Jubileusz 70-lecia Heleny Zenowicz

Nazywają mnie merem Nowosiołek

Helenę Zenowicz, mieszkankę podwileńskiej wsi Nowosiołki, poznałam 9 lat temu, gdy razem ze swymi sąsiadami dzielnie walczyła o zwrot ojcowizny w rodzinnej miejscowości. Pogodną, ale stanowczą i konsekwentną w działaniach kobietę można było spotkać wszędzie tam, gdzie rozważane były sprawy procesu reprywatyzacyjnego: na zebraniach i spotkaniach z urzędnikami, podczas omawiania planów regulacji rolnych oraz itp. gremiach.

W ciągu długich lat obijania progów pani Helena uodporniła się na obojętność i obłudę urzędników, choć wszystko, co udało się wywalczyć, kosztowało ją naprawdę niemało zdrowia. Pani Helena już przestała wojować za ziemię. Jednak dzisiaj przyznaje otwarcie, było warto.

– Zdarzało się, że razem z Marią Danczenko, jej mężem Anatolijem, Daną Piotrowską po trzy razy dziennie jeździliśmy do wydziału regulacji rolnych. Ale dobiliśmy swego i wielka w tym pomoc Waldemara Tomaszewskiego, który tłumaczył co po czym należy robić – cieszy się Helena Zenowicz, która przeszła prawdziwą gehennę zanim odzyskała większość należnej jej przodkom ziemi.

70 róż

4 grudnia Helena Zenowicz, niestrudzona prezes koła Związku Polaków na Litwie w Nowosiołkach, w gronie najbliższych osób obchodziła jubileusz 70 urodzin. Jej pokój do dzisiaj zdobią wiązanki pięknych kwiatów, ale te siedemdziesiąt róż od dzieci – Andżeliki i Wojciecha – najbardziej cieszą oczy matki.

– 70 lat minęło, teraz będę czekać osiemdziesięciu… Jeśli Bóg pozwoli – mówi ze łzami w oczach.

Pani Helena urodziła się we wsi Chazbijewicze, która w obręb Wilna weszła w roku 1967 (ob. ulica Kazbėjų). W roku 1995 część wsi, dokładnie 13 domów – w tym rodzicielski dom pani Heleny – znajdujących się po drugiej stronie starego traktu grodzieńskiego, przyłączono do miejscowości Nowosiołki, znajdującej się w rejonie wileńskim. Podział starej wsi, należącej niegdyś do tatarskiego rodu Chazbiejów, nie był wyłącznie formalnością, ponieważ biurokratom chodziło tu głównie o sprawy związane ze zwrotem ziemi. Do dnia dzisiejszego wielu rdzennych mieszkańców Chazbijewiczów nie odzyskało swej ojcowizny, zaś spore grono „szczęśliwców” (ok. 110), którym udało się uszczknąć nieduże nadziały, nie mogą normalnie korzystać z ziemi, ponieważ otrzymało ją na zasadach wspólnej własności.

– Moi rodzice Adela i Jan Szytelowie byli miejscowi: jeden pochodził z Nowosiołek, drugi – z Chazbijewiczów. Wychowali siedmioro dzieci. Uczyłam się w szkole polskiej w Ponarach [dzisiaj w budynku tym mieści się „Demokratinė mokykla” – przyp. aut.], później tę szkołę zamknięto, więc kontynuowałam naukę w Ludwinowie po rosyjsku – opowiada pani Helena, która jako najmłodsza z dzieci odziedziczyła po rodzicach dom. W rodzicielskim siedlisku pani Helena mieszka z dwojgiem swoich dzieci.

– Gdy miałam 42 lata przyszła na świat Andżelika, a mąż… wyszedł w świat. Dzieci wychowałam więc sama – zaznacza.

Kariera kołem się toczy

– Do pracy poszłam w 1962 roku. Początkowo byłam sprzątaczką w wileńskich chłodniach, gdzie trafiały wszystkie produkty mięsne, konserwy i rozmaite przetwory, podlegające dłuższemu przechowaniu. Zakład znajdował się wówczas przy ulicy Kirtimų 60. Po pewnym czasie pracowałam jako sekretarka dyrektora, a po ukończeniu nauki przeszłam do księgowości i do końca mojej kariery zawodowej pracowałam jako kierowniczka biura obliczeniowego. W 1997 roku wszystkich nas zwolniono z pracy. Nasza „lodówka” zbankrutowała, a wszystkie pomieszczenia, zamrażarnie sprywatyzowano. Po 35 latach pracy byłam zmuszona pójść na Giełdę Pracy. Co ciekawe, że po latach w tym samym miesiącu i niemalże w tym samym dniu wróciłam do zawodu, od którego rozpoczęłam start w samodzielne życie. Znowu zostałam sprzątaczką – uśmiecha się. – Do emerytury pozostało mi trochę czasu, więc chciałam jeszcze popracować, aby zarobić na bardziej godziwe uposażenie. Nie było łatwo, więc szybko zrezygnowałam z pracy. Łącznie mam 40 lat stażu pracy – opowiada Helena Zenowicz.

Dlatego, że jesteśmy Polakami…

Aktywna i energiczna kobieta nie mogła siedzieć bezczynnie, więc gdy tylko nadarzyła się okazja rzuciła się w wir nowej działalności. Po rozmowie z Marią Maciulewicz, starostą gminy Pogiry, która zachęcała ją by wstąpiła do ZPL, pani Zenowicz postanowiła założyć takowe koło również w Nowosiołkach. Pierwszy protokół o powołaniu koła ZPL w Nowosiołkach datuje się dniem 14 października 1997 roku.

– Pani Maria podpowiedziała mi, jak należy działać, więc powoli zaczęłam pracować. Z czasem zostałam także sołtysem. Miałam teraz dwa obowiązki, ale dawałam radę, wszystko robiłam na czas. Nasze koło obecnie liczy 84 członków, należymy do Wileńskiego Rejonowego Oddziału ZPL. Dobrze nam się układa współpraca z Waldemarem Tomaszewskim, prezesem oddziału rejonowego. Wszystkie te lata oddział rejonowy wydzielał środki na świąteczne paczki dla członków naszego koła. Początkowo robiłam przeciętnie po 17 paczek na Wielkanoc i Boże Narodzenie, ale z czasem zapotrzebowania ludzi wyrosły. Ostatnio rozdałam około 60 paczek. W paczkach zazwyczaj jest: mąka, ryż, olej oraz inne potrzebne na święta produkty. Ale kupowanie, pakowanie, rozdawanie to wielka praca, a pomagały mi w tym tylko moje dzieci. Najgorzej, że nie wszyscy ludzie uświadamiają sobie zakres tego wysiłku i zamiast wdzięczności często otrzymywałam od ludzi wymówki i posądzenia – stwierdza z rozgoryczeniem prezes koła ZPL w Nowosiołkach. Dlatego, jak zaznacza, ten rok może być wyjątkowy – bez paczek. Pani Helena ubolewa, że mentalność mieszkańców Nowosiołek w ciągu ostatnich dziesięcioleci uległa widocznej zmianie. Niestety, na gorsze.

– Kiedyś w naszej wsi ludzie byli bardziej otwarci, weseli, pomagali sobie nawzajem. Wielu nie chce zrozumieć, że przynależność do koła ZPL jest potrzebna nie dlatego, żeby otrzymać paczkę, tylko dlatego, że jesteśmy Polakami, że wspieramy się nawzajem. Trzymamy się razem… – zaznacza Helena Zenowicz, która z chęcią uczestniczy we wszystkich wydarzeniach, które są ważne zarówno dla społeczności lokalnej, jak też Polaków, zamieszkujących Wileńszczyznę. Od lat pani Helena jest wierną czytelniczką „Tygodnika Wileńszczyzny”.

Rzeczniczka rodzinnej wsi

– Gdy byłam przez dwie kadencje sołtysem nazywano mnie merem Nowosiołek. Sołtys już się zmienił, ale wielu nadal tak do mnie mówi – śmieje się Jubilatka. Taki honorowy tytuł Helena Zenowicz zaskarbiła u ludzi poprzez swą aktywną działalność na rzecz rodzinnej miejscowości. Gdy była możliwość wystarała się, aby mieszkańcom zostały zainstalowane stacjonarne telefony. A gdy na starym moście przez rzekę Wake raz po raz wydarzały się wypadki, dzwoniła, pisała pisma do urzędów z prośbami o naprawienie jego stanu technicznego. Kwestią niecierpiącą zwłoki było również ogrodzenie cmentarza.

– Nasz cmentarz, choć bardzo stary, ciągle jest czynny. Teraz nazwano go cmentarzem w Daniliszkach, a naprawdę to cmentarz Chazbijewiczów. Przerobili jego nazwę nikogo nie pytając. Chcieliśmy pisać do samorządu, żeby podjęli dokumenty archiwalne i przywrócili mu historyczną nazwę, ale zaniechaliśmy tej sprawy. Razem z Marią Danczenko i Daną Pietrowska wystarałyśmy się o to, aby nasz cmentarz został ogrodzony – cieszy się pani Helena i dodaje, że jej inicjatywy zawsze wspiera starosta gminy Ponary, Bożena Macinkiewicz.

Kolejna sprawa do załatwienia – to przedłużenie trasy autobusu nr 25, kursującego po ulicy Graičiuno. Dzięki wielokrotnym pismom Heleny Zenowicz u zbiegu dwóch wsi powstało rondo „Kazbėjų”, gdzie autobus tej linii robi zakręt i zabiera pasażerów, wioząc ich do Wilna i z powrotem.

– Na przystanku autobusowym jest zimno, zabiegaliśmy o to, by wybudowano krytą poczekalnię, ale z braku środków musimy zadowolić się tylko ławeczkami – śmieje się pani Helena.

Z właściwym sobie uporem była sołtys wysyłała pisma do samorządu stołecznego w sprawie zainstalowania oświetlenia ulic w Nowosiołkach i Chazbijewiczach, zbierała podpisy mieszkańców w kwestii dotyczącej zorganizowania sprawnego wywożenia śmieci. I obie te sprawy zostały załatwione z korzyścią dla lokalnej ludności. W Nowosiołkach wkrótce zostanie sfinalizowany projekt przekładania sieci wodociągowo-kanalizacyjnej.

– Gdyby nie pomoc Artura Ludkowskiego, który w momencie startowania tego projektu pełnił funkcje wicemera Wilna, do dzisiaj prace nie ruszyłyby z miejsca. A dzisiaj sieci już są przełożone, trwa proces testowania i, zgodnie z planem, na wiosnę zostanie zaasfaltowana główna ulica wsi. Moja praca będzie doprowadzona do końca… – stwierdza mieszkanka Nowosiołek i w imieniu własnym oraz mieszkańców ulicy Naujasodžio składa podziękowania dla pana Tomaszewskiego za życzliwość i pomoc mieszkańcom w trudnym procesie reprywatyzacji utraconej ojcowizny, dla pana Ludkowskiego – za wspieranie w realizowaniu projektu przekładania sieci wodociągowo-kanalizacyjnej.

Aktywna i uczynna społeczniczka obiecuje swym dzieciom, że wyciszy się i skupi na sprawach domowych, zadba o zdrowie, które ostatnio szwankuje. Jednak raz po raz do jej drzwi ktoś puka: któremuś z sąsiadów potrzebny jest numer do urzędu, inny przychodzi ponarzekać na kiepski stan dróg, trzeci wpada z informacją, że żarówka na słupie oświetleniowym się przepaliła i należy niezwłocznie to zgłosić do odpowiednich służb… Wtedy przegarnia sterty dokumentów i numerów telefonów i szuka rozwiązania zaistniałego problemu.

Irena Mikulewicz

Na zdjęciach: róże od dzieci – Andżeliki i Wojtka – najbardziej cieszą oczy matki; maleńka Helenka na kolanach starszej siostry Danuty.
Fot.
autorka i archiwum rodzinne

<<<Wstecz