Każdej partii po Landsbergisie!

Konserwatyści skradli show liberałom. Mam tu na myśli liberałów z ruchu Egidijusa Masiulisa (nie mylić ze Związkiem Arturasa Zuokasa), którzy podczas ostatnich wyborów samorządowych z niedawnej przystawki ZO-LChD zostali przez media nominowani do miana dania głównego.

Przeciętny obywatel zazwyczaj kołowacieje usiłując nie pogubić się, który to związek, a który ruch? Litewscy Polacy – nie. Pamiętają bowiem cięgi zadane polskiej społeczności przez partię masiulisowców podczas nie tak dawnych radosnych rządów konserwatywno-liberalnych.

Tym bardziej rozbawił mnie fakt, że niedawny koalicjant Andrius Kubilius tak brutalnie oderwał dziennikarskie kamery i flesze od tryumfalnego gramolenia się Remigijusa Šimašiusa na stołek mera Wilna. I na nic zdały się towarzyszące temu procesowi wiwaty, fanfary i wysyp konfetti. Zarówno roztańczone wokół mera-elekta media, jak i zwabione na jego powyborczy show pospólstwo, nagle odwróciło się od świeżo upieczonego gieroja i pocwałowało oglądać polityczny striptiz zafundowany im przez konserwatystów. Okazało się, że Šimašius – przy całej swej przystojności i odwadze (nie zdążył ulokować się w fotelu mera, a już wypowiedział wojnę okupującym Zielony Most potworom!), nie jest w stanie przekonkurować infanta Gabrieliusa Landsbergisa. A przecież w pierwszym wnusiu RL jest tyleż charyzmy, ile w zdobiącym Plac Katedralny pomniku Giedymina. Nic to, liczy się właściwe pochodzenie.

W każdym razie po poniedziałkowych związkowo-ojczyźnianych sensacjach liberałowie od Masiulisa musieliby wykonać co najmniej jakiegoś „podwójnego skakanego frajera” lub „poczwórnego lewego hunwejbina” (takie kabaretowe figury akrobatyczne), by ponownie skupić na sobie uwagę dziennikarzy i ludu. I tak już zostanie co najmniej do połowy kwietnia, aż konserwatyści zadecydują czy przywództwo w partii przekazać Gabrieliusowi na zasadzie dziedziczenia monarszego tronu, czy jednak wypiąć się na legendarnego dziadka, sprytnego wnuczka oraz zalecenia dotychczasowego przewodniczącego i oddać berło na przykład Irenie Degutiene. W każdym razie osobiście już dawno się tak nie ubawiłam, jak obserwując te ich poniedziałkowe ruchawki. Wycofujący się niespodziewanie i namaszczający na swojego następcę młodego Landsbergisa Kubilius, zaskoczona i wyraźnie zniesmaczona podmianą rywala Degutiene i ogłuszeni nowiną stronnicy ZO-LChD – to dopiero kabaret! Zresztą ci stronnicy w mig podzielili się na dwa obozy i rzucili się sobie do gardeł. Jedni twierdzą, że Gabrielius to wnusio opatrznościowy, który partię nad poziomy wzniesie, inni, że wyjęty dwa lata temu jak króliczek z rękawa dziadunia polityczny żółtodziób-spadochroniarz będzie jej grabarzem. Zresztą dziadunio w tym kabarecie jest figlarzem pierwszej wielkości: „Co też państwo powiedzą? Kubilius ustępuje? Gabrielius kandyduje? A to nowina!” Okazuje się, że duchowy ojciec konserwatystów i dziadek swojego wnuka nic o tym nie wiedział. A przecież o „koniecznej, prawdziwej a nie udawanej” odnowie partii, która bez Gabrieliusa się nie dokona, obaj panowie ględzą tymi samymi słowy, jakby z jednej kartki czytali.

I daj im Boże! To znaczy konserwatystom jeszcze jednego Landsbergisa i vice versa, jest to bowiem towarzystwo, które wyrządziło Litwie niejedną krzywdę. Litewskiemu Ruchowi Liberałów i kilku innym partiom też życzyłabym jakiegoś Landbergiukasa na wodza. Wiem, że jednym Gabrieliusem nie da się wszystkich opędzić, szczęściem „Tetušis” ma ponoć dziesięcioro wnucząt, rodzą mu się też prawnuczęta. A swoją drogą, że też mamy czelność kpić sobie z szykującego syna na tron Łukaszenki, czy metod dziedziczenia władzy w Korei Północnej lub Azerbejdżanie.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz