Sojusznik... z gębą wroga

Nasz rodak – minister rozwoju gospodarczego i handlu Ukrainy Aivaras Abromavičius – zachowa litewskie obywatelstwo, choć kilka miesięcy temu przyjął ukraińskie.

I nikt nie lamentuje, że to łamanie litewskiej Konstytucji. Jak tu zresztą krzyczeć, kiedy nasz najcenniejszy „towar eksportowy” w rządzie Jaceniuka został zaklasyfikowany do kategorii szczególnie zasłużonych wyjątków, którym Ustawa Zasadnicza podwójnego obywatelstwa nie broni. I cudnie, szkoda by stracić tak znamienitego obywatela, zwłaszcza w obliczu faktu, że emigracja niemiłosiernie nasze giedyminowe plemię przetrzebiła. Ale wyobraźcie sobie histerię, jaka by się rozpętała, gdyby jakiś giedyminowicz został ministrem gospodarki Polski, a Departament Migracji zadecydował: „a niech sobie chłop zachowa paszport z Pogonią!” Ale co innego Ukraina, gdzie nasza prezydent Dalia Grybauskaite – za mocne i konsekwentne poparcie dla niepodległości tego kraju – dopiero co została Człowiekiem Roku, a co innego Polska, którą Jej Ekscelencja omija niczym krainę dotkniętą dżumą, cholerą i malarią jednocześnie. W rywalizacji o JEJ względy Polska przegrywa nawet z daleką Mołdawią. Tę bowiem Grybauskaite kocha równie namiętnie jak Ukrainę, co w Kiszyniowie nie uszło uwadze i zostało docenione. Właśnie została udekorowana Orderem Republiki Mołdawii, najwyższym w tym kraju państwowym odznaczeniem. Za osobisty wkład we wzmacnianie litewsko-mołdawskich stosunków oraz za stałe wspieranie dążeń tego kraju do integracji z UE. Przy takim wspieraniu – tu niepodległości, ówdzie dążeń, kto by tam jeszcze miał czas na Polskę? Dla jasności: uważam, że jako obywatele powinniśmy być dumni i z tych wysiłków naszej prezydent na rzecz wspomnianych krajów, i z tych zaszczytów, jakich tam dostępuje. Jednocześnie marzy mi się, że znajdzie wreszcie parę kwadransów i dla swojego bliskiego sąsiada, strategicznego partnera oraz sojusznika, który przed dekadą występował jako gorliwy i wytrwały adwokat w sprawie przystąpienia Litwy do NATO i UE. Czyli był dla nas kimś, kim teraz Grybauskaite jest dla Ukrainy i Mołdawii.

Było, minęło. Dziś Polska jawi się u nas jako namolny wierzyciel, któremu – jak ostrzega nasza prezydent – „Litwa się nie da”. Zwłaszcza, „jeżeli Polacy w zamian za przyjaźń będą o coś prosili”. A ci do niedawna prosili. O godne i zgodne z europejskimi standardami traktowanie polskiej mniejszości. Używam czasu przeszłego, bo sądząc z tonu wiodących warszawskich mediów, wkrótce prosić przestaną. Odnoszę wrażenie, że zniechęcona bezskutecznością swoich zabiegów Polska powoli się wycofuje z optowania na rzecz ochrony praw litewskich Polaków. I ma już dla swojego odwrotu zgrabne uzasadnienie lansowane w polskich mainstreamowych mediach: „Litewscy Polacy wpuszczają się w wyborcze koalicje z niewłaściwą, bo rosyjską mniejszością narodową”. Ani to hańba, ani zbrodnia, ani nawet wykroczenie, ale coraz natarczywiej nam się wmawia, że to nas jakoś kompromituje i czyni niegodnymi wsparcia ze strony Polski.

Zgadzam się, że odpuszczenie przez Polskę takich tematów, jak pisownia nazwisk czy podwójne nazewnictwo ulic i miejscowości może przywrócić naszym stosunkom utraconą poprawność. Bo te tematy polsko-litewskiej przyjaźni i „zawadzają”, i „urastają do jednego z najważniejszych problemów obecnej polityki zagranicznej Litwy”. To opinia naszej prezydent, która uważa, że jako tako układa nam się jedynie „w dziedzinie obronności”. Chwała Bogu, że chociaż w tej jednej. Zwłaszcza, iż uchodzący u nas za autorytet amerykański emerytowany pułkownik litewskiego pochodzenia Kęstutis Eidukonis oznajmił właśnie, iż Litwa, w razie rosyjskiej napaści, „najbardziej powinna liczyć nie na Amerykanów, którzy na przybycie (z odsieczą) potrzebowaliby czasu, tylko na Polskę”. „Ta ma niezłą armię i jest krajem będącym w stanie chociaż tymczasowo przeciwstawić się (rosyjskiej) agresji” – tłumaczy naiwnie pułkownik.

Jak widać jest nieświadom faktu, że przy obecnym poziomie zaufania wobec Polski, gdyby jej armia przybyła nam na ratunek, nasi nie wiedzieliby, do kogo najsampierw strzelać – do sojusznika czy do wroga?

Lucyna Schiller

<<<Wstecz