„Magazyn Wileński” ma 25 lat!

Kronika dziejów Wileńszczyzny

Jubileusz to jest taka sympatyczna okazja, która pozwala nieco cofnąć się w czasie – odkurzyć wspomnienia, przywołać to, co było ważne. Ale to również dobry moment, by docenić tych wszystkich, których udziałem staje się ów jubileusz. Bo tak to już jest, że sukces zawsze okupiony jest pracą osób zamiłowanych w tym, co robią. Do takich należy brać redakcyjna „Magazynu Wileńskiego”.

Oddajemy w Twoje ręce pierwszy numer „Magazynu Wileńskiego”. (…) Nie będzie on czyimkolwiek organem, nie będzie reprezentować żadnej partii ani podlegać czyjejkolwiek kontroli.(...) Chcemy, by było to pismo Polaków, robione przez Polaków i dla Polaków – takimi słowami zwracała się redakcja do Szanownych Czytelników w pierwszym numerze, który 6 stycznia 1990 roku ujrzał światło dzienne.

Wydarzeniu towarzyszyła radość, a właściwie prawdziwa euforia, że się udało, że ta pierwsza jaskółka niezależności uwiła gniazdko właśnie pod strzechą polskiej chaty. Bo odtąd „Magazyn Wileński” miał docierać do wszystkich zakątków Wileńszczyzny, szukając Czytelników na Grodzieńszczyźnie i Lwowszczyźnie. A znalazł ich nawet w... Japonii, bo stamtąd przyszło pierwsze zamówienie prenumeraty.

Każda rzecz ma raz początek

Michał Mackiewicz i Jan Sienkiewicz to spiritus movens (duch sprawczy) powołania „Niezależnego Miesięcznika Ilustrowanego”, w którym dziennikarze mogli pisać o tym, o czym chcą, co jest dla nich istotne i co chcieliby opowiedzieć czytelnikom. Początkowo, przez 6 lat, pismo ukazywało się co dwa tygodnie, do dzisiaj jest to miesięcznik. A pierwsze numery wychodziły w nakładzie 43 tys. egzemplarzy!

Niski ukłon należy się pomysłodawcom, za ideę, za to, że odważyli się „mierzyć siły na zamiary”, uwierzyli w człowieka, dla którego warto było stawiać ambitne plany – chapeau bas!

A początki nie były łatwe. Wszak trzeba było zorganizować całą pracę – od papieru, drukarni, wydania, aż po negocjacje z pocztą i prenumeratą. Dochodziło do tego odpowiadanie na listy czytelników, które wręcz zasypywały redakcję. Większość tej pracy przyjęła na siebie niestrudzona Helena Ostrowska, dzisiaj pełniąca funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Jako dziennikarka mająca za sobą wiele lat pracy w „Kurierze Wileńskim” pragnęła też pisać, zwłaszcza, że mogła dzielić się z czytelnikami tematami, które były interesujące, a nie narzucone.

– Staraliśmy się dotrzeć do każdego. Potrzebna więc była i tematyka kobieca, i dziecięca. A ponieważ panowie zajęli się poważniejszymi tematami, dotyczącymi odkręcania pogmatwanych dróg historii, ja zajęłam się tymi lżejszymi. Opowiadałam o ludziach, pisałam porady, przygotowywałam zagadki i wierszyki dla dzieci. Postawiliśmy trzy filary, ważne dla każdego Polaka, na których opierała się nasza twórczość, to: szkoła, Kościół, rodzina. Drukowaliśmy nawet fragmenty Biblii, przygotowywane dla nas przez Jana Mincewicza – wspomina Helena Ostrowska, dzięki której redakcja od 25 lat funkcjonuje jak należy.

Mój dom, w którym piszę od lat

O tym, ile determinacji i zapału drzemało w ludziach pragnących zmieniać świat słowem świadczy fakt, że mimo konieczności opuszczenia Domu Prasy, gdzie mieściła się redakcja, „Magazyn Wileński” nie przestał istnieć. Cała redakcja przeniosła się bowiem do... prywatnego mieszkania Michała Mackiewicza. Przez pięć lat to tam rodziły się pomysły, powstawały teksty, materializowały się kolejne numery pisma. Dzisiaj jest to sytuacja trudna do wyobrażenia. Zrezygnowanie z życia prywatnego, udostępnienie własnych kątów nie tylko współpracownikom, ale i czytelnikom, którzy lubili czasem wpaść, by o czymś opowiedzieć, nie mieści się raczej w definicji gościnności.

Krystyna Ruczyńska, stylistka i niezastąpiony korektor serdecznie śmieje się na wspomnienie, jak cichutko w kącie kuchni poprawiała błędy, redaktor naczelny doprawiał w tym czasie zupę, a Jan Sienkiewicz smażył placki, czy kotlety. Częstowali później wszystkich obecnych – co z pewnością sprzyjało integracji i zacieśnianiu wręcz rodzinnych więzi. Sławomir Subotowicz, odpowiedzialny za łamanie i oprawę graficzną, „załapał” się jeszcze na tę domową atmosferę w redakcji i z uśmiechem opowiada, że w stwierdzeniu „rodzina „Magazynu Wileńskiego” nie ma najmniejszej przesady. Każde wesele, chrzciny wspólnie przypieczętowywały nowe wydarzenia, i nikt nie wyobrażał sobie, żeby było inaczej. Jego córkę Gabrielę, towarzyszącą tacie w pracy od pierwszych miesięcy, usypiał gwar dziennikarskich dyskusji i zapach papieru...

Te przyjaźnie, zawarte w tamtych czasach trwają do dziś. Jan Sienkiewicz, Janina Lisiewicz, Krystyna Marczyk, Lucyna Dowdo-Schiller – stanowią ważną i nieodłączną część historii „Magazynu Wileńskiego”.

Każde pokolenie ma własny głos

Przerzucając kartki pierwszego numeru, zresztą tych następnych również, rzuca się w oczy precyzja i dbałość o każdy szczegół – tekst, zdjęcie, poprawność językową. Ta wysoka jakość jest najlepszą wizytówką periodyku. Bo „Magazyn Wileński” ma szczęście do ludzi. Tworzą go niekwestionowani mistrzowie dziennikarskiego fachu. Prawdziwym „darem losu” dla pisma jest Henryk Mażul. Można pokusić się o stwierdzenie, że związany jest z redakcją od początku. W pierwszym numerze zaprezentował sylwetkę poety Sławomira Worotyńskiego i poetycki esej. Spointował go stwierdzeniem: „Nigdy od ciebie, miasto”. Nawet jeśli komuś ostatnio uparcie się marzy, byśmy tłumnie opuścili ziemię, skąd nasz ród. Minęło 25 lat, a pointa nie traci na aktualności...

Dziś Henryk Mażul dźwiga na sobie odpowiedzialność za prawie wszystkie teksty. Splotły się w tym nieprzeciętnym synu Ziemi Szyrwinckiej warkocze wrażliwości poetyckiej i uniwersalizmu prozatorskiego. Pisze o wielkich sprawach i codziennych sprawkach mając świadomość, że te zdania zamknięte na wieki w kolejnych rocznikach cichutko tryumfują w czasie, bo przetrwają. Na szczęście dla następnych pokoleń czytelników.

Dużą podporą w redakcyjnej pracy jest Czesław Tatol, szef komercyjny, odpowiedzialny za kolportaż, mający doskonałe wyczucie, co przyniesie korzyść, a czego należy unikać.

Los książki w dobrych rękach

Niemałym wyzwaniem dla redakcji było założenie wydawnictwa – żeby polskie książki mogły bez przeszkód znaleźć się na księgarnianych półkach. I wprawdzie na barki pracowników spadły nowe obowiązki, to satysfakcja z wydanych książek (przewodników, tomików poezji, beletrystyki – w sumie 54 tytułów) rekompensowała godziny spędzane nad przygotowaniem ich do druku.

A najmłodszym „dzieckiem” tego dwudziestopięciolecia jest księgarnia rozlokowana w Domu Kultury Polskiej. Czuwa w niej uśmiechnięta, ciepła Jadwiga Mikielewicz, jakoś tak idealnie wpisana w ten książkowy świat.

To nic, że coś minęło

Sukcesem „Magazynu Wileńskiego”, jego trwania, jest wierność założonym ideałom, otwartość na nowe pióra, stwarzanie szans młodym adeptom dziennikarstwa. To przede wszystkim zespół redakcyjny, ale też dziennikarki, które współpracowały z pismem, m.in. Alwida Bajor, Halina Jotkiałło, Łucja Brzozowska, Halina Turkiewicz, Julita Tryk, a także Czesława Paczkowska, śp. Jadwiga Kudirko.

Teksty publikowane na łamach „Magazynu Wileńskiego” poruszają ważne kwestie, mówią o tym, co istotne, pomagają w szukaniu odpowiedzi na pytania kim, my Polacy, jesteśmy i jaką drogą powinniśmy podążać.

A czego można życzyć jubilatowi? Trwania przez następne lata i czytelnika, który pochylony nad tekstem doceni pracę jego twórców.

Monika Urbanowicz

Na zdjęciu: rodzinie „Magazynu Wileńskiego” nigdy nie brakuje optymizmu i weny twórczej; wydawnictwo założone przy redakcji zawdzięcza swe istnienie twórczej pracy całego zespołu miesięcznika.
Fot.
Marian Paluszkiewicz

<<<Wstecz