Polskie szkoły na Wileńszczyźnie zaadoptowały dzieci w Afryce

Pomoc za porcję lodów

Rozpoczęty przed kilku tygodniami Jubileuszowy Rok Miłosierdzia zapewne wielu skłoni do organizowania różnych akcji charytatywnych. Niemniej jednak ludzie otwartego serca nie potrzebują wielkich dzieł, okolicznościowych jubileuszy, tylko „bez specjalnego zaproszenia” starają się czynić dobrze potrzebującym. Bez wątpienia tacy są uczniowie z Gimnazjum w Bujwidzach i im. J. I. Kraszewskiego w Wilnie, którzy postanowili w tym roku szkolnym wspierać misje.

50 euro – tyle wynosi opłata za mundurek, czesne za szkołę, kupno szkolnych przyborów oraz posiłki na cały rok szkolny dla dziecka uczęszczającego do szkoły w Kamerunie. Uczniowie wspomnianych wyżej szkół Wileńszczyzny, zachęceni przez swoje katechetki (Ritę Gvazdaitytė w Gimnazjum im. J. I. Kraszewskiego i Olgę Czepukojć w Bujwidzach), zorganizowali zbiórki pieniędzy i loterie na misje w Afryce.

Siostra Afrykanka

– W październiku, kiedy w Kościele obchodzi się Tydzień Modlitw za Misje, mieliśmy lekcje, podczas których misjonarka Maria Cichoń ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów opowiedziała o życiu ludzi w Afryce i działalności chrześcijańskich placówek misyjnych. Właśnie po tych zajęciach zrodził się pomysł, żeby pomóc dzieciom na Czarnym Lądzie – w rozmowie z „Tygodnikiem Wileńszczyzny” opowiedziała Olga Czepukojć, dodając, że nie trzeba było długo namawiać uczniów do dzieła dobroczynnego.

Młodzież bujwidzka szybko przeliczyła: żeby zebrać 50 euro, każdy musiałby ofiarować po 1 euro, czyli np. zrezygnują z porcji lodów. Jednak, jak wynika ze słów katechetki, nie dla wszystkich wydatek jednego euro był łatwy.

– Do szkoły uczęszczają też dzieci, których rodzice nie pracują, dlatego nie stać ich, żeby dawać kieszonkowe swoim pociechom, jest też sporo uczniów z rodzin wielodzietnych. Jednak dzieci te mają wrażliwe serca, dlatego postanowiły na czymkolwiek zaoszczędzić, żeby dołączyć do akcji. Ktoś pomógł porąbać drwa, inny posprzątał sąsiadowi podwórko – dzieliła się spostrzeżeniami s. Olga, podkreślając, że dzieci jeszcze długo przypominały lekcje przeprowadzone przez s. Marię i nazwały ją dobrotliwie „Siostra Afrykanka”.

1 euro: niewiele i wiele

Nieco łatwiej poszło ze zbiórką w Gimnazjum im. J. I. Kraszewskiego – stołeczna szkoła, więc więcej uczniów. Pieniążków zebrano więcej niż potrzeba na jeden rok nauki, dlatego przeznaczono je na dalszy ciąg nauki dla afrykańskiej uczennicy.

Siostry z misji w Kamerunie przysłały zdjęcia „adoptowanych” dzieci. W obu przypadkach są to dziewczynki. Bujwidzianie pod swoją pieczą mają 3-klasistkę Marie Jeane Mpot, zaś uczniowie Kraszewskiego – uczennicę klasy pierwszej Mbezele Stephanie Stride.

– Nam, którzy mamy tak dobre warunki do życia, zapewnioną naukę, wygodne mieszkanie, trudno wyobrazić sobie, że są dzieci, które nie mogą chodzić do szkoły i często są głodne. Jedno euro tak niewiele znaczy, a można za nie zrobić tak dużo – powiedziała Gabriela Zurzaitė, uczennica klasy 8 ze szkoły w Bujwidzach.

Adopcja serca

Misjonarki ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów prowadzą trzy placówki w Afryce: w Kongo (Ntamugenga), w Kamerunie (Esseng) i w Rwandzie (Nyakunama). Z ich inicjatywy zostały tam założone katolickie placówki oświatowe – przedszkola i szkoły. S. Maria Cichoń, która spędziła 12 lat na misjach w Afryce (10 lat w Rwandzie i 2 lata w Esseng), obecnie mieszka w Nowej Wilejce. Doświadczeniem pracy na misjach dzieli się podczas organizowanych w szkołach spotkaniach, na festynach. Na razie akcja objęła te szkoły, gdzie katechizują siostry od Aniołów. I choć same pracują z dziećmi z rodzin wspieranych socjalnie (prowadzą świetlice), uczą swoich podopiecznych pomocy, otwartości dzielenia się z innymi tym, co mają.

„Adopcja serca” – to jeden z rodzajów pomocy dla dzieci w Afryce. Jak tłumaczy s. Maria, idea zrodziła się po wojnie w Rwandzie w latach 90. Było wówczas bardzo dużo sierot, którymi zazwyczaj nikt się nie opiekował. Siostry, pracujące z takimi dziećmi, postanowiły zorganizować „opiekę na odległość”. Rodzina z Europy wpłaca na konto misji określoną sumę pieniędzy – jest tego niewiele na warunki europejskie, a całkiem sporo jak na Afrykę. Misjonarka twierdzi, że ten sposób jest dość powszechny w Polsce: misjonarze, przybywający na wakacje do kraju, jeżdżą po różnych parafiach w celu zebrania ofiar. Tłumaczą, z jakimi potrzebami stykają się w pracy z dziećmi, które marzą o tym, żeby chodzić do szkoły.

– Często się zdarza, że rodziny, które mają np. dwie córki chcą opłacić naukę dla chłopca, traktują go jak przybranego syna. Z czasem do akcji dołączać zaczęły szkoły i różne organizacje. Dla misji jest ważny każdy grosz – mówi s. Maria, tłumacząc, że z pomocy korzystają przede wszystkim sieroty lub dzieci z biednych rodzin, których nie stać na opłacenie szkoły.

Prestiżowe szkoły misyjne

Lekcje misyjne w polskich szkołach w Nowej Wilejce i Bujwidzach siostra wspomina bardzo mile. Mówi, że młodzież jest otwarta na biedę innych.

– Trudno im było uwierzyć, że dzisiaj ludzie żyją w tak trudnych warunkach, że ich rówieśnicy nie mogą chodzić do szkoły, że dzieci codziennie muszą iść kilka kilometrów po wodę do źródła – opowiadała s. Maria, tłumacząc, że problemem dzieci w Afryce są też choroby i niedożywienie.

Do szkoły w Esseng, którą prowadzą siostry od Aniołów, chodzą dzieci z rodzin chrześcijańskich, choć nie brakuje też uczniów wyznających islam. Placówka sióstr jest otwarta dla wszystkich, od dzieci innej wiary wymagają jedynie okazywania szacunku np. podczas wspólnej modlitwy. Szkoły i przedszkola katolickie, prowadzone przez misjonarzy, cieszą się lepszą renomą niż publiczne; w tych ostatnich brakuje należytej opieki, uczniowie są zaniedbani. Różni się też poziom nauczania: uczniowie kończący szkoły katolickie bez większych problemów zdają egzaminy i dostają się na naukę do gimnazjów. Jednak daleko nie każdą rodzinę stać na opłacenie katolickiej szkoły. Poza tym sieroty, które wychowują się u krewnych, najczęściej w ogóle nie mają szans na naukę, gdyż rodziny dbają o to, by przede wszystkim zapewnić edukację własnych dzieci.

Cyprys zamiast choinki

Ponieważ rozmawiamy z siostrami w okresie poprzedzającym okres świąteczny, nie sposób pominąć tego tematu. Święta Bożego Narodzenia dla Afrykańczyków nie są okazją do rodzinnych spotkań. Celebracja święta odbywa się przede wszystkim w parafii. Bardziej rodzinny jest Nowy Rok, kiedy rodziny odwiedzają się nawzajem i składają sobie życzenia. Nie ma też tam choinek, przy parafiach i w szkołach są ustawiane jedynie szopki. Siostra Maria opowiada, że na placówce, gdzie pracowała, były dwa zestawy figurek do szopki: białe i czarne. Na pytanie, jakie stawiamy figurki, dzieci najczęściej wolały białe. Dla nich jest oczywiste: skoro Maryja była biała, więc mają to być figurki przedstawiające ludzi białych.

Pewną zabawną przygodę siostry miały z cyprysem. Raz na Boże Narodzenie chciały urządzić w swoim domu choinkę, a ponieważ w tamtym klimacie nie ma drzew iglastych, więc poprosiły o drzewko sąsiada, który hoduje cyprysy. Upiększyły go na święta, zadowolone, że mają choć namiastkę polskich świąt. Minęło kilka miesięcy i przed Wielkanocą przychodzi do sióstr ten sam sąsiad, zapytując, czy na święta będą zamawiały u niego drzewko… Cóż, skojarzył sobie, że zwyczajem u nas jest upiększanie drzewka nie tylko na Boże Narodzenie.

Teresa Worobiej

Na zdjęciach: rozdawanie kolegom codziennej porcji mleka; afrykański rower.
Fot.
autorka

<<<Wstecz