Noworoczny koncert „Wileńszczyzny”

Zabrzmiało tak, jak musiało (nawet na „bis”)

Owacją na stojącą i wspólnym odśpiewaniem piosenki „Wileńszczyzny drogi kraj”, która jest nieoficjalnym acz niekwestionowanym hymnem regionu, zakończył się niedzielny występ Reprezentacyjnego Polskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Wileńszczyzna” w Wielofunkcyjnym Ośrodku Kultury w Niemenczynie. Każdy koncert renomowanego zespołu jest odbierany jako artystyczne wydarzenie z najwyższej półki i dlatego na sali nie było pustych miejsc i trzeba było dostawiać krzesła.

„Wileńszczyzna” nie rozpieszcza częstymi występami na rodzimych scenach. Częściej koncertuje za granicą niż na Litwie. Co prawda, jubileuszowe koncerty zazwyczaj połączone z premierą kolejnego obrazka folklorystycznego odbywają się w stolicy, ale szkopuł w tym, że trzeba na nie czekać długich 5 lat.

Jak tłumaczył Jan Mincewicz, kierownik artystyczny zespołu, nawet w Wilnie trudno znaleźć scenę, gdzie by można było zawiesić imponujących rozmiarów dekoracje, które posiada zespół. Tymczasem scena niemenczyńskiego Ośrodka Kultury odpowiada wszystkim wymogom.

– Jest to niezwykle funkcjonalny budynek i na Litwie takich jest podobno tylko dwa. Możemy nie tylko zawiesić dekoracje, ale też skorzystać z nowoczesnego oświetlenia i zaplecza – stwierdził Mincewicz.

Dodał, że Niemenczyn był i pozostaje siedzibą zespołu, tutaj też – w roku 1981 w kameralnej sali obecnego Muzeum Etnograficznego Wileńszczyzny – odbył się pierwszy publiczny występ „Wileńszczyzny”.

– Ostatni raz koncertowaliśmy tutaj przed kilkoma laty, a więc czuliśmy się zobowiązani do zrobienia noworocznego prezentu niemenczynianom i nie tylko im, gdyż na nasz koncert przybyli ludzie z Wilna, Podbrzezia, Skirlan, Ławaryszek i innych miejscowości – wyliczał z satysfakcją kierownik.

Zespół – gentleman

„Wileńszczyzna” zawsze wyróżniała się punktualnością. Uważana za jedną z najważniejszych cech gentlemana jest też znakiem rozpoznawczym zespołu. Jeżeli koncert ma się rozpocząć o 16.00, to można być na sto procent pewnym, że tak i będzie. Niemenczyn nie był wyjątkiem.

Równo o 16. 00 zabrzmiały dźwięki „Mazura wileńskiego”, a po nim perfekcyjne wykonanie poloneza „Pożegnanie Ojczyzny” Michała Kleofasa Ogińskiego (w tym roku przypada 250. rocznica urodzin tego wybitnego kompozytora, skrzypka, pisarza i dyplomaty). Zadziwiała lekkość z jaką chórzyści wykonywali zarówno piosenki regionalne, ogólnopolskie, liryczne i przepełnione miłością do Ziemi Wileńskiej pieśni Jana Mincewicza, jak i utwory znanych klasyków – Stanisława Moniuszki, czy Johanna Straussa (m. in. słowa do wiązanki lekkich i porywających walców wiedeńskich austriackiego kompozytora również napisał Mincewicz).

Pierwsza część koncertu była niezwykle dynamiczna, różnorodna, nastrojowa i barwna, a kunsztowi wykonawczemu chórzystów dorównywali tancerze, którzy zwijali się jak w ukropie. Ich piękne, kolorowe stroje podniecały wyobraźnię, a dłonie same składały się do oklasków.

Mocny punkt

Na szczególne słowa uznania zasługuje też „brzydka” część chóru. Niegdyś pięta achillesowa, dziś atut i mocny punkt zespołu. Nic dziwnego, gdyż prawie wszyscy posiadają muzyczne wykształcenie. Oprócz dobrze znanych już solistów Tomasza Kierbiedzia, Ernesta Czernisa, na prawdziwą gwiazdę dorasta Julian Germanowicz, który w roku ubiegłym został zwycięzcą Republikańskiego Konkursu Śpiewu Solowego Chłopców „Młodzi Maestro”. Wychowanek pedagoga wokalu i solistki „Wileńszczyzny” Natalii Sosnowskiej stanął u boku swej nauczycielki i doskonali swe zdolności pod bacznym okiem Jana Mincewicza. Chłopcy szczególnie huczne brawa „zgarnęli” za niezwykle sugestywne, emocjonalne i mistrzowskie wykonanie ukraińskiej pieśni „Ridna maty”.

Udany debiut

W drugiej części zespolacy przedstawili dobrze znany sympatykom „Wileńszczyzny” obrazek folklorystyczny „Kiermasz wileński”. Na scenie zrobiło się gwarno, zapachniało wędlinami i pieczywem, a przekupki i handlarze na wyminki, głośno wykrzykując, zachwalali swój towar. Żydzi węszyli, z kim zrobić geszeft, a Cyganie rozglądali się, czy gdzieś coś przypadkiem nie leży bez nadzoru. Słowem zakręciło się jak w kołowrotku, wydarzenia zmieniały się jak w kalejdoskopie, a oprócz wspomnianych narodowości przez scenę przewinęli się też Polacy, Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy.

Wszystko było odegrane, odśpiewane i odtańczone, jak zauważył jeden z widzów „na sto dwa” i wprost trudno było uwierzyć, że dla niektórych był to pierwszy publiczny występ. Justyna Leonowicz, Joanna Martynowicz i Władek Gurin zadebiutowali na scenie w Niemenczynie i trzeba przyznać, że był to udany debiut. Co prawda, frycowe trzeba było zapłacić i np. trio dziewcząt – Jolanta Klonowska, Justyna Leonowicz i Ewelina Ingielewicz – pięknie wykonało białoruską pieśń „Ruczniki”, ale zapomniały włączyć mikroporty i doświadczony, obyty ze sceną solista i prowadzący Ernest Czernis wraz ze swą partnerką Czesławą Szablińską musiał szybko zorganizować „bis”, podczas którego wszystko zabrzmiało tak, jak musiało.

Owacja po dwóch słowach

Ernest Czernis z „Wileńszczyzną” jest związany od 16 roku życia. Student IV roku na Wydziale Politologii Uniwersytetu Wileńskiego twierdzi, że „Kiermasz Wileński” jest jego ulubionym obrazkiem tematycznym, chociaż „na topie” jest też najnowsze przedstawienie „Wieczorynka w Skrobuciszkach”.

– W „Kiermaszu Wileńskim”, niczym w zwierciadle, odbija się wielokulturowość i wielonarodowość naszego regionu i przez to jest on taki kolorowy, różnorodny, bogaty, a ponadto z biegiem czasu doskonale go opanowaliśmy i z tego powodu jest najbliższy memu sercu – otwarcie przyznał Ernest.

Na pytanie, czy udział w zespole nie przeszkadza mu w nauce, zaprzeczył kategorycznie i stwierdził, że podoba mu się śpiewać i odgrywać powierzone role, a ponadto dzięki licznym wojażom zespołu zobaczył kawał świata i poznał wielu ciekawych ludzi.

Jaki występ utkwił najbardziej w pamięci? Przyszły politolog zastanawiał się przez chwilę i po chwili z uśmiechem odpowiedział, że chyba w Hiszpanii.

– Kierownik poprosił mnie, abym przedstawił zespół po hiszpańsku. Jeszcze na uniwerku uczyłem się podstaw tego języka i przygotowałem krótki anons zespołu, ale gdy powiedziałem dwa słowa „buenos dias” (dzień dobry) sala wybuchła owacją i ku memu zaskoczeniu trwało to dość długo – zwierzał się Czernis. Dodał, że odczytał jednak przygotowany tekst, ale po koncercie podszedł do niego Hiszpan i zapytał: „A tak naprawdę, czy zna pan hiszpański..?”

W oczekiwaniu na kolejną niespodziankę

W najbliższych planach zespołu przewidziany jest wyjazd (7-8 marca) na „Kaziuki” do Poznania. W lipcu czekają tradycyjne koncerty w Gdyni i Gdańsku, gdzie „Wileńszczyzna” od lat jest podejmowana z wielkimi honorami, czcią i pompą. Po powrocie zaś trzeba szykować się do jubileuszu 35-lecia, który przypada w roku następnym. Mimo tego, że zespół powstał w roku 1980 jubileusze odlicza od pierwszego publicznego występu. „Wileńszczyzna” przyzwyczaiła nas do tego, że na jubileusze przygotowywała kolejny obrazek tematyczny bądź folklorystyczny. Na razie kierownik nabrał wody w usta i niczego nie obiecuje.

Nie ulega jednak wątpliwości, że zespół na pewno przygotuje kolejną niespodziankę i będzie to bezprecedensowe wydarzenie, bo zespół nie bez powodu ma w swej nazwie słowo „reprezentacyjny”.

Swą wszechstronną działalnością i nienagannym poziomem artystycznym, bo w założeniu nie może być nawet mowy o bylejakości, godnie przedstawia region Wileńszczyzny, a jeszcze jednym dowodem tego był koncert w Niemenczynie, po którym ludzie nie kryli swego zachwytu, a wyrażali go w krótkich słowach: „Fantastyka”, „Wspaniale”, „Brzmienie jak u chóru Tureckiego”, „Perfekcja i doskonałość w każdym calu”, „Po prostu słów brak” itd., itp.

Nic dodać, ani ująć.

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciach: na kiermaszu, jak to na kiermaszu, można spróbować i domowego kwasu i nawet „z procentami”; solista Ernest Czernis (w 1. rzędzie, 1. od prawej).
Fot.
Marian Dźwinel

<<<Wstecz