Troska etalonu demokracji

Po świętach miałem szczery zamiar skończyć z żartobliwym tonem i napisać coś poważnego. Niestety, biorąc na warsztat temat zatroskania litewskich polityków nad stanem polskiej demokracji, chcąc nie chcąc znowu mi wyszło śmiesznie...

Niepokój z powodu turbulencji polskiej demokracji dopadł aż kilku naszych polityków naraz. Benediktas Juodka i Petras Auštrevičius stanem demokracji w sąsiedniej Polsce zatroskali się nie na żarty, Gediminasa Kirkilasa i Landsbergisa juniora (Gabrieliusa, znaczy się) stan zatroskania ogarnął w nieco mniejszym stopniu. Ale nie zmienia to faktu, że też życzliwie nawołują polskich kolegów do poprawy.

„To, co robi władza skupiona w jednych rękach – wywołuje określony niepokój” – powiedział ostatnio szef sejmowego komitetu spraw zagranicznych Juodka, dodając, że Litwie szczególnie zależy, by w sąsiednim państwie nie było „naruszeń demokracji”. Europosła Auštrevičiusa tymczasem, według jego własnych słów, „im dalej – tym większy ogarnia niepokój”. A w szczególności niepokój ten dotyczy zasady „wyższości prawa”, precyzuje litewski liberał ofukując sąsiada przy okazji za to, że „zachowuje się nie po europejsku”.

Gdy przeczytałem o zatroskaniach przedstawionych powyżej w telegraficznym skrócie, ogarnęły mnie – przyznaję – bardzo mieszane uczucia. W pewnym momencie pomyślałem nawet, że wcześniej bym się spodziewał globalnego ochłodzenia klimatu zamiast ocieplenia, niż tego, że Litwa będzie Polskę uczyła demokracji. Kraj, w którym fasadowość i w wielu przypadkach wybiórczość demokracji razi oko nawet ślepego, martwi się stanem demokracji kraju, dzięki któremu cały nasz region przed kilkoma dekadami wybił się na wolność i demokrację właśnie. Czyż to nie groteska, pomyślałem sobie. No, chyba nawet więcej, bo wygląda to trochę tak, nie przebierając w słowach, jakby żulik uliczny uczył zasad i manier dobrego wychowania angielskiego dżentelmena.

Nie muszę tutaj komuś czegoś za dużo udowadniać w tej materii, rzeknę jedynie, że standardy demokratyczne życia publicznego w Polsce, stan społeczeństwa obywatelskiego, wzajemna kontrola partii politycznych w polskim parlamencie są o niebo wyższe niż u nas. Tam wystarczy, że w obiegu publicznym zaistnieje namiastka o aferze, nawet niekoniecznie z udziałem którejś z partii politycznych czy jej zaplecza, opozycja natychmiast zaczyna sprawę dogłębnie drążyć, często powołując też sejmowe komisje śledcze. U naszych sąsiadów standardem jest, że nawet z powodu stosunkowo błahych wykroczeń (jak chociażby niewpisanie drogiego zegarka do oświadczeń majątkowych przez polityka czy nieprawidłowe rozliczenie się przez niego z pieniędzy na delegacje służbowe) partia usuwa delikwenta ze swych szeregów. U nas pewnie, gdyby partie imały się podobnych restrykcji w stosunku do swych członków, to z tego powodu koń by się uśmiał.

Co tam zresztą drogie zegarki. W naszej krainie standardem jest raczej zamiatanie pod dywan afer obciążających partie nawet w sytuacjach, gdy sięgają one miliardów litów. Było tak, chociażby, przed kilkoma laty, gdy szef kontroli państwowej Žydrūnas Plytnikas z nierozważną odwagą nagłośnił potencjalną aferę dotyczącą finansowania partii politycznych przez przedstawicieli biznesu. Z tego, do czego się dokopał Plytnikas, wynikało, że firmy, które w wyborach finansowały liberałów, później uzyskały od rządzących już liberałów zamówienia publiczne na ponad 2 mld litów. Przy tym dziwnym trafem w przetargach, jak wyjawił szef państwowej kontroli, niemal zawsze niespotykany sukces towarzyszył właśnie tym firmom, które wcześniej „pamalonino” litasami polityków przed wyborami. I czym się afera zakończyła, proszę Państwa? Ano niczym. Pardon, nie zupełnie tak. Plytnikasa pognano z urzędu, a cała potencjalna afera korupcyjna zdechła, zanim jeszcze dotarła do prokuratorów. Bo u nas państwo jest porządne, praworządne i demokratyczne. Hue, hue, hue, Belg by się uśmiał.

Teraz jeżeli chodzi o zatroskanie Auštrevičiusa tym, że w Polsce rzekomo nie przestrzega się zasady kontroli władz. Politykowi chodzi mianowicie o wybór sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, z jakiego powodu w Warszawie zaistniał ostatnio ostry spór pomiędzy rządzącymi a opozycją. Nie będę się wgłębiał w szczegóły, bo to ich – obywateli polskich – wewnętrzna sprawa, ale, jeżeli weźmiemy meritum jedynie pod uwagę, to wydaje się, że większy pluralizm w składzie sędziowskim TK (dotychczas na 15 członków Trybunału 14 było delegowanych z jednej opcji politycznej) tylko będzie sprzyjał demokracji, a nie odwrotnie. To po pierwsze. Po drugie zaś, uważam, że przedstawiciele państwa, które od zarania niepodległości praktycznie słynie z tego, iż jego władza sądownicza nagminnie jest pogardliwie określana przez społeczeństwo mianem „kieszonkowej”, musieliby wykazać się większym umiarem i wstrzemięźliwością w pouczaniu innych. Najpierw sami skończmy z tradycją wyboru prokuratorów generalnych, których główną zaletą jest perfekcyjna umiejętność wiszenia na telefonie (przez 24 h na dobę) u doradców z pałacu przy placu Daukantasa, a potem dopiero troszczmy się o niezależność Trybunału innych nacji.

Jeżeli zaś chcielibyśmy pochwalić się przed innymi własnym Sądem Konstytucyjnym i jego apolitycznością, to też pewnie marnie by nam to wyszło. Wystarczy przywołać przecież szumne na cały kraj batalie sędziów naszej najwyższej instytucji sądowniczej z literkami w paszportach obywateli nielitewskiego pochodzenia. Ile mędrcy w togach sprawy nie badali, nigdy nie udało się im rozgryźć dziecinnie wręcz prostej rzeczy, że nazwiska nie są własnością państwa ani tym bardziej nie są częścią składową języka litewskiego (ani żadnego innego na świecie), tylko godnością osobistą konkretnej osoby. Ich oryginalna pisownia nie może więc podważać konstytucyjnego statusu języka państwowego, co za każdym razem uparcie jak muły oznajmiali sędziowie Sądu Konstytucyjnego, a ich „apolityczny” werdykt zawsze dziwnym trafem współbrzmiał z politycznym stanowiskiem w tej sprawie naszych „rządzicieli”.

Litewska elita polityczna też zresztą błysnęła ostatnio klasą, jeżeli chodzi o stosunek do państwa prawa i respektowania „nadrzędności prawa”, które to zagadnienie w sąsiedniej Polsce tak bardzo spędza sen z powiek Auštrevičiusowi. U nas Rolandas Paksas po długich bataliach sądowniczych, celem których było umożliwienie mu powrotu do aktywnego prawa wyborczego, osiągnął swoje. Sąd w Strasburgu wydał ostateczny i niezaskarżalny werdykt brzmiący: zezwolić w rozsądnym terminie. Co na to litewski Sejmas? Ano większością głosów kichnął na „nadrzędność prawa” z wielkiej góry i Paksasa zostawił na politycznym ostracyzmie. Czemu nie słyszę zatroskania z powodu pominięcia reguł demokracji w tej świeżej na Litwie przecież sprawie ze strony Auštrevičiusa, doprawdy nie wiem.

Może nie ma czasu troszczyć się o Litwę, skoro troszczy się o Polskę? Ale ja osobiście, gdy słyszę, jak politycy z kraju „kwitnącej demokracji” i „etalonu reguł państwa prawa” ślą zatroskanie do kraju, gdzie – w ich mniemaniu – demokracja zwiędła, to nie mogę nawet się śmiać. Bo usta mi pękają...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz