Tajne nie tajne – niech lokaj rozsądzi

Aż 75 posłów z różnych frakcji podpisało się pod wnioskiem o powołanie sejmowej komisji śledczej, która miałaby zbadać przypadki ujawniania tajnych dokumentów, jakie non stop, można by rzec, mają miejsce w naszym państwie. Sama nazwa przyszłej komisji – „Tymczasowa komisja ds. badań możliwych manipulacji w przestrzeni publicznej danymi wywiadu i wywiadu kryminalnego oraz materiałami postępowania śledczego tudzież możliwego nieprawnego wpływu na organa praworządności w celu wciągnięcia ich do walki politycznej” – choć długa jak ogon dorodnego pytona, to mówi wyraźnie, że parlamentarzyści mają dość gierek (wiadomo kogo) z wykorzystywaniem służb.

Pod wnioskiem zgodnie podpisali się przedstawiciele wszystkich frakcji sejmowych – Prawa i Praworządności, AWPL, Partii Pracy, socjaldemokratów, wyłączając jedynie zauszników gospodyni pałacu prezydenckiego konserwatystów i liberałów, którzy w klienckiej uległości za wszelką cenę chcą chronić swej pani. Jeden z głównych inicjatorów powołania komisji – poseł Povilas Gylys – zadania dla niej widzi dwa. Po pierwsze, ma ona wyjaśnić, czy organa praworządności w naszym państwie są wykorzystywane do celów politycznych. Po drugie, zbadać, czy „Sauguma” w rzeczywistości zajmuje się czym powinna się zajmować, czyli wykrywaniem potencjalnych zagrożeń dla bezpieczeństwa narodowego naszego państwa, czy – być może – wyszukuje jedynie krytyków władzy (prezydenckiej w domyśle).

Pytania są uzasadnione, zważywszy głośne skandale z udziałem służb z ostatnich lat. Weźmy chociażby ostatni raport VSD na temat zagrożeń dla bezpieczeństwa narodowego, do którego tajne służby wpisały nazwiska litewskich polityków i sygnatariuszy (którzy dziwnym trafem należą do obozu krytyków Dalii Grybauskaite) tylko dlatego, że ich krytyczne wypowiedzi były cytowane przez rosyjskie media. Gdyby coś takiego „wykręciły” służby specjalne jednego z krajów demokracji zachodniej, to głowy szefów tych służb posypałyby się, jak rażone cięciem miecza samurajskiego, skomentował bulwersujący raport jeden z obserwatorów „Lietuvos rytas”. U nas skończyło się na nieśmiałej krytyce poczynań kontrolowanych przez Urząd Prezydenta służb przez niektórych odważniejszych polityków i bezsilnej publicznej szarpaninie oskarżonych próbujących udowodnić, że nie są kupranugariai.

Jeżeli zaś chodzi o wycieki różnych tajnych dokumentów do mediów, to ostatnimi czasy mieliśmy z tym do czynienia przy każdym niemal większym politycznym spięciu na linii rząd – Urząd Prezydenta ewentualnie Sejm – Urząd Prezydenta. Przykładów można cytować nie jeden i nie dziesięć. Z tych bardziej głośnych warto przypomnieć chociażby sprawę doradczyni prezydent Daivy Ulbinaite, której postawiono zarzut ujawnienia dokumentu będącego tajemnicą państwową. Kilka dobrych lat prokuratura badała sprawę, by w końcu stwierdzić, że do przestępstwa nie doszło, bo tajny dokument w rzeczywistości tajnym nie był, więc, co logiczne, i tajemnica państwowa zdradzona być nie mogła (tak finalnie zagłosowało 4 sędziów przy 3 głosach przeciw). Cóż, kuriozum na miarę fałszerzy antyków, którzy podróbkę podszywają pod oryginał. Tutaj też dokument z gryfem „ściśle tajne” okazał się być fałszywką. Przynajmniej tak stwierdziła „bezstronna” prokuratura.

Był jeszcze nie mniej głośny skandalik z tajną listą dziewięciu. Prezydent mianowicie ogłosiła po swej reelekcji, że jest w posiadaniu tajnych notek służb, które dowodzą, że 9 wiceministrów ma problem z prawem (jak te służby po kilku latach przejrzały na oczy), dlatego nie widzi możliwości ich ponownej nominacji do rządu. Gdy trwały przepychanki polityczne w tej sprawie, nagle nazwiska z tajnych notek przeciekły do mediów. Wszystkich wiceministrów odsiano w atmosferze skandalu, choć zarzuty wobec niektórych okazały się wielce naciągane.

I tak od skandaliku do skandaliku, by wyliczankę zakończyć publicznym wymachiwaniem przez prezydent Grybauskaitė tajemniczymi tajnymi notkami służb (najprawdopodobniej spreparowanymi) pod nosem parlamentu, gdy ten nie chciał się zgodzić na kieszonkowego prokuratora generalnego przepychanego przez głowę państwa. Teraz Sejm wreszcie powiedział: basta. Koniec gry tajnymi tekami i domaga się śledztwa. Nie wątpię, że prezydent et consortes na sprawę zareagują szybko. I, w co też nie wątpię, reakcja będzie histeryczna. Szefowa państwa jest bardzo przewidywalna w takich przypadkach. W sytuacji zagrożenia zamiast głowy aktywizuje nogę. Ucieka od odpowiedzialności, wszystkiego się wypiera, wszystko bagatelizuje.

Mleko się jednak już rozlało. Wojna na froncie wkurzony Sejm – rozdrgany Urząd Prezydenta wydaje się nieunikniona. Będzie wpisana w kampanię wyborczą. To też fakt. Prezydent jednak, traktując służby jak własnych lokai, ciężko na to zapracowała.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz