A u nas będzie jak będziało

Zachwyca mnie, zademonstrowana właśnie, jednomyślność naszego Pałacu Prezydenckiego i Rządu. Okazuje się, że prezydent Dalia Grybauskaitė ma wobec nowo wybranych władz Polski „toczka w toczkę” takie same oczekiwania jak ludzie z ekipy premiera Algirdasa Butkevičiusa.

Zarówno Grybauskaitė jak i szef litewskiej dyplomacji Linas Linkevičius sformułowali te oczekiwania tak, jakby je z tej samej kartki czytali. Od zwycięzców wyborów parlamentarnych w Polsce, przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości – oboje oczekują „konstruktywnej współpracy”. W zakresie bezpieczeństwa, gospodarki i kontynuacji strategicznych projektów energetycznych. „A co w dziedzinie rozstrzygania problemów mniejszości narodowych – polskiej na Litwie i litewskiej w Polsce?” – szanowne ekscelencje. A nic. Zwłaszcza, że litewska w Polsce właśnie – ustami wójta gminy Puńsk Vytautasa Liškauskasa (Liszkowskiego) – ogłosiła, że jest ze swojej sytuacji wielce zadowolona. Co prawda puńscy Litwini też mają wobec nowych władz Polski określone oczekiwania, ale są one naprawdę bardzo skromne. „Chcielibyśmy, by oni nie pchali się w życie człowieka, żeby nie ograniczali praw oraz nie wracali do zmian w Konstytucji” – wyliczył wójt Liškauskas. I ja go naprawdę rozumiem. Polscy Litwini mają wszystko to, o co litewscy Polacy od lat walczą... z tym głównie skutkiem, że zyskują miano pieniaczy, kapryśników i zaprzańców, którzy dochodząc swoich praw psują nie tylko polsko-litewskie relacje, ale też poniewierają dobre imię Litwy.

A może i prawda, że nieznośni z nas malkontenci? Bo zastanówmy się: co takiego oni mają, czego my nie mamy? I co z takim uporem usiłujemy posiąść? No ustawową ochronę praw mniejszości mają. No prawo do oryginalnej pisowni nazwisk. No jeszcze możliwość posługiwania się litewskim jako lokalnym językiem urzędowym oraz dwujęzyczne nazwy ulic i miejscowości... Aha, obowiązkowy egzamin maturalny z języka ojczystego też mają. I dotowane media. I żadnego progu wyborczego ani problemów z odzyskaniem mienia... Ufff, a jednak się trochę uzbierało. Jeżeli do tej wyliczanki dodać bardzo pozytywną ocenę stanu polskiej gospodarki, jaką po dwu kadencjach rządów Platformy Obywatelskiej wystawił jej wójt Puńska, to wcale się nie dziwię jego apelowi o zachowanie obecnego stanu rzeczy. Też byśmy chcieli tak mieć, prawda?

Ale nawet nie ważmy się o tym wszystkim marzyć, zwłaszcza po niedawnym (którym to już z rzędu?) oświadczeniu premiera Butkevičiusa, że „jeśli mówić o sytuacji mniejszości narodowych na Litwie, to jest ona jedną z najlepszych w Europie”. Co prawda jego minister Linkevičius nie jest aż tak kategoryczny. Przyznaje, że w tej kwestii jest „wiele do zrobienia”, ale jednocześnie zastrzega, że wszystko będzie robione „w normalnym tempie, bez dramatyzmu i zagęszczania kolorów”. Czyli dokładnie tak jak było robione na przestrzeni całego ćwierćwiecza litewskiej niepodległości. Naprawdę „w normalnym tempie, bez dramatyzmu i zagęszczania kolorów”. I z godną wielkiego podziwu konsekwencją. Żal tylko, że w odwrotnym niż oczekują mniejszości kierunku. Bo zamiast rozszerzania należnych nam praw, kolejne rządy wytrwale je uszczuplają. W świetle powyższego to pana ministra „wiele do zrobienia” brzmi nawet przekonywująco... jeżeli ma na myśli asymilację.

W każdym razie mnie się wydaje, że niezależnie od tego, kto będzie rządził w Polsce, u nas będzie jak będziało. Czyli jak do tej pory. Mam na myśli sytuację polskiej mniejszości. Pani prezydent zapytana: czy spodziewa się, że ta sytuacja – po dojściu w Polsce do władzy PiS – może sprawić, iż stosunki między Wilnem i Warszawą będą jeszcze bardziej napięte, odpowiedziała lakonicznie: „Zawsze spodziewam się lepszego”. I ani słowa o tym, że rozładowanie tego napięcia wielkich wyrzeczeń nie wymaga. No i leży wyłącznie w gestii Litwy.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz