Wolę moje bałwany niż wasze rury

„Rycerz wiecznie wyszczerzonego oblicza” – mer Remigijus Šimašius – dokonał właśnie tak heroicznego wyczynu, że miejsce w historii już sobie zapewnił. Albo na ławie oskarżonych.

Ledwo co się w ratuszu rozgościł – a już stoczył zwycięski bój z potworami, które, zdaniem artysty i dziennikarza Vaidotasa Žukasa, promieniowały na wilnian i gości stolicy jadem, siarą i czort jeden wie czym jeszcze. Wyeksmitował z Zielonego Mostu aż osiem groźnych bestii, zwanych też przez niektórych sowieckimi bałwanami. Jakie to jednak szczęście, że Šimašius urodzony w Taurogach, czyli z pochodzenia nie wilnianin. Że nie wyrastał w cieniu tych odrażających frankensteinów, bo mógłby się przez nie nabawić erytrofobii (strach przed wszystkim, co czerwone) lub po prostu rzeźbofobii. Tak jak wspomniany już Žukas, który ujawnił w „Žiniu radijas”, że przed tymi „moralnie i fizycznie gnijącymi” widziadłami należało chronić zwłaszcza dzieci oraz dorosłych o niestabilnej psychice. Žukasa, jak widać, rodzice nie uchronili. I traumę po tym dramacie dźwiga do dziś. Nie wystarcza mu, że straszące go potwory zostały obalone, rad by na zawsze pozamykać je w użytych przy ich ściąganiu metalowych klatkach. Dla spokojności ludzi o niestabilnej psychice.

Jedno mnie zastanawia: dlaczego Šimašius buchnął pierwsze rzeźby pod osłoną nocy? Co prawda już w połowie czerwca zapowiadał, że ich kaźń tuż-tuż, a przecież prace demontażowe zarządził w nocy, bez zapowiedzi, a też bez towarzystwa orkiestry dętej i fajerwerków. A jeszcze potem dziękował mieszkańcom stolicy, że podczas tej egzekucji zachowywali się „godnie i z szacunkiem”, że obyło się bez incydentów. Czyżby miał wątpliwości, że nie wszyscy jego dobrodziejstwo docenią? Chyba tak, bo zapytany o dalsze losy obalonych rzeźb, każe czekać „aż się uspokoją emocje, aż się wszystko unormuje, aż przyzwyczaimy się do nowych widoków...”

Nie wiem, jak inni wilnianie, ale ja osobiście mam dość nowych widoków w moim Wilnie! Nie podoba mi się mój Zielony Most ozdobiony zamiast „bałwanów”, które od dziecka stanowiły dla mnie nieodłączny jego akcent, jakimiś cmentarnymi donicami. Nie podoba mi się zawieszone pod mostem „dzieło” pochodzącego z okolic Onykszt Kunotasa Vildžiunasa – monstrualnych rozmiarów „Łańcuch”. Żywiołową odrazę budzi we mnie inna ustawiona w pobliżu mostu maszkara – „Krantines arka”, zwana przez wilnian „Pomnikiem rury” autorstwa Vladasa Urbanavičiusa. Może w okolicach Irkucka, gdzie się autor urodził, stawiano pomniki rurom, w Wilnie dotychczas nie. Vaidotas Žukas tym chłamem się zachwyca, dla mnie to „sztuka” sado-maso.

No i chapeau bas przed panią Gražiną Dremaite, przewodnicząca Komisji Ochrony Zabytków, która opowieści Šimašiusa o tym, że rzeźby nie będą restaurowane i na Zielony Most nie powrócą, nazwała po imieniu: „łamaniem prawa”. I ostrzegła, żeby ich zbyt pochopnie nie rozdawał właścicielom wszelakich parków, wśród których jest jego partyjny kolega, bo jak dotychczas nikt ich z litewskiego rejestru dóbr kultury nie skreślał.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz