Zagończyk wyklęty

W minioną niedzielę w Warszawie odbyły się niezwykłe uroczystości pogrzebowe. Polska żegnała legendarnego dowódcę Armii Krajowej, niezłomnego a zarazem wyklętego żołnierza Rzeczypospolitej płk. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, którego doczesne szczątki niedawno odnaleziono na tzw. Łączce. „Państwo polskie oddaje cześć i chwałę pułkownikowi Szendzielarzowi, oddaje cześć i chwałę tym wszystkim, którzy walczyli o niepodległość Polski (...), bez ich odwagi, bez ich rzucenia na stos swojego losu, nie byłoby dziś państwa polskiego” – mówił podczas uroczystości minister obrony narodowej Antoni Macierewicz.

I nie były to słowa na wyrost. Mjr „Łupaszka” (pośmiertnie awansowany na pułkownika) najdosłowniej rzucił swój los na stos, by Polska niepodległa żyła. Walczył ze wszystkimi jej wrogami do końca, nawet nie mając żadnej nadziei. Bo tak było trzeba, taką przysięgę jako oficer Rzeczypospolitej złożył. Nawet pseudonim „Łupaszka”, wzięty po słynnym zagończyku z okresu wojny polsko-bolszewickiej 1919-20 roku ppłk. Jerzym Dąbrowskim, nie był przypadkowy. Świadczył o determinacji jego właściciela. Ścieżki bojowe „Łupaszki” tak się układały, że determinacją musiał się wykazywać niemalże nieustannie. Kiedy podjął walkę partyzancką na Wileńszczyźnie wiosną roku 1943, od razu musiał się wykazać niezwykłym hartem, bo oddział „Kmicica” (ppor. Antoniego Burzyńskiego), do którego został wydelegowany na dowódcę, został właśnie podstępnie zlikwidowany przez partyzantów sowieckich, a „Kmicic” i 50 jego towarzyszy zamordowani. „Łupaszka” z resztek oddziału szybko utworzył nowy, któremu dał nazwę 5. Wileńskiej Brygady AK zwanej jeszcze Brygadą Śmierci. Powstała w dramatycznych okolicznościach Brygada Śmierci od samego początku musiała stawiać czoła nie tylko wrogowi nr 1 – Niemcom, ale też jego litewskim sojusznikom, a niekiedy również sowieckim partyzantom. Nawet walcząc na trzy fronty, „Łupaszka” zawsze był zwycięzcą. Wileńszczyznę jednak musiał opuścić jeszcze przed operacją „Ostra Brama”, bo wiedział, czego może oczekiwać od „aliantów naszych aliantów”. „Niech mnie historia osądzi, ale nie chcę, żeby kiedykolwiek nasi żołnierze byli wieszani na murach i bramach Wilna”, realistycznie uzasadnił swą decyzję wycofania brygady na tereny Polski centralnej, gdzie podporządkował się komendantowi Okręgu Białostockiego AK. Od wiosny 1945 roku oddział „Łupaszki” był zmuszony prowadzić walkę zarówno z regularnymi jednostkami Armii Czerwonej, NKWD, jak też LWP, UB i MO.

Jesienią tegoż roku swą działalność wznowił już na Pomorzu, gdzie też podjął dodatkowo akcję propagandową. W redagowanych i rozpowszechnianych wśród ludności ulotkach „Łupaszka” zwalczał komunistyczną propagandę, która walczących z nowym reżimem partyzantów nazywała bandytami. „Nie jesteśmy żadną bandą, jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich”, napisał w jednej z ulotek z marca 1946 roku, którą zakończył, a jakże z determinacją: „Wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków (...)”.

Komunistyczni oprawcy dopadli „Łupaszkę” dopiero latem 1948 roku. Legendarny dowódca AK został przewieziony do więzienia na Rakowieckiej w Warszawie, gdzie przebywał przez 2,5 roku. Był tam torturowany, ale niczego się nie zaparł. Stalinowski sędzia wydał wyrok w lutym 1951 roku skazując „Łupaszkę” osiemnastokrotnie na wyrok śmierci. Niezłomny zagończyk wychodząc z celi na śmierć rzekł do współwięźniów: „Z Bogiem, panowie”.

Komunistyczne władze PRL-u bardzo się starały, by w kolejnych latach zohydzić postać bohaterskiego dowódcy AK w oczach społeczeństwa jak najstaranniej, przypisując mu najgorsze, najbardziej szkaradne postępki. Po obaleniu PRL-u retorykę podgrzewały niektóre ośrodki wolnej Polski, wśród których szczególnie wyróżniało się i wyróżnia środowisko „Gazety Wyborczej”. Na Litwie polską „gadzinówkę” (taki przydomek do gazety z Czerskiej przylgnął wskutek skojarzeń historycznych; podczas okupacji „gadzinówkami” nazywano pisma kolaborujące z Niemcami) ostatnio próbował kopiować „Lietuvos rytas” nazywając „Łupaszkę” mordercą Litwinów. Odkłamanie czarnej historii „Łupaszki” w naszym kraju na razie nie wydaje się możliwe, bo wielu litewskich historyków i ogólnie inteligencji nie jest w stanie przyznać, iż znacząca część ich rodaków podczas II wojny światowej była po złej stronie mocy. Kolaborując z Niemcami musiała zakosztować szabli „Łupaszki”.

W Polsce jest już inaczej. Słowa publicysty Macieja Pawlickiego: „Kawałek po kawałku odzyskujemy Polskę spod lawiny kłamstwa, które jest narzędziem zniewolenia. Dzisiejszy dziwny pogrzeb pułkownika Szendzielarza jest fragmentem narodowych rekolekcji, które się dopiero zaczęły. Trwać będą długo, bo aż odzyskamy spod ziemi, spod kłamstwa, z niepamięci wszystkich polskich bohaterów, całą prawdę o naszej historii i teraźniejszości. Byśmy wreszcie mogli zbudować swój dom” – jakże są krzepiące.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz