71. rocznica pacyfikacji Mejszagoły

Dramat w końcu wojny

W lipcu 1944 roku brygada pancerna Wehrmachtu podążająca z odsieczą dla okrążonych w Wilnie Niemców, dokonała pacyfikacji Mejszagoły. Jej żniwo – to śmierć kilkunastu niewinnych ludzi i co najmniej tylu rannych mieszkańców miasteczka (część z nich, na skutek odniesionych ran, zmarła później).

8 lipca (sobota). Ruch wojsk niemieckich na szosie mejszagolskiej ustał całkowicie. Patrolowały ją jedynie dwa niemieckie wozy pancerne, ale i te po południu odjechały w kierunku Szyrwint. W tym samym czasie w Pikieliszkach i Korwiu pojawiły się patrole oddziałów sowieckich. Były to patrole straży przednich 277. Dywizji Piechoty gen. Stiepana Gładyszewa – „Biełkina”, które forsownym marszem przybyły z rejonu Michaliszek.

Sowieci zbliżali się do szosy mejszagolskiej ostrożnie, badając podejrzane cele ogniem z działek przeciwpancernych. Z lasu, koło Gadyszek, wystrzelili dwa pociski, które eksplodowały u zbiegu drogi alei dworu Gudelin z szosą mejszagolską.

Inny patrol sowiecki, z działem przeciwpancernym, wysunął się z Korwia w kierunku Mejszagoły i ostrzelał miasteczko. Jeden z pocisków trafił w dom Dogilisów, przebijając ścianę i wylądował w izbie, na szczęście nie przyczyniając większych szkód. Strzały padły w momencie, gdy od strony Wilna podjechał jakiś spóźniony niemiecki łazik. Oprócz żołnierza kierowcy znajdowało się w nim trzech oficerów Wehrmachtu w polowych mundurach. Wystraszeni ostrzałem Niemcy wyskoczyli z maszyny i znikli w miasteczkowych ogrodach.

Zaraz po tym incydencie w miasteczku pojawili się „wyzwoliciele” spod znaku sierpa i młota, a z nimi przybyli gdzieś z daleka partyzanci sowieccy. Gdy któryś z nich wypatrzył w dzwonnicy kościelnej, pozbawionej dzwonów, żołnierza w mundurze feldgrau, padła komenda: „Ubit’ jego kak sobaku!”. Koło miasteczkowego krzyża naprędce ustawiono działko ppanc, padł strzał. Potem w na wpół zrujnowanej wieży znaleziono rozszarpanego trupa. Nieliczni mieszkańcy miasteczka, którzy pozostali na miejscu, byli świadkami innego makabrycznego wyczynu sowietów. Relacja Janiny Trawińskiej: „(…) To było już późnym popołudniem. Staliśmy w ganku naszego domu, jak z drogi do Kiemiel wyskoczył na koniu partyzant sowiecki. Koń galopował, a jeździec go jeszcze poganiał, ciągnąc uwiązanego za nogi martwego żołnierza niemieckiego. Trup podskakiwał, obijał się tułowiem i głową o bruk, aż barbarzyńca w galopie znikł za kościołem”.

Żołnierze sowieccy, po zajęciu Mejszagoły, okopali się na fałdzie terenowej na północ od miasteczka. Ich patrole wysunęły się jeszcze bardziej na północ, wzdłuż szosy do Szyrwint, skąd można było spodziewać się przeciwnika.

W tym samym czasie od strony Wiłkomierza i Szyrwint tą samą szosą sunęła w kierunku Mejszagoły brygada pancerna Hauptmanna von Wertherna, nietypowa jednostka Wehrmachtu. Według danych dowództwa sowieckiego ta jednostka liczyła około 150 czołgów i dział pancernych oraz zmotoryzowany pułk piechoty niemieckiej.

Marsz tej brygady szosą mejszagolską na Wilno odnotował H. Spaeter, autor historii wojennej korpusu pancernego „Grossdeutschland”. Niżej przytoczony urywek z jego pracy ukazuje sytuację na szosie Szyrwinty – Mejszagoła – Wilno:

„(…) Na szosie od strony Wilna tłoczą się kolumny uciekinierów, jedna za drugą w kierunku na zachód. Niekończąca się rzeka uciekinierów, a między nimi stada bydła – obraz odwrotu i chaosu. Ludzie z grupy bojowej von Wertherna z zaciętością i uporem posuwali się pod prąd. (…) W pewnym miejscu szosa opustoszała. Rozpoczęło się powolne posuwanie się (kolumny bojowej) po omacku, po ziemi niczyjej. Grupa bojowa rozciągnęła się na całej swej długości. Rozpoznanie zostało wysunięte do przodu, ubezpieczenia boczne zostały wysłane po obu stronach. W tym nieznanym nam kraju akcja bojowa (brygady) wydawała się być bliska. Nagle od strony szpicy słychać (serie) z karabinów maszynowych rosyjskich i niemieckich. W eterze leci pierwszy meldunek radiowy: „Grupa bojowa von Wertherna nawiązała kontakt bojowy z przeciwnikiem”.

Cytowany meldunek odnosi się do momentu, gdy brygada pancerna von Wertherna 9 lipca o świcie (niedziela) zbliżała się do Mejszagoły. Jej czołgi po wjechaniu na Miłą Górę zostały ostrzelane z broni maszynowej przez sowietów okopanych na przedpolu miasteczka. Niemcy od razu rozwinęli do ataku czołową część swojej kolumny. Ich czołgi dosłownie rozjechały sowiecką linię obrony. Żołnierze sowieccy ratowali się ucieczką w kierunku Korwia. Z ich „połutorok”, ukrytych pod koronami przydrożnych drzew, pozostały jedynie sterty spalonego żelastwa. Droga do Mejszagoły stała dla Niemców otworem. Niemcy w starciu z przeciwnikiem stracili lekki czołg, idący do ataku na prawym skrzydle kolumny. Maszyna wjechała w grzęzawisko torfowe w Kotliszkach i utknęła tam na zawsze.

9 lipca (niedziela) wczesnym rankiem do na wpół opustoszałego miasteczka wdarli się żołnierze von Wertherna. Żołdacy penetrowali posesję po posesji, wyłamywali drzwi i z typową Niemcom skrupulatnością przeszukiwali zabudowania. Znalezionych tam mężczyzn, kobiety i dzieci wyganiali na ulicę, po czym pędzili na cmentarz przykościelny. Wśród aresztowanych znalazły się m. in. Karolina Surma i jej siostrzenica Bronisława Bilewiczówna (po mężu Kulesza, Ustka): „(…) To była niedziela, dzień imienin mojej babci Weroniki Bilewiczowej. Ludzie spędzeni do egzekucji przy kościele, zostali wyłapani (przez Niemców) w domach i piwnicach. Wszyscy byliśmy traktowani jako „Partisanen”. Ja w tym czasie byłem u cioci Karoliny Surmy, skąd zostaliśmy zabrane wraz z lokatorem cioci, lekarzem weterynarii. Na ulicy było już sporo (aresztowanych) ludzi. Razem z nami szła Maria Dagilis i inni. Wszyscy zostaliśmy spędzeni pod kościół…”

Przerażeni ludzie spodziewali się najgorszego. Zachowanie się Niemców wskazywało na to, że nieszczęśnicy zostaną rozstrzelani. Kiedy wydawało się, że już nie ma ratunku, od wschodu nadleciały klucze bombowców sowieckich. Maszyny leciały na niskim pułapie, eskortowane przez myśliwce. W niebo wzbiły się niemieckie „Messerschmitt’y”. Walki powietrzne wywołały zamieszanie i popłoch wśród Niemców, którzy zaczęli kryć się za murem cmentarnym. Spędzeni pod kościół ludzie rozbiegali się na wszystkie strony.

Gdy minęło zagrożenie z powietrza, Niemcy kontynuowali przetrząsanie miasteczka. Pojmanych ludzi rozstrzelali na miejscu. Kule żołdaków von Wertherna dosięgły jedenastoletniego Janka Żagiela, Weronikę Kucharzewską, siedemdziesięcioletniego starca Antoniego Danilewicza i dalszych mieszkańców miasteczka. Potem ostrzelali miasteczko z dział czołgowych i ciężkich karabinów maszynowych. Zapaliły się liczne budynki. Pożar wkrótce objął całe ciągi uliczne. Nad płonącym miasteczkiem pojawiły się niemieckie „sztukasy”, wypatrujące uciekających z pożogi ludzi. Relacja Agrypiny Budrejko z d. Tomalik z Olsztyna:

„(…) Przy świście kul biegliśmy nad rzeką, by się ukryć. My, dzieci zamaskowane gałązkami drzew, musieliśmy kilka godzin leżeć w mokradle, zanim nie ucichną strzały… Pożoga. Prawie całe miasteczko spłonęło. Podpalili je na odchodnym Niemcy”.

W piękny niedzielny poranek Mejszagoła płonęła od krańca do krańca. Nad morzem ognia unosiła się chmura czarnego dymu. Chmura rosła i pęczniała, jakby w to ciche, spokojne miasteczko diabelska siła wionęła podmuchem piekieł. Niemymi świadkami agonii historycznego miasteczka byli m. in. żołnierze 2. Brygady AK i innych brygad AK na swych pozycjach bojowych w rejonie Powidoki – Gładkiszki. Najpierw usłyszeli wybuchy pocisków, potem ujrzeli unosząca się w górę chmurę dymu.

Niedawno jeszcze tonąca w zieleni Mejszagoła, z jej przydomowymi ogródkami pełnymi kwitnących malw i nasturcji przedstawiała teraz obraz zgrozy. Po domach pozostały tylko kikuty kominów. Żałośnie sterczały osmalone i odarte z kory drzewa. Nawet błękit nieba wydawał się być inny: taki jakiś chłodny i obojętny na los zabitego miasteczka.

Nieliczne budynki, jakie ostały się z pożogi miasteczka, miały porozwalane ściany, powyrywane drzwi, powybijane okna. Na rozległym pogorzelisku w osamotnieniu stał kościół pw. Wniebowzięcia Najswietszej Marii Panny. Wyrwany fragment dachu świątyni, powybijane okna i posiekane pociskami tynki ścian – mówiły o barbarzyństwie potomków Teutonów.

Wspomnienia Antoniego Jankowskiego b. mieszkańca wsi Stakieniszki: „(…) Do I Komunii przystąpiłem pod koniec wojny, ale ze skruchą przyznaję, że nawet nie pamiętam księdza. W pamięci zostało natomiast co innego: spalona Mejszagoła. Koło kościoła stała apteka. Na jej zgliszczach pierwszy raz w życiu widziałem stopione szkło, zastygłe w różnokolorowych potoczkach i soplach. Zbieraliśmy je na pogorzelisku – i akurat to się zapamiętało”.

11 lipca (we wtorek) do spacyfikowanej Mejszagoły wkroczyły 2. Zgrupowania AK mjr „Węgielnego”.

Leon Bankiewicz ps. „Cis”, żołnierz 23. Brygady AK („Brasławska”): „11 lipca, w wyniku oskrzydlenia Mejszagoły, w czym był największy udział 1. Brygady „Juranda”, miasteczko zostało zdobyte. Mejszagoła była zniszczona, gdzieniegdzie dogasały pożary, domy były porozwalane, bez szyb, często bez drzwi i okien. Na ulicach walał się wszelki sprzęt wojskowy i cywilny, meble, pościel. Miasteczko było całkowicie wyludnione”.

Janusz Grzesiak-Grzanick ps. „Leszek”, żołnierz 1. Brygady AK por. „Juranda”: „(…) Mejszagoła płonie po ostrzale artyleryjskim. Ulice zawalone sprzętem niemieckim, łuskami amunicji, zabitymi końmi z taborów i ludźmi. Przechodzimy przez miasteczko, nie zatrzymując się”.

Antoni Puzewicz ps. „Jaskółka”: „(…) Był dzień 11 lipca. Do Mejszagoły doszliśmy z Jankiem Andruszkiewiczem „Sokołem” od strony Wilna, około północy. (…)U wejścia do miasteczka, na ulicy pod górą leżało kilka zabitych koni. Po jej lewej stronie było kilka spalonych domów. Ocalały jedynie domy przy uliczce Jurzdyka, kościół i pałac Houwalta. Po wejściu na górę od strony kościoła, zobaczyliśmy zgliszcza miasteczka. Większość domów była spalona. Pustka, smród dymów i rozkładających się zwierząt. Wszystko to ogarniała śmiertelna cisza”.

Kilka dni po tym przez Mejszagołę do swojej wsi Gryciuny powracał Franciszek Puzewicz ps. „Komar”. Oto jego relacja: „(…) Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Przecierałem sobie oczy. Myślałem, że ze mną dzieje się coś niedobrego. Niesamowity ból ścisnął serce i dławił w gardle. Na rozległej równinie stał tylko kościół, pałac Houwalta i dom Trawińskiego. Reszta, co pozostało z miasteczka – to tylko kominy i zgliszcza. Moja ukochana Mejszagoła – miasteczko, którego bogata historia sięga XIV wieku – została zmieciona z powierzchni ziemi. Była teraz zorana gąsienicami czołgów, wszędzie bardzo dużo stanowisk bojowisk. Zboża stratowane i wciśnięte w ziemię. Nigdzie nie widać żywego ducha”.

Po przesunięciu się linii frontowej za zachód mieszkańcy Mejszagoły mogli pogrzebać ofiary zbrodni niemieckiej. W kościele mejszagolskim najwięcej (dziewięć) pogrzebów odbyło się 15 lipca. Dawni mieszkańcy miasteczka do dziś noszą w sobie ślady koszmarów tamtej tragedii.

Opracował Mieczysław Pietrowski

Na zdjęciu: pani Zofia przez 40 lat pracy w zespole zyskała sympatię nie tylko tancerzy, ale też widzów.

na podstawie książek Tadeusza Szynkowskiego „Matko nasza partyzancka”
i Jana Sienkiewicza „Zostaliśmy na Wileńszczyźnie”


Chciałbym się zwrócić za pośrednictwem gazety do byłych mieszkańców Mejszagoły i do tych wszystkich, którzy w swoich rodzinnych albumach mają podobne zdjęcia, wykonane przed wojną, w czasie wojny i zaraz po wojnie, o kontakt ze mną: akustik.kia@gmail.com

<<<Wstecz