kolegę – Janka Stankiewicza. To pierwsza ofiara 2. Brygady. Jego śmierć boleśnie dotknęła żołnierzy por. „Kaziuka”. Niektórzy z nich chcieli go pomścić, ale według relacji Zygmunta Dowgiałły ps. „Marian” sprzeciwił się temu dowódca.

Przybył na koniu dowódca Brygady por. „Kaziuk”. Niektórzy z naszych żołnierze chcieli, by rozstrzelano żandarmów niemieckich. Twardo temu sprzeciwił się pchor. „Strasburger”, tłumacząc, że majorowi niemieckiemu dał słowo honoru polskiego oficera, że jeńcy nie będą zlikwidowani.

Pogrzeb Jana Stankiewicza, z żołnierską salwą honorową, odbył się na cmentarzu korwieńskim, a nabożeństwo żałobne odprawił ks. Jan Korycki. Poległy został pośmiertnie awansowany na kaprala.

Nadzieja

Brygada powróciła do bazy w Sawkiszkach trasą przez osadę Korwie i wieś Podjezierce. Żołnierze szli w luźnych grupach, dzieląc się swymi przeżyciami. W Sawkiszkach jeńców umieszczono w prowizorycznym areszcie w wozowni folwarcznej oraz w osiatkowanym wybiegu dla kur.

Zmęczeni walką żołnierze byli dumni z faktu wzięcia do niewoli Niemców. Jak wspominał Jan Mickiewicz ps. „Jastrząb”: Nasza pierwsza walka zakończyła się zwycięsko. Zdobyliśmy siedem ciężkich karabinów maszynowych, granaty i karabiny bojowe... Ofiara krwi poległego kolegi też zbliżyła do siebie żołnierzy AK, scementowała Brygadę w jedną całość. Wszak przed nimi wiele było jeszcze bojowych dni...

Opracował Mieczysław Piotrowski,
na podst. książki Tadeusza Szynkowskiego „Matko nasza partyzancka”
Każdego, kto może podzielić się wspomnieniami albo posiada informację na ten temat, autor prosi o kontakt - kia@gmail.com


Na zdjęciu: pałac Justyny Strumiłły, stan obecny
Fot.
archiwum autora

<<<Wstecz