Jaszuny za Śniadeckich i Balińskich (4)
Między wojnami składająca się z kilku tysięcy tomów biblioteka jaszuńska była udostępniania badaczom i literatom. Przechowywano w niej rękopisy naukowe Jana Śniadeckiego i Michała Balińskiego, ale też listy Jędrzeja Śniadeckiego, Ludwiki Śniadeckiej i Juliusza Słowackiego.
Ludwika, czyli Ludka, jako nigdy niezapomniana młodzieńcza miłość poety, została uwieczniona m.in. w Beniowskim, Kordianie i Godzinie myśli.
Z romantyczną miłością w tle
Z powodu przedwczesnej śmierci matki, z braku czasu wiecznie zajętego i ratującego innych ojca, Ludka często przebywała w Jaszunach u wuja i siostry, dokąd grono profesorskie, do którego należał zarówno ojciec, jak i ojczym Julka Słowackiego, bywało zapraszane w pojedynkę i z rodzinami. Widywali się także w Wilnie. Wszak wszyscy pracowali na Uniwersytecie Wileńskim, a odwiedzanie się z nasiadówkami w tym gronie było powszechne.
Julek odbywał więc z Ludką spacery konne. Wspólnie czytali Goethego i Byrona. W Jaszunach spacerowali brzegiem Mereczanki i zrywali kwiatki o wdzięcznej nazwie – niezapominajki. To właśnie Ludce w Godzinie myśli poeta po latach wyznał: Twój czar nade mną trwa. Stwierdzając trochę jakby ze zdziwieniem, że mimo upływu lat, „przebiegłszy świat”, w istocie kochał tylko ją jedną.
Podobno początkowo obie bratanice Jan Śniadecki traktował jednakowo, jednak młodsza Ludwika (zm. 1866) od dzieciństwa była indywidualnością o silnym charakterze i nie bardzo dała się lubić. Gdyby przyszło jej żyć w czasach współczesnych, pewnie by została politykiem, bo ta dziedzina ją zawsze żywo interesowała. Rodzina mogła jej darować odrzucone przez nią amory Julka Słowackiego, choć był przecież synem profesorskim, a do tego szlachcicem, więc partia była równa. A i więcej, bo Słowaccy też byli Leliwitami, pieczętowali się tym samym herbem co Śniadeccy.
Dziewczyna, choć przyjmowała zaloty młodszego o 6 lat Julka, uczuć jego nie odwzajemniała. Głośno natomiast było w swoim czasie w sferach wyższych o jej miłości do Waldemara „Moskala”, syna wileńskiego generał-gubernatora Włodzimierza Rimskiego-Korsakowa. Na dodatek, kiedy zginął na wyprawie wojennej, postanowiła udać się do Turcji, by szukać jego grobu. Zapachniało skandalem towarzyskim, a ten z czasem miał się jeszcze umocnić przez kolejny skandal, tym razem religijny.
Ludwika Śniadecka poznała w Stambule innego literata rodem z Ukrainy, Michała Czajkowskiego (m.in. autora Powieści kozackie), polskiego niepodległościowca. Odbiła go żonie paryżance, by po latach przegrać na tej niwie na rzecz dużo młodszej Greczynki. Ślubu z Czajkowskim nie mieli, a gdy po latach (mimo wielkiego zaangażowania wraz z żoną na rzecz pomocy polskim emigrantom) stał się on poddanym sułtana tureckiego przechodząc na mahometanizm, do Jaszun doszły niepokojące wieści, a na salonach pytano: Czy to prawda, że Ludka została muzułmanką? Czajkowski, czyli Sadyk Pasza (Mehmed Sadyk Effendi), zgodnie z wolą Ludwiki (zmarłej w wieku 64 lat) pochował ją na stoku wyżynnym górującym nad Cieśniną Bosforską. W jednym z listów wyznał, że stracił przyjaciela, jedynego, który go rozumiał. Trochę starszy od Ludwiki cieszył się życiem po jej śmierci jeszcze ponad 20 lat.
Wilno i Litwę, a więc i Jaszuny, Słowacki opuścił na zawsze w 1827 r. Pisząc z podróży listy do matki dziękował za informacje o Ludce. Na przykład w korespondencji w 1842 (kiedy była już związana uczuciowo z Michałem Czajkowskim) stwierdził: Imię to ma dla mnie dotąd czar dziwny. Śniadecka pisała z dalekiej Turcji listy do siostry, do Jaszun. Pytała w nich także o Juliusza. Nic więc dziwnego, że po wielu latach jej krewny, poeta Stanisław Baliński (zm. 1984) w pięknym wierszu Ziemia z Jaszun wyznał:
Nasza kuzynka z Jaszun, Ludwika Śniadecka,
O której nam wiele mówiono od dziecka,
W ostatnich latach – z Turcji do Polski – prosiła,
Tłumiąc łzę sentymentu, bo pewno tęskniła,
Żeby jej przysłać z Jaszun małą ziemi grudkę
I zasuszoną do niej włożyć niezabudkę,
Zerwaną z brzegów wiosny, z brzegów Mereczanki
Gdzie kiedyś ze Słowackim spędzała poranki.
Co z dawnego czaru nam zostało?
Czy spacer po dawnym majątkowym jaszuńskim parku będzie rekreacyjny, czy romantyczny, zależy wyłącznie od nas. Jego aleja główna, jak i przed wojną, jest imienia Juliusza Słowackiego. Jest też brzoza zasadzona jako symbol miłości rękami początkującego poety. Przyjemnym spacerkiem dotrzemy do Mereczanki i może poszukamy niebieskich wiosennych kwiatków, dawanych niegdyś na pamiątkę celem niezapomnienia. Jak chce legenda zbierali je tu zarówno dziewiętnastowieczni, jak i późniejsi kochankowie. Można usiąść pod starym drzewem z tomikiem poezji i poszukać głazu, niegdysiejszego punktu spotkań umawiających się o świcie lub wieczorem, bo przecież przechadzki dzienne tylko we dwoje w pruderyjnej epoce nie uchodziły.
Przypałacowy park w Jaszunach przed drugą wojną światową zajmował powierzchnię 25 ha, obecnie 22,6 ha. Jego zasadnicza część rozpościerała się na tyłach pałacu, a ciekawostką była nieistniejąca dziś oranżeria z egzotycznymi owocami i kwiatami. Teren parku już w XIX w. był otoczony artystyczną kratą z murowanym słupkami. Oprócz głównej bramy wjazdowej były jeszcze dwie (w tym jedna dla służby). Brama wjazdowa była zwieńczona artystycznie wymodelowanymi wazami z kamienia. Wzorowane na starożytnych amforach przeznaczonych do wina być może miały symbolizować napój bogów, gościnność i dostatek domu. Na mniejszych słupkach ogrodzeniowych figury doskonałe – kule. Słyszałam kiedyś od krewnych rodziny Balińskich, że symbolizowały ziemię, a jednocześnie globusy kolekcjonowane przez Jana Śniadeckiego pasjonującego się astronomią. Te dekoracje zawdzięczamy Janowi Balińskiemu, który to poszerzył prawe skrzydło pałacu. Natomiast oryginalny widok pałacu, ogrodzenia i fragment krytego tarasu przy oficynie widać na rysunku z natury autorstwa Napoleona Ordy sporządzonego w latach 70-ych XIX w.
Jak i kiedyś, pomiędzy fasadą pałacową a bramą główną rozpościera się dziś duży gazon z kwiatowymi klombami. Przed wojną rosły w nim także niewysokie pojedyncze świerki. Kilka większych natomiast zasadzono przed pałacem. Park w Jaszunach, który kiedyś stykał się z sadem owocowym, ma charakter krajobrazowy, tak zwany angielski, w którym pozwalano roślinom i drzewom (w wypadku Jaszun głównie krajowym) rosnąć nieskrępowanie. Miał dawać cień, chronić przed wiatrem, dostarczać terenu spacerowego, służyć zabawom dzieci i dorosłych (np. w chowanego czy w berka), krótkim przejażdżkom konnym, piknikom. Rosły tu głównie lipy, klony, świerki i kasztanowce. Z drzew nieczęsto spotykanych na Litwie były pojedyncze okazy orzecha włoskiego. Pierwszym znanym z nazwiska ogrodnikiem w Jaszunach był Pawłowicz. W pracach pielęgnacyjnych, w tym przy kwiatach i w oranżerii, pomagała mu rodzina.
Poza parkiem, dróżką w prawo od dekoracyjnej bramy wjazdowej, w przeciągu 10 minut powolnym spacerkiem dotrzemy na pagórek, gdzie znajduje się cmentarz (na zdjęciu), na którym jest pochowany fundator pałacu Jan Śniadecki, jego bratanica Zofia ze Śniadeckich Balińska i cała plejada Balińskich. Co prawda nie zachowały się i inne, skromniejsze nagrobki, ale trzeba pamiętać, że chowano na nim wiernych służących, a nawet pieski pańskie.
Miejsce na pagórku, bliżej nieba i słońca, wybrał sam profesor Jan Śniadecki. On też jako pierwszy w 1830 r. został tu pochowany. A nie każdy ma szczęście umrzeć we własnym domu, we własnym łóżku i na dodatek w otoczeniu ukochanych osób. Jego młodszy brat Jędrzej, ojciec Zofii, Józefa i Ludwiki (o której, jak o bracie, być może nikt by dziś nie wspomniał, gdyby nie związek ze Słowackim) żywota dokonał w Wilnie. Do końca swoich dni kierował kliniką. Został pochowany w Horodnikach na Oszmiańszczyźnie, nieopodal należącego doń majątku Bołtup. Ludwikę Śniadecką choroba i śmierć ojca zastała w Odessie, gdzie przebywała dla zdrowotnego klimatu. Na pogrzeb ojca w 1838 r. nie przybyła. W ogóle już nigdy nie wróciła do kraju.
Na zakończenie chciałabym polemizować z tymi, którzy upatrują wyjątkowości jaszuńskiego pałacu w tym, że odwiedzali to miejsce profesorowie Uniwersytetu i tacy filomaci jak Adam Mickiewicz, Tomasz Zan, Ignacy Domeyko. Sądzę, że i do tej sprawy należy podchodzić z umiarem. Tym bardziej, że akurat w tym pałacu nie prowadzono stałego salonu towarzysko-muzycznego tak modnego w I połowie XIX w. Profesorowie tu bywali nie dlatego, że dom był wyjątkowo postępowy czy intelektualny. Leżało to w ówczesnym zwyczaju, że arystokracja utrzymywała stosunki z wysoko urodzonymi, nadleśniczy z gajowym, a profesor trzymał z kręgiem uniwersyteckim.
To, że ktoś w XIX w. raz czy dwa przypadkiem odwiedził Jaszuny po drodze do Solecznik, wracając do domu na wakacje czy by się pożegnać przed odjazdem przed opuszczeniem Litwy, jest oczywiście wartym uwagi, ale jedynie dodającym smaczku epizodem. Nie zapominajmy też, że filomaci i filareci byli tylko studentami, i to biednymi, uczącymi się na koszt państwa, co było honorowym obowiązkiem po zakończeniu nauk sowicie odpracować. Droga z Wilna była odległa, aut i autobusów w ich czasach przecież nie było, a na wynajęcie chociażby chłopskiej furmanki, nie mówiąc o innych wydatkach (na salony nikt nie wchodził w dziurawych butach i bez rękawiczek), zwyczajnie nie było ich stać.
Przypomnę też, że na przykład Adam Mickiewicz właściciela pałacu jaszuńskiego, z którym ostro polemizował w balladzie Romantyczność, ochrzcił mianem niepożądanym – Starzec. Miał pełne prawo Jan Śniadecki, powszechnie przecież szanowany profesor, poczuć się obrażonym. Tu nikt nie zaprzeczy, ze spośród literatów Jaszuny najbardziej są związane z nazwiskiem autora Beniowskiego. Nie odbierajmy tułaczowi Julkowi Słowackiemu kawałka nieba pod litewskim niebem. Sądzę jednak, że przede wszystkim bracia Śniadeccy, wybitni przecież w swoim czasie naukowcy, którym zasług dla nauki polskiej nie można odmówić, także dziś jak najbardziej zasługują na upamiętnienie ich w pałacu jaszuńskim. Nie należy przy tym zapominać, że przez pokolenia był to przede wszystkim dom Balińskich.
Profesor Leszek Kołakowski pisał: Wychowanie, całkowicie wyzwolone z autorytetu, tradycji i dogmatu, kończy się nihilizmem. Pozostaje więc życzyć, by już zrewitalizowany kompleks pałacowo-parkowy w Jaszunach jako dobro narodowe służył nie tyle reprezentacji, ile i szeroko rozumianej popularyzacji Ziemi Solecznickiej, by mieli doń dostęp zwykli ludzie. Inaczej wielu obywatelom, bez przypomnienia historii i zaszczepienia szacunku do przeszłości, coraz trudniej będzie w przyszłości określić się w sensie narodowym.
Liliana Narkowicz
Na zdjęciu: dyrektorzy szkół-laureatek.
Fot. archiwum autorki