Ni[e]jaki premier

Socjaldemokraci w odróżnieniu od konserwatystów wybrali w miniony weekend nowego lidera nie w powszechnych partyjnych wyborach, tylko na zjeździe. Wybory przeszły gładko. Na stanowisku pozostał na kolejną (bodajże) trzecią kadencję Algirdas Butkevičius. Sielankę zakłóciła jednak nieco retoryka, jaka pobrzmiewała na zjeździe. Wynika bowiem z niej, że sami zjazdowicze są zaniepokojeni utratą swej lewicowej, socjaldemokratycznej twarzy.

Krytyka aktualnej linii partii objęła na zjeździe dwa aspekty. Po pierwsze, rządowi Butkevičiusa, który – nawiasem mówiąc – przechwalał się przed kolegami partyjnymi, jak to rządząc, „wywrócił wiele gór” (cha, cha, cha, dowcipne), dostało się za uprawianie liberalnej polityki sprzecznej z lewicowym rodowodem partii. O liberalnych poczynaniach niby lewicowego rządu świadczy wiele jego dokonań. Najjaskrawszym jednak dowodem niesocjaldemokratycznej polityki rządu Butkevičiusa są owoce jego rządzenia w postaci zwiększającego się rozwarstwienia społecznego. Ze wzrostu gospodarczego, jaki notujemy w kilku ostatnich latach, najbardziej korzysta, niestety, tylko nieduża grupa pracodawców, wysokich urzędników państwowych, przedsiębiorców. Nie wpływa on tymczasem prawie wcale na życie osób o niskich dochodach, co przyczynia się do pogłębiania się biedy w naszym kraju. Pod kreskę ubóstwa spadają już nie tylko osoby z marginesu społecznego, ale i zwykłe rodziny, których dochody na jedną osobę nie kwalifikują ich do godnego życia. „Tam tikras (niejaki) premieras”, by posłużyć się ulubioną enigmatyczną formułą słowną Butkevičiusa, której używa przy każdej okazji, gdy nie jest w stanie konkretnie odpowiedzieć na zadane pytanie, ulega bowiem nadzwyczaj łatwo różnym wpływowym grupom społecznym, kapituluje bez oporu przed dyrektywami unijnych biurokratów, a nade wszystko jak ognia boi się rozgrymaszonej wiecznie pani prezydent. Więc i rządzi tak, by przypadkiem nie zdenerwować wszystkich wyżej wymienionych, a których obchodzą wyłącznie tylko wskaźniki makroekonomiczne (ludzie sobie jakoś sami poradzą).

Na zjeździe takie rządy nie podobały się zwłaszcza Vytenisowi Andriukaitisowi, próbującemu jeszcze być sumieniem socjaldemokratycznym własnej partii. Otrzymał on owacje kolegów, gdy zaproponował powołanie specjalnej grupy ekspertów, która miałaby analizować politykę rządu pod kątem jego socjaldemokratycznej wrażliwości. Drugim aspektem krytyki rządu eurokomisarza była jego niezwykła uległość wobec egocentrycznych zachcianek prezydent. Ta, nie napotykając sprzeciwu, posuwa się nawet do przekraczania swych konstytucyjnych uprawnień, grzmiał Andriukaitis, proponując nawet wpisanie do rezolucji zjazdu zapisu o przywróceniu działań Grybauskai¬te w ramki Konstytucji. W konkretach mówca miał pretensje do kolegów partyjnych, że nie reagują na „psychozę strachu”, jaką uprawia głowa państwa w związku z napiętą sytuacją polityczną w regionie. Nie sprzeciwiają się jej działaniom, dzielącym litewskie społeczeństwo od wewnątrz, jak np., gloryfikowanie kontrowersyjnych postaci historycznych (Grybauskaite chciałaby uwiecznić pomnikiem prezydenta Antanasa Smetonę, który zasłynął w litewskiej historii, jako dyktator upowszechniający w społeczeństwie skrajnie nacjonalistyczne tendencje).

Niedawno dysydent i poeta Tomas Venclova próby potępienia holokaustu przez litewskie władze, a jednocześnie wychwalanie osoby, które przyczyniły się do jego przeprowadzenia na Litwie, nazwał „państwową i narodową schizofrenią”. Te słowa jak ulał można by odnieść i do Grybauskaite, która ostro potępia dyktatorskie poczynania wschodniego sąsiada, a jednocześnie chciałaby gloryfikować własnego dyktatorka, jakim był Smetona.

Butkevičius, trzeba przyznać, ma szczęście, jak kiedyś je miał Breżniew. Cieszymy się względną stabilnością gospodarczą na Litwie, a partyjni oponenci premiera trwają w klinczu, trzymając się wzajemnie mocno za łby. Można więc rządzić... ostrożnie, dostosowawczo, oportunistycznie.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz