Pooglądać plecy

Akcja Wyborcza Polaków na Litwie niejednokrotnie zwracała uwagę Głównej Komisji Wyborczej, a pośrednio i litewskiej klasy politycznej, na nieprawidłowości w naszym systemie wyborczym, akcentując m. in. problem nierównorzędności jednomandatowych okręgów wyborczych (o ich dyskryminacyjnym charakterze wobec mniejszości narodowych na Wileńszczyźnie nie wspominając). Ostatnio Trybunał Konstytucyjny potwierdził słuszność tych zastrzeżeń przyznając, że zbyt duża rozbieżność, jeżeli chodzi o liczbę wyborców w poszczególnych okręgach, narusza litewską Ustawę Zasadniczą.

Orzeczenie TK oznacza ni mniej, ni więcej, że kolejne wybory sejmowe, o ile władze nie dokonają korekt w tworzeniu okręgów wyborczych, będą po prostu uznane za niekonstytucyjne. Gdyby tak się stało, oznaczałoby to, że ten najbardziej podstawowy atrybut demokracji, jakim jest w każdym kraju wyłonienie władz państwa, na Litwie okazałby się być dotknięty skazą nielegitymności.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że na Litwie zarzut sprzeczności z Konstytucją jest szczególnie ciężki. Politycy są w sposób szczególny wrażliwi na tym punkcie. Na Litwie Konstytucja – to niemalże jak święta krowa w Indiach. Co prawda, politycy szczególnie skwapliwie szermują argumentem niekonstytucyjności w tych sprawach, które chcieliby utrupić. Wystarczy wtedy tylko namiastka, cień podejrzenia sprzeczności wysuwanego zagadnienia z Konstytucją, a dokument natychmiast wędruje do kosza z makulaturą. Przykłady? Proszę bardzo. Obywatelom o nielitewskim rodowodzie nie wolno na Litwie mieć prawa do własnych nazwisk, bo jest to rzekomo sprzeczne z litewską Konstytucją. Nie wolno publicznie używać języka ojczystego, bo to może podważyć konstytucyjny status języka państwowego. Ba, nawet matury (obowiązkowej) z języka ojczystego mieć „negalima”, bo ktoś zaczął domniemywać, że i to może być sprzeczne z Konstytucją. Jak ktoś by się zdziwił, że niby jak to – wyjaśniam: uczniowie mniejszości narodowych, zdając maturę z języka ojczystego, mieliby o jeden przedmiot na maturze więcej niż uczniowie szkół litewskich. Byliby zatem bardziej przemęczeni, niż ich rówieśnicy narodowości dominującej, a to już, oczywiście, zakrawa na zarzut dyskryminacji, co jest przecież sprzeczne z litewską Konstytucją. Aišku?!

Ale wracam do tematu wyborów, które już za rok. Okręgi jednomandatowe mają być zreorganizowane, bo – tak dla przykładu – w kurczącym się ludnościowo Kownie jest ich za dużo, a w dobrze sobie radzącym demograficznie Wilnie – za mało. Trzeba więc jeden okręg z Kowna zabrać i dać go Wilnu. Podobnie należy postąpić w innych sytuacjach, gdzie występują znaczące dysproporcje liczbowe w poszczególnych okręgach.

Sprawa jest do załatwienia, ale rządzący krajem socjaldemokraci nie byliby sobą, gdyby z zaistniałej sytuacji nie spróbowali „išplėšti sau naudos”, czyli wyciągnąć korzyści dla siebie. Jak wiadomo, socdemy w okręgach jednomandatowych ani w Kownie, ani w Wilnie nie mają czego szukać (zwłaszcza po wyjeździe do Brukseli ostatniego Mohikanina – Andriukaitisa, który jedyny potrafił zdobyć w stolicy mandat dla lewicy), więc partia Butkevičiusa sprawę postanowiła załatwić trochę niestereotypowo. Skoro wyniki wyborów w okręgach jednomandatowych są dla nas na ogół smutne, to niech ich nie będzie wcale, wykombinowali sobie starzy wyjadacze na litewskiej scenie politycznej. A to, że wyborcy woleliby wybierać nie tylko partie (których często mają dość), ale i osobowości w jednomandatowych okręgach, to dla socdemów wygląda pewnie na fanaberie wyborców. Skoro jakieś tam głupstwa trzymają się ich głowy, to niech pooglądają nasze plecy, myślą dufni w swe rankingi.

Zapominają jednak przy tym o pewnym przysłowiu, które głosi, że pycha zawsze kroczy przed upadkiem. Skoro kombinatorzy chcą zmusić obywateli do głosowania tak, jak im się chce (daje im większe korzyści), to obywatele też mogą coś zaproponować kombinatorom... Pooglądać ich, wyborców, plecy.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz