Z poczty redakcyjnej

Wspomnienia o prof. Żebrowskim

Wprawdzie okres bożonarodzeniowy minął, w kościołach wileńskich nadal rozbrzmiewają kolędy, stoją choinki i żłóbki franciszkańskie. Dlaczego franciszkańskie? To św. Franciszek postanowił odtworzyć sztukę o Bożym Narodzeniu.

W Greccio, 12 km od Fontecolombo, znajdowała się obszerna grota służąca zimą na schronienie owiec. U wejścia do jaskini pasterze palili ogniska i otuleni w nędzne kapoty spędzali długie zimowe noce. Wewnątrz jaskini Franciszek ustanowił skromny ołtarz. Nad nim umieszczono prawdziwy żłób bydlęcy wydłubany z kory drzewnej, używany do karmienia bydła. Po jednej stronie żłobu Fanciszek postawił żywego osła, po drugiej – białego wołu oraz polecił przypędzić stado owiec. Kiedy ciemności zaległy nad doliną, wzniecano ognisko, które oświetlało drzewa, skały. Dolina olśniona blaskiem otwierała się jak ogromna brama na szeroki świat. Ze szczytu wzgórza schodził anioł w bieli z pochodnią w ręce zwiastując radosną Nowinę – jak w Ewangelii.

Taka jest historia franciszkańskiego żłóbka w Kościele Chrystusowym. W ten sposób małe Greccio, osada nieznana do tego czasu, stała się nowym Betlejem w Kościele. Dzisiaj na cześć Betlejem śpiewamy kolędy, te nasze piękne, polskie kolędy. Wiele z nich jest w rytmie poloneza, mazurka, kujawiaka, a nawet oberka. Polska jest krajem, który ma największą ilość kolęd, pastorałek.

W 1949 r. po zamknięciu kościoła bernardyńskiego profesor Jan Żebrowski z nowym, młodym chórem został zaproszony w 1950 r. na stałe do kościoła śś. Piotra i Pawła, gdzie był organistą. Proboszczem był ks. M. Travidis. Zbliżało się Boże Narodzenie i profesor spytał proboszcza, co chór ma śpiewać na pasterce, ponieważ w repertuarze chóru były tylko polskie kolędy. Odpowiedź proboszcza brzmiała: „Śpiewajcie po polsku, bo na litewską Mszę św. przychodzi tylko kilka osób”.

Profesor, jako człowiek wysokiej kultury, przez szacunek i lojalność wobec proboszcza, nauczył nas dwóch kolęd po litewsku. Byłam wtedy młodą dziewczyną. Profesor uczył mnie solowego śpiewu i na pasterce śpiewałam „Lulajże, Jezuniu” i „O gwiazdeczko, coś świeciła nad stajenką tam”.

Nasz 4-głosowy chór pod kierownictwem prof. Żebrowskiego był po wojnie najlepszym chórem w Wilnie. Zapraszani byliśmy na różne uroczystości do jeszcze otwartych kościołów. Żebrowski zapoczątkował śpiewanie kolęd po Mszy św. dla chętnych słuchaczy. Nie było wtedy telewizji, granice były zamknięte, więc na taki koncert kolędowy parafianie i wierni z innych kościołów chętnie się gromadzili. Udział w słuchaniu kolęd brali księża, służba kościelna, a po Mszy św. było błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. Było tak co roku. Piękny okres był dla chóru, gdy proboszczem był ks. Antoni Dilys. On był duszą kościoła i chóru. W salce kościelnej odbywały się piękne spotkania. Miałam różne pomysły i salę dekorowałam różnymi wisiorkami, bombkami, a wszyscy staraliśmy się, żeby stół był zastawiony świątecznymi potrawami. A później był śpiew, profesor grał na fortepianie, Žilionis, skrzypek z orkiestry operowej, grał na skrzypcach. Były czytane wiersze, a łączyła nas przede wszystkim radość, że jesteśmy razem, że wspólnie się modlimy, śpiewamy.

Minęły lata, wielu z nas odeszło do Pana, by tam chwalić Go śpiewem. Odszedł prof. Żebrowski, skrzypek Žilionis. Z czasów bernardyńskich zostałam sama jedna, potem doszła Nella Mongin z dobrym głosem, znająca nuty i ładnie śpiewająca do dziś. Cieszę się, że moja córka Jola, późniejsza solistka „Wilii”, jeszcze zdążyła śpiewać przy profesorze Żebrowskim. Teraz są inni chórzyści, trzymamy się, korzystamy z nut pisanych ręką profesora, śpiewamy jego utwory.

Wielu już może nie pamięta, że prof. Żebrowski przed wojną prowadził chór „Hasło” liczący 120 osób i mający swój sztandar. Chór „Hasło” śpiewał w kościele bernardyńskim. W 1936 r. na zjeździe chórów kościelnych w Filharmonii Warszawskiej, profesor z tym chórem zajął pierwsze miejsce. Odznaczony był dyplomami honorowymi. Jestem ogromnie dumna i wzruszona, gdy powierzono wykonać mi utwory „Ave Maria” i „Maria Mater Gratiae”, które wykonywałam w kościele przy akompaniamencie profesora na organach i skrzypiec Žilionisa. Nade wszystko cenię sobie dodaną do tych utworów piękną dedykację profesora: „Wielkiej miłośniczce śpiewu o aksamitnym głosie (liryczny sopran)” – prof. J. Żebrowski. Takie słowa i taka ocena profesora dla mnie to największy dar.

Śpiewać pod batutą profesora było wielkim zaszczytem i przyjemnością. Śpiew liturgiczny to jest klasyka, to piękno nieprzemijające. Mało nas jest w chórze, ale my to piękno rozumiemy. Dbamy o to, żeby polskie śpiewy nie znikły z kościoła i aby pamięć o człowieku oddanego muzyce nie zginęła, bo muzyka i śpiew uszlachetnia człowieka. Goethe tak pisał: „Gdzie słyszysz śpiew, tam wstąp, tam ludzie dobre serca mają, wiedz, że źli ludzie nigdy nie śpiewają”. A zatem, w smutku i radości, śpiewajmy!

Jadwiga Pietkiewicz

<<<Wstecz