Wileńskie korzenie prof. Wiesława Makarewicza z Gdańska

Dynastia lekarzy rodem z Wilna

„Było lato 1944 roku, mieszkaliśmy wtedy z rodziną na Zwierzyńcu, a w mojej pamięci utkwiła scena, jak jednostka wojskowa odpoczywała na terenie zwierzynieckiej cerkwi. Byli to polscy żołnierze, szykujący się do akowskiej operacji „Ostra Brama” – opowiada Wiesław Makarewicz, emerytowany profesor Akademii Medycznej w Gdańsku, przyznając, że jest to jedno z nielicznych wspomnień, które zachowały się w jego pamięci z wileńskiego okresu dzieciństwa. Reszta – to opowieści ojca, mamy i krewnych, a także wileńskie tradycje, którymi żyła rodzina Makarewiczów po repatriacji do Gdańska.

Jak wiele polskich rodzin na byłych Kresach RP, tuż po wojnie rodzina Katarzyny i Jana Makarewiczów wyruszyła na ziemie odzyskane, żegnając Wilno na zawsze. Dopiero po latach, bo w roku 2000, ich syn – Wiesław Makarewicz – po raz pierwszy powrócił do grodu Giedymina. Odżywają wspomnienia, nawiązują się kontakty, lecz rodzime miasto – dziś już stolica niepodległego kraju – nie przypomina tego z dzieciństwa… A jednak coś do niego ciągnie: z jednej strony sentyment, z innej – obowiązek.

– Przed rokiem Zyta Kołoszewska napisała w „Tygodniku Wileńszczyzny” cykl artykułów o działalności Wileńskiego Pogotowia Ratunkowego, w którym pracował mój śp. ojciec Jan Makarewicz. Zbierając materiały, znalazła mój artykuł opisujący życie taty. Skontaktowaliśmy się, udostępniłem archiwalne fotografie rodziny, tak zapoznaliśmy się. Teraz właśnie dzięki jej pomocy udało mi się odszukać grób mego wuja (brata mamy, Waleriana Witukiewicza), który zmarł tuż przed wojną i został pochowany na parafialnym cmentarzu śś. Piotra i Pawła. Po załatwieniu wszelkich formalności, ustawiliśmy tam nagrobek – opowiada Wiesław Makarewicz, tłumacząc cel swojej tegorocznej podróży, w którą wybrał się wraz z synem i wnukiem. Profesor z Gdańska, wilniuk z urodzenia, opowiedział „Tygodnikowi” o swoim ojcu i wuju, wileńskich tradycjach, do których była przywiązana rodzina i zainteresowaniach wileńską Alma Mater, której wydział medyczny po wojnie stworzył fundamenty Akademii Medycznej w Trójmieście.

Studencka beztroska i dorosłe życie

Ojciec Wiesława Makarewicza urodził się w 1902 roku w powiecie lidzkim, wychował się na wsi, gimnazjum ukończył w Lidzie, a na studia medyczne przyjechał do Wilna, na Uniwersytet Stefana Batorego. Tutaj też spotkał swoją przyszłą żonę – Katarzynę Witukiewicz. – Z zachowanych przez rodziców fotografii wynika, że tato chętnie korzystał z uroków studenckiego życia – z uśmiechem opowiada Wiesław Makarewicz. Po uzyskaniu w roku 1933 dyplomu lekarza i odbyciu rocznej praktyki uprawniającej do wykonywania zawodu, pracował w Miejskim Pogotowiu Ratunkowym w Wilnie oraz jako wolontariusz w wileńskich szpitalach miejskich i klinikach. W roku 1937 wraz z rodziną opuścił Wilno i udał się do Postaw (dzisiaj Białoruś), gdzie pracował jako lekarz powiatowy do 1944 roku.

– W latach trzydziestych praca lekarza w prowincjonalnym miasteczku odbiegała bardzo od dzisiejszych warunków. Ojciec w swoim gabinecie udzielał pomocy praktycznie wszystkim pacjentom, niezależnie z jakiego powodu się zgłaszali, nie wyłączając nawet usuwania zębów. Wielokrotnie wyjeżdżał saniami lub konnym wozem do sąsiednich wiosek do powikłanego porodu i bywało, że wracał po dwóch dniach. Badanie rentgenowskie nie było wówczas dostępne w promieniu dziesiątków kilometrów, więc wszelkie urazy załatwiano praktycznie bez żadnej możliwości diagnostyki i kontroli. Wszawica, świerzb i tzw. „kołtun” były na porządku dziennym. Dzieci często umierały na dyfteryt, a tyfus plamisty występował endemicznie stale, nasilając się oczywiście gwałtownie w warunkach wojny i okupacji, podobnie jak gruźlica.

W latach okupacji niemieckiej 1942-1944, kiedy nasilił się ruch oporu i okoliczne lasy pełne były oddziałów partyzanckich, powstała bardzo niebezpieczna sytuacja, gdyż lekarz potrzebny był zarówno władzom okupacyjnym, jak i partyzantom. Zdarzało się, że nocą partyzanci przyprowadzali do ojca jakiegoś rannego, lub przychodzili z bronią w ręku i zabierali go do lasu, aby tam komuś udzielił pomocy. Nigdy nie było wiadomo, czy z takiej wyprawy wróci i czy nie nastąpi aresztowanie przez Niemców – opowiadał Makarewicz. Dlatego też podczas wojny ojciec odesłał żonę z dzieckiem do Wilna i sam, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja dołączył do nich.

Polska rodzina z Rosji

Nieco inna jest historia rodziny matki Katarzyny z Witukiewiczów. Stanisława z Lutyńskich (babcia Wiesława Makarewicza ze strony mamy), jako pomoc krawiecka wyjechała do Petersburga, gdzie założyła rodzinę z Józefem Witukiewiczem. W tym mieście urodziły się ich dzieci: Walerian, Witold (zmarł jako małe dziecko), Katarzyna i Regina. Po śmierci ojca, w roku 1910 wdowa wraz z dziećmi udała się do szwagra, do Archangielska.

– Mój wuj, Walerian, ukończył rosyjskie Gimnazjum im. Łomonosowa w Archangielsku. Po wybuchu Rewolucji Październikowej w Rosji wstąpił do białogwardyjskiej armii dowodzonej przez gen. Millera i uczestniczył w działaniach bojowych na Froncie Północnym. Po rozbiciu armii gen. Millera w 1918 roku wrócił z wojny do Archangielska, ale rodziny już tam nie zastał, gdyż ewakuowała się wcześniej do Libawy. Ukrywał się przed Armią Czerwoną m.in. także z powodu stryja Kazimierza Witukiewicza i jego dwóch synów, aktywnie zaangażowanych w białogwardyjską organizację. W tym celu przedostał się na Ukrainę do swego wuja Jana Lutyńskiego do Charkowskiej Guberni. Tam wuj urządził go w gminie wsi Konstantinowka jako urzędnika stanu cywilnego. Jak potem opowiadał, cieszył się sympatią miejscowej ludności, bo zamiast urzędowych imion nadawanych ówcześnie jak np. Oktiabr czy Rewolucja, wpisywał na prośbę rodziców do dokumentów imiona patronów cerkiewnych – snuł opowieść rozmówca, który po wujku Walerianie odziedziczył sporo rodzinnych zdjęć, gdyż ten był miłośnikiem fotografii.

Walek od młodych lat zamiłowany był w fotografii. Miał niewątpliwy talent i robił piękne, artystyczne zdjęcia, dziś zapewne nazwalibyśmy go fotografikiem. Pomimo zawieruchy wojennej i późniejszego wyjazdu do Gdańska zachowało się kilka rodzinnych albumów z jego wspaniałymi zdjęciami, które stanowią także interesującą dokumentację Wilna i okolic z lat 20. i 30. XX wieku.

Z Ukrainy Walerian Witukiewicz wrócił do Polski, rodzina przebywała wówczas w Święcianach. Został zmobilizowany do Wojska Polskiego, gdzie doceniono jego zdolności fotograficzne. Po wyjściu z wojska objął posadę w Banku Spółek Zarobkowych w Wilnie i pomagał matce oraz wspierał finansowo kształcące się rodzeństwo – siostry Katarzynę i Reginę Witukiewiczówny, które ukończyły Gimnazjum św. Kazimierza w Nowej Wilejce. Walerian Witukiewicz zmarł w roku 1938, przed wojną rodzina zdążyła tylko ustawić na grobie ogrodzenie.

– Pamiętam, że jako mały chłopiec, przed opuszczeniem Wilna zapewne w 1945 r., odwiedzałem z moją mamą grób Walka na cmentarzu. Z tych odwiedzin pozostało w mojej pamięci, że grób Walka otoczony był metalowym płotkiem. Jak zacząłem w latach 2000-2014 odwiedzać Wilno, to nawet nie próbowałem poszukiwać tego grobu. Nie bardzo wierzyłem, że po tylu latach będzie to możliwe. Wracając do Wilna, odwiedzałem tylko cmentarz na Antokolu, który jest przecież ogromny – opowiada pan Wiesław.

Tradycje naukowe USB

Jak zauważył mój rozmówca, po rodzicach pozostało wiele rodzinnych pamiątek, także tych z okresu wileńskiego, które wymagały uporządkowania. Stąd, gdy doczekał się emerytury, postanowił uporządkować i spisać dzieje rodziny, zarówno ze strony ojca, jak i mamy. Owocem tego są m.in. różne publikacje. Z tradycjami wileńskimi prof. Wiesław Makarewicz jest związany nie tylko przez więzi rodzinne. Przez naukę u wileńskich profesorów został swoistym kontynuatorem tradycji naukowych USB.

– W Gdańsku, w szkole medycznej było wielu profesorów związanych z USB. Na tej uczelni wykształcił się mój ojciec. Dlatego tradycje wileńskiej Alma Mater są mi bardzo bliskie. Sam pracowałem u profesora chemii fizjologicznej z Wilna Włodzimierza Mozołowskiego. W pewnym momencie ci starsi profesorowie zaczęli powoli odchodzić. Zauważyłem wtedy, że jestem najstarszym z tych, którzy jeszcze pamiętają coś o Wilnie z własnych przeżyć – opowiada profesor, wspominając, jak to w dzieciństwie razem kolegami chodzili nad Wilię i łowili „piskuny” (piskorze).

Obecnie Wiesław Makarewicz pracuje nad wydaniem „Dziejów Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie”, opracowuje wydarzenia dotyczące wydziału medycznego. Do współpracy nad redakcją zaprosili go historycy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (uczelnia będąca kontynuatorem USB) – Anna i Mirosław Supruniukowie, którzy otrzymali z Ministerstwa Kultury finansowanie na wydanie publikacji o Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Wielotomowe wydanie, poświęcone dziejom uczelni w latach międzywojennych (1919-1939) ma się ukazać na 100-lecie jej wskrzeszenia.

Motywacja i szlachetność

– Przez ostatnie trzy lata zbierałem materiał, a teraz to już układam go w całość i fragmentami opisuję. Generalnie rzecz biorąc, to były niełatwe lata dla uczelni, która, po zaborze carskim, powstawała praktycznie z niczego. Jednak w kilku dziedzinach katedry wydziału medycznego USB cieszyły się wielkim autorytetem – opowiada profesor o swoich odkryciach, podkreślając, że ówcześni twórcy uczelni borykali się z wielkimi trudnościami finansowymi. – Druga rzecz, która przykuła moją uwagę, to wysoka klasa tych ludzi: byli bardzo patriotyczni, wielu miało przeszłość w legionach i nikt nie patrzył, ile dostanie pieniędzy, tylko starał się pracować, jak mógł najlepiej. Motywacja i szlachetność tych ludzi była niezwykła. Teraz o taką trudno…

Nie sposób byłoby nie zapytać profesora, który wychował kilka pokoleń absolwentów Akademii Medycznej, o to, czym się kieruje współczesna młodzież, obierając zawód służby innemu człowiekowi.

– Należy przyznać, że dzisiaj wśród młodych ludzi są bardzo dobrzy lekarze, jednak ich styl i tryb życia znacznie się różni: są bardzo zagonieni, we wszystkim się śpieszą i brakuje im humanistycznej refleksji. Liczą się tylko sprawy zawodowe, kariera. Chociaż nie do końca to jest ich wina: tak dyktuje świat. Młodzi ludzie ciągle coś piszą w komórkach. Trudno za nimi nadążyć, ale trzeba się z tym godzić. Zawsze tak było, że pokolenia się ścierały i starszym trudno było zrozumieć młodzież. Gdyby porównać życie moje i ojca: za jego życia wiele się zmieniło, a za mego – to jest kilkakrotnie większy skok – rozważa profesor, ciesząc się, że udało mu się wpoić zamiłowanie do medycyny u syna, który jest chirurgiem onkologicznym. Czy wnuk licealista podtrzyma rodzinną tradycję i w czwartym pokoleniu Makarewiczów będzie lekarz – czas pokaże, na razie nastolatek z zainteresowaniem słucha opowieści dziadka o wileńskich korzeniach i razem odwiedza Wilno.

Teresa Worobiej

Na zdjęciach: prof. Makarewicz z synem Wojciechem i wnukiem Jakubem przy grobie wujka; ojciec, Jan Makarewicz, w mundurze podchorążego z przyszłą żoną Katarzyną, rok akademicki 1929-1930.
Fot.
autorka i archiwum rodzinne

WIESŁAW MAKAREWICZ urodził się 13 czerwca 1935 w Wilnie, biochemik i wykładowca akademicki, prof. nauk medycznych, rektor Akademii Medycznej w Gdańsku. Przeszedł kolejne szczeble kariery naukowej, w 1995 awansowany na stanowisko profesora zwyczajnego. Był prodziekanem Wydziału Lekarskiego (1981-1984), prorektorem AMG (1987-1993), kierownikiem Katedry Biotechnologii Medycznej Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii stworzonego przez Akademię Medyczną i Uniwersytet Gdański, a także dziekanem tego wydziału. Od 1999 do 2005 przez dwie kadencje pełnił funkcję rektora AMG. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim (1988) i Krzyżem Oficerskim (2005) Orderu Odrodzenia Polski.

<<<Wstecz