Dziennikarka i przyjaciel
Był taki okres w stosunkach polsko-litewskich, kiedy trochę fasadowo i prawie na siłę próbowano demonstrować ich niczym niezmącony charakter. O istniejących i ciągle piętrzących się problemach w Wilnie z prawami miejscowych Polaków mówiono enigmatycznie, że to tylko małe chmurki na jasnym niebie.
Z małych chmurek tymczasem spadł wieki deszcz, bo ignorowano je, gdy były jeszcze małe. Teraz są coraz większe, ciemne i burzowe. Ale to teraz. Kiedyś zaś, kiedy były jeszcze małe, 11 listopada nasi prezydenci świętowali razem, by pokazać wyjątkowość strategicznych stosunków naszych państw. W ostatnie święto narodowe Polski zamiast zwyczajnego obrazka zgodnego składania wieńców przez głowy sąsiadujących krajów przy grobie Nieznanego Żołnierza w TVP1 puszczono film dokumentalny autorstwa Tomasza Sekielskiego z cyklu Po prostu w całości poświęcony problemom Polaków na Litwie. Po jego obejrzeniu pomyślałem sobie: Idzie nowe. Koniec polityki pustych gestów, czas na konkrety. Potwierdził zresztą to nowy szef polskiej dyplomacji Witold Waszczykowski, który swemu litewskiemu odpowiednikowi grzecznie acz stanowczo powiedział, że Litwa nie może trudnej sytuacji geopolitycznej wykorzystywać do przykrycia istniejących problemów polskiej mniejszości nad Wilią.
Program Sekielskiego też zresztą był w swej wymowie dość jednoznaczny największym problemem Polaków na Litwie jest zła wola litewskich polityków. Symboliczne, że tę opinię potwierdził najbardziej swą postawą indagowany w reportażu patriarcha Vytautas Landsbergis. Przyparty do muru niewygodnymi pytaniami kręcił, kłamał, wymigiwał się. Gdy usłyszał pytanie, dlaczego wielu Litwinów, w tym i on sam, otrzymali pod Wilnem ziemię, a wielu Polaków nie, mimo że to oni byli przedwojennymi właścicielami tej ziemi, Landsbergis tłumaczył pokrętnie, że miał takie prawo. Miałem taką możliwość, bo ziemia moich przodków w Kownie została zajęta pod park narodowy, więc ją przeniosłem pod Wilno, gdzie mieszkam, perorował zawzięcie, aż mu z nadmiaru patriotycznych uczuć poczerwieniał koniec nosa. Czyn to bowiem niechybnie patriotyczny w jego pojęciu wydrzeć ziemię polskiej rodzinie, a i samemu przy okazji nieco się obłowić.
Żurnalista z Warszawy dopytywał jednak powołując się na opinię wileńskich Polaków, że byli oni sztucznie blokowani po to właśnie, by zamiejscowi Litwini mogli przed nimi zająć nadziały, do których mieli pierszeństwo. Tak podchwycił skwapliwie Landsbergis to miejscowe samorządy specjalnie hamowały swych Polaków, by ci nie mogli odzyskanej ziemi sprzedać Litwinom. Zełgał siwobrody starzec wygłaszając taką tyradę szpetnie. Przekroczył wręcz szczyty cynizmu. Wiadomo bowiem wszystkim, że to właśnie konserwatyści jeszcze w roku 1995 odebrali wszelkie uprawnienia lokalnym samorządom w zakresie restytucji ziemi. Samorządy Wileńszczyzny protestowały wiedząc, że za tą decyzją kryje się świadoma polityka nakierowana na bezprawne rozgrabianie najbardziej atrakcyjnej podwileńskiej ziemi.
Nie wiem, czy wynurzenia Landsbergisa oglądała Maria Przełomiec, dziennikarka specjalizująca się w tematyce wschodniej, a prywatnie przyjaciółka patriarchy. Może by ją przyoblekł rumieniec wstydu z powodu swego draugasa. Choć raczej wątpię. Przeczytałem bowiem jej wywiad w internecie, w którym niby się pochyla nad naszymi problemami, ale w rzeczywistości to wymowa całej rozmowy nie pozostawia złudzeń. Dziennikarka jest wprost bliźniaczym odbiciem zakłamanego patriarchy. Nie, nie w wywiadzie problemów polskiej mniejszości na Litwie wcale nie neguje, bo nikt przecież o zdrowych zmysłach nie byłby w stanie zaprzeczyć oczywistej rzeczywistości, tylko że jakoś genezy ich rogryźć nie potrafi mimo całej swej eksperckiej wiedzy. Kluczy więc i kręci w rozmowie nie gorzej od swego przyjaciela, jakby razem zgodnie ulegli lękowi, że zmiana władz nad Wisłą położy wreszcie kres jałowym sporom i bezwstydnym kłamstwom na linii Wilno Warszawa.
Czytając wywiad w pewnym momencie aż chciało się zapytać, czy trzeba było tak dużo gadać, siląc się często na wzniosłe frazesy, by skończyć tak banalnie ... na pieniądzach. Cały efekt bezstronności ekspertki poszedł na marne, gdy się w końcu okazało, że w rzeczywistości chodzi rozmówczyni tak naprawdę jedynie o odcięcie od pieniędzy AWPL.
A swoją drogą ciekawe, czy dziennikarka sama w aktywach taka mądra, czy jednak troszeczkę podpowiedział przyjaciel?
Tadeusz Andrzejewski