„Dziewczyny wyklęte” – wierne Polsce, szlachetne i prawe

„Iskierka” wraca do rodzinnego domu

tygodniowe obchody 72. rocznicy Operacji „Ostra Brama” wydaje się, zwołały do Wilna całą Polskę. Zwołały tych, którzy walczyli o wyzwolenie Ziemi Wileńskiej. Przybyli do nas nawet ich synowie i wnukowie, aby mogli się przekonać, o co ich ojcowie i dziadkowie walczyli, i dlaczego z tą ziemią nie mogli się duchowo rozstać przez całe swe życie.

W piątek,15 lipca, z całej Polski do Wilna przyjeżdżają ci, którzy już po wojnie, jako walczący w szeregach AK, przeszli gehennę łagrów sowieckich, gdzie, w najpiękniejszych, młodych latach, przeżyli piekło stalinowskiego reżimu. Ale wytrwali. Jednakże ból w sercu nie pozwala zapomnieć, że wielu ich kolegów z okresu wspólnych walk o Ziemię Wileńską spoczywa dziś w tej ziemi. Cmentarze Wileńszczyzny usiane są ich grobami. Członkowie Ogólnopolskiego Związku Łagierników Żołnierzy AK z różnych miast Polski w ciągu trzech kolejnych dni będą składali kwiaty w miejscach spoczynku swych poległych kolegów.

Dwie dziewczyny – z Ziemi Wileńskiej

Przeważającej większości kombatantów podczas uroczystości będą towarzyszyć wspomnienia, związane z Operacją „Ostra Brama”. W tej akcji, nazywanej też Powstaniem Wileńskim, jako młodziutka sanitariuszka i łączniczka brała udział, nieraz narażając życie, harcerka Szarych Szeregów, Staszka Kowalewska, co później przypłaciła swym zdrowiem i latami ciężkiej pracy w łagrze na dalekiej Syberii.

Jest ona, jedyną dziś żyjącą, bohaterką wyjątkowo wzruszającej książki autorstwa polskiego historyka i pisarza Szymona Nowaka pt. „Dziewczęta Wyklęte” (tom 2), której prezentacja odbyła się w maju w Warszawie. Opis 16 losów pięknych, młodych dziewcząt – Polek wzrusza do szpiku kości, ich wierność Polsce, szlachetne i prawe postawy każą nam, żyjącym, nisko się im ukłonić.

W gronie tych szesnastu bohaterskich osób jest jeszcze jedna rodem z Ziemi Wileńskiej – Janina Smoleńska z d. Wasiłojć, urodzona w stronach święciańskich, gdzie też walczyła, najpierw jako żołnierz 5. Brygady Wileńskiej pod dowództwem majora „Łupaszki” , a później – 4. Brygady pod dowództwem Longina Wojciechowskiego. Walczyła w Podbrzeziu z policją litewską i pod Krawczunami z Niemcami. Z ugrupowaniem pod dowództwem „Łupaszki” – majora Zygmunta Szendzielarza – nie rozstała się nawet wtedy, gdy jego żołnierze w pierwszych powojennych latach walczyli na terenie Polski.

Spacer po ulicy Wędrownej

Stanisława Kociełowicz z domu Kowalewska ma wiele wspomnień związanych z Wilnem. Jest bezgranicznie oddana swej szkole, którą ukończyła w roku 1950. Jest to słynna „Piątka”, do której przybywa na każde spotkanie, nawet gdy zdrowie nie dopisuje. Tak było również w tym roku. I w tym roku, jak zawsze – spacer po ukochanej Kolonii Wileńskiej, gdzie każdy kamień jest znany od dziecka i szumi wartko płynąca Wilenka – ten dźwięk Staszka pamiętała i w dalekich, syberyjskich przestworzach.

Idziemy ulicą, niegdyś nazywaną Wędrowną, dziś ul. J. Kolasa. To tędy droga prowadzi wprost do kościoła pw. Chrystusa Króla, małego niczym kaplica. Tuż obok – posesje znakomitych polskich rodzin, które brały udział w ratowaniu żołnierzy AK, rannych w Operacji „Ostra Brama”: domy państwa Szczepańskich, państwa Malawków, obok nich – państwa Kowalewskich. Staszka przystanęła w zadumie na chwilkę – przecież jeszcze widoczne są ślady dawnej świetności domu i sadu.

Prawie w każdym domu Kolonii Wileńskiej i w pobliskiej szkole był w tamtych lipcowych dniach 1944 roku „szpital”. Nie zapomnieli rdzenni mieszkańcy Kolonii Wileńskiej tych bohaterskich ludzi, którzy z ogromnym oddaniem ratowali życie żołnierzy. Wśród nich był też ks. Lucjan Pereświet-Sołtan, który za ratowanie ludzi przypłacił pobytem w syberyjskim łagrze, gdzie zmarł. Staszce, z powodu młodego wieku, przypadło w udziale zdobywanie jedzenia i picia dla rannych żołnierzy, karmienie ich, wykonanie innych poleceń kierownictwa polowego szpitala.

Ojciec Staszki – Karol Kowalewski – w czasach okupacji niemieckiej „zaliczył” więzienie – jako pracownik kolei w roku 1943 wraz z innymi kolejarzami przetoczył na bocznicę niemiecki wagon z bronią i amunicją, która miała być przekazana akowcom. Na przesłuchaniu w gestapo, mimo torturowania, nie wydał nikogo. W czasie Operacji „Ostra Brama”, jako jeden z pierwszych, włączył się w organizowanie pochówku poległych żołnierzy: wraz z synem Witoldem zbijał trumny, grzebał zmarłych. Wykonał krzyż na grób zabitego w walkach na Belmoncie żołnierza AK, studenta USB Staszka Michałowicza, który został pochowany tuż przy kościele. Od tych pierwszych pochówków wziął początek dzisiejszy cmentarz w Kolonii Wileńskiej.

O wileńskim domu w syberyjskim łagrze

W łagrze Tajszet, do którego trafiła Stanisława Kowalewska, poznała kryminalistkę Gałoczkę. Dziewczyna widocznie nic w swym życiu nie widziała dobrego, toteż prosiła Staszkę, by opowiadała o swym mieście, o Moskwie, gdzie Staszka studiowała filologię polską i gdzie została aresztowana, osadzona na Łubiance i w Butyrce, osądzona i skazana na 8 lat zsyłki. Staszka więc opowiadała, może bardziej dla siebie, dla zachowania wspomnień: „Mój tata, kiedy wracał z pracy, przynosił nam często jakieś smakołyki, a to obwarzanki, a to chałwę. A w domu czekała na nas zupa grzybowa. Nikt nie potrafi gotować tak pysznej, jak moja mama. I placków ziemniaczanych, i znanej na Wileńszczyźnie babki kartoflanej. Jej zapach czuję do dziś. Nasz dom tonął w zieleni drzew i krzewów. W maju kwitły prześlicznie pachnące kwiaty bzu, a trochę później, wyglądający jak biała kula krzak jaśminu. Jego mocny, odurzający zapach czuć było w całym ogrodzie… W sadzie rosły przeróżne odmiany jabłoni, grusz i wiśni. Oprócz tego krzewy malin, wśród których najpyszniejsze były żółte. I jeszcze porzeczki: czerwone, białe, czarne. Jesienią zrywaliśmy owoce, a potem część ich chowaliśmy przed zimą na strychu. Wiesz jak pachnie dom, w którym cała podłoga poddasza usłana jest jabłkami i gruszkami? … Najmocniejszy zapach miały antonówki. To on dominował przez całą zimę w naszym domu. Pyszne były te jabłka, a jakie soczyste. Wieczorami zbieraliśmy się wszyscy razem i tata czytał nam książki albo opowiadał różne historie”…(z książki „Dziewczyny wyklęte”).

Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywarło na kryminalistce opowiadanie o domu rodzinnym, którego ona nigdy nie miała. A Staszka mogła poprzez to opowiadanie spędzić parę chwil tam, w Kolonii Wileńskiej i w domu, za którym zawsze tęskniła.

Harcerki w konspiracji

W roku 1942 dwunastoletnia Stanisława Kowalewska wstąpiła do konspiracyjnego harcerstwa. To było ogromne przeżycie, kiedy razem z siostrą Haliną uszyły sobie harcerskie sukienki z płótna, a potem w tych mundurkach z przejęciem złożyły przysięgę w leśniczówce pod Wilnem. Staszka dostała się do zastępu „Iskry”, stąd też pochodzi jej pseudonim „Iskierka”. Czasem też używała pseudonimu „Żuczek” – to z lekkiej ręki ks. Bronisława Jeleńskiego, który miał powiedzieć, że takich błyszczących czarnych oczu jak Staszka nikt nie ma, „wyglądają jak dwa wesołe żuczki”.

Razem w łagrze

Staszka Kowalewska w łagrze szybko dowiedziała się, jak wygląda syberyjska zima. „Temperatura spadała do minus czterdziestu, a nawet pięćdziesięciu stopni. Dziewczyna nie miała ze sobą ciepłej odzieży. Z uniwersytetu zabrano ją wiosną, jedynie w tym, co miała wówczas na sobie. Wkrótce zaczął ją męczyć duszący kaszel, zwiastujący zapalenie płuc. Inne więźniarki, bojąc się gruźlicy, odsunęły się od Staszki. Tylko wilnianka Marysia Skrendo opiekowała się nią i dała jej jedną ze swoich dwóch kołder, które sama zrobiła w łagrze z waty pozyskanej z kurtek”… (z książki „Dziewczyny wyklęte”).

Jakie bywają dziwne i symboliczne zbiegi okoliczności. Na tegoroczne spotkanie absolwentów „Piątki” przybyła Lucyna Skrendo, krewna Marysi, koleżanka z mojej klasy (promocja roku 1956). Poszukiwała panią Kociełowicz. Trzymała w ręku zdjęcie, na którym są obie koleżanki: Marysia i Staszka podczas wspólnego przebywania w łagrze. Radości było wiele. Marysia pierwsza została zwolniona z łagru, zatrzymała się u państwa Kowalewskich, gdyż jej rodzice już wyjechali do Polski. Razem z rodzicami spotykała też Staszkę, gdy ta po śmierci Stalina,w październiku roku 1954, została zwolniona z zsyłki i wróciła do swego domu rodzinnego.

Po raz drugi na wygnanie

Wróciła nie na długo. Ku rozpaczy całej rodziny pojechała znów na Syberię. Razem ze swym mężem, Wiktorem Kociełowiczem, żołnierzem AK z 3. Wileńskiej Brygady „Szczerbca”. Po zajęciu przez Sowietów Wilna został aresztowany i skazany na 10 lat łagru. W 1954 roku został on zwolniony z więzienia, ale mimo to musiał pozostać na zesłaniu. Udało mu się potajemnie wyjechać na niedługi czas do Wilna, gdzie poznał u znajomych Staszkę. Była już nauczycielką w wiejskiej szkole w Pikuciszkach. Miłość od pierwszego wejrzenia, ślub w kościele w Ławaryszkach (w celu bezpieczeństwa) i latem 1955 roku ponowny wyjazd na Syberię, by razem z mężem dzielić trudy codziennego życia. Na szczęście po pół roku, w grudniu 1955 roku, na mocy porozumień między ZSRR a Polską, małżonkowie mogli wyruszyć do Polski.

Przeżyli ze sobą prawie 60 lat. Jak mówi Stanisława, w Szczecinie zostali zameldowani, ale ich ojczyzną nadal było i jest Wilno. Nie rozstawali się też ze swoją bohaterską przeszłością, działając w Stowarzyszeniu Żołnierzy AK czy Łagierników Żołnierzy AK. Niestety, przed niespełna dwoma laty Wiktor odszedł do Domu Ojca. Przez dłuższy czas Stanisława Kociełowicz była prezesem Zarządu Okręgu Szczecińskiego Światowego Związku Żołnierzy AK oraz wiceprezesem Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK. Obecnie major Stanisława Kociełowicz jest honorowym prezesem Światowego Związku Żołnierzy AK oraz wiceprezesem Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK.

Taki ma charakter, że umie zapomnieć o tym, co było straszne, ciężkie, o tym, czemu „zawdzięcza” nadwerężone zdrowie: niesamowite trudy przy wyrębie lasu czy trujący pył z rozłupywanej miki, który przenikał do oczu, płuc, włosów...

Pamięta takie wydarzenie z domu rodzinnego w Kolonii Wileńskiej, opisane w „Dziewczynach Wyklętych”:

– Widziałaś?! – Halinka Kowalewska krzyczała z daleka, a potem nie mogła złapać tchu. – Wilno jest chyba wolne! Na Górze Zamkowej powiewa biało-czerwona chorągiew.

– Naprawdę? A co z Niemcami?

– Jeszcze strzelają. Ale nad miastem łopocze polska flaga, naprawdę.

„Iskierce” udzieliła się radość siostry. Nareszcie po wielu latach wojny i niewoli nastąpił triumf Polski. Chciała rzucić wszystko i biec zobaczyć polską flagę zwycięstwa. Ale musiała jeszcze skończyć zaczętą pracę. Po godzinie ruszyła w stronę centrum. Gdzieniegdzie słychać było strzały, ale dochodziły już z daleka, jakby od zachodu. Walki o miasto chyba faktycznie się skończyły. Lecz niedługo trwała euforia zwycięstwa i radości. Na szczycie Góry Zamkowej, na Baszcie Giedymina łopotał na wietrze wielki czerwony sztandar”.

Wtedy rozpoczęła się inna historia. Dla tych, którzy obecnie odwiedzają swych kolegów, spoczywających na Ziemi Wileńskiej, rozpoczęła się wtedy mroźna, okrutna rzeczywistość syberyjska.

Krystyna Adamowicz
Na zdjęciach: beztroskie dzieciństwo, przed plebanią stoją od lewej: Halina i Stanisława Kowalewscy oraz Hanna Malakówna; mjr Stanisława Kociełowicz (w pierwszy rzędzie pośrodku) jest honorowym prezesem ŚZŻAK oraz wiceprezesem Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK.

Fot.
archiwum i Jerzy Karpowicz

<<<Wstecz