Wolę moje bałwany niż wasze rury
Rycerz wiecznie wyszczerzonego oblicza mer Remigijus Šimašius dokonał właśnie tak heroicznego wyczynu, że miejsce w historii już sobie zapewnił. Albo na ławie oskarżonych.
Ledwo co się w ratuszu rozgościł a już stoczył zwycięski bój z potworami, które, zdaniem artysty i dziennikarza Vaidotasa Žukasa, promieniowały na wilnian i gości stolicy jadem, siarą i czort jeden wie czym jeszcze. Wyeksmitował z Zielonego Mostu aż osiem groźnych bestii, zwanych też przez niektórych sowieckimi bałwanami. Jakie to jednak szczęście, że Šimašius urodzony w Taurogach, czyli z pochodzenia nie wilnianin. Że nie wyrastał w cieniu tych odrażających frankensteinów, bo mógłby się przez nie nabawić erytrofobii (strach przed wszystkim, co czerwone) lub po prostu rzeźbofobii. Tak jak wspomniany już Žukas, który ujawnił w Žiniu radijas, że przed tymi moralnie i fizycznie gnijącymi widziadłami należało chronić zwłaszcza dzieci oraz dorosłych o niestabilnej psychice. Žukasa, jak widać, rodzice nie uchronili. I traumę po tym dramacie dźwiga do dziś. Nie wystarcza mu, że straszące go potwory zostały obalone, rad by na zawsze pozamykać je w użytych przy ich ściąganiu metalowych klatkach. Dla spokojności ludzi o niestabilnej psychice.
Żołnierzyków dwóch
Gintaras Songaila, czołowa postać litewskich nacjonalistów (tautininkasów), właśnie otrzymał awans rządowy. Został szefem państwowej instytucji Funduszu Wsparcia Mediów, Radia i Telewizji. W ten sposób jeden z hersztów litewskiego Prawego Sektora rocznie będzie dysponował budżetem rzędu 3 mln euro, które litewski rząd przydziela każdorazowo na wspieranie mediów w naszym kraju.
Songaila jest postacią barwną i dostatecznie skandaliczną na litewskiej scenie politycznej, nie ma więc dużej potrzeby zbyt szczegółowo nagłaśniać czytelnikom jego sylwetkę. W poprzedniej kadencji był posłem na Sejm, gdzie dostał się z protekcji konserwatystów. Konserwatyści wówczas przechwalali się nawet, że udało im się okiełznać skrajnych nacjonalistów, którzy na ich listach partyjnych nagle ponoć przekształcili się w potulnych baranków. Potulne baranki były jednak barankami tylko na czas wyborów, potem bardzo szybko pokazały zęby, które bynajmniej nie wyglądały na baranie. Zaczęły w łonie swych dobrodziejów uprawiać antyunijną politykę, a jednocześnie gwałtownie radykalizować nacjonalistyczne skrzydło samych konserwatystów, i tak aż nadto wpływowe i bez tautininkasów. Groziło to partii rozsadzeniem od wewnątrz. Rozstanie było więc nieuniknione, ale odbyło się w sposób dość kuriozalny. Mianowicie po tym, gdy Songaila podał własną partię do sądu za to, że jej wileński oddział odważył się napomknąć o możliwej koalicji w stolicy z mniejszościami narodowymi.