Landsbergis: legenda czy sowiecki wasal

Ruta Janutiene, dziennikarka i autorka książek, w których wydobywa na światło dzienne skrzętnie ukrywane fakty z komunistycznej przeszłości przywódców niepodległej Litwy (vide „Raudonoji Dalia”), właśnie wydała kolejną pozycję na ten temat. Tym razem książka jest o ojcu litewskiej niepodległości Vytautasie Landsbergisie.

Z książki o sugestywnym tytule „Dynastia. Historia przetrwania Landsbergisów” autorka wyłania portret architekta niepodległości Litwy zgoła inny od tego, który zwykliśmy oglądać w podręcznikach czy oficjalnych kronikach. Janutiene wręcz twierdzi, że pisanie książki o Landsbergisie było dla niej jak „restauracja portretu złośliwie zalanego kwasem siarkowym”. Ten „kwas” to w pierwszą kolej wyczyszczone archiwa na temat przywódcy „Sajudisu” z okresu sowieckiego. Starannie zamiecione ślady z czasów sowieckiej okupacji dziennikarce udało się jednak odtworzyć z innych źródeł archiwalnych tamtego okresu. Jak podaje autorka, przed 10 laty otrzymała od sygnatariusza Aktu Niepodległości, dziś już nieżyjącego Gediminasa Ilgunasa, plik dokumentów z tajnego archiwum Komunistycznej Partii Litwy, w których natrafiła na liczne ślady profesora muzykologii Landsbergisa. Dokumenty przetrzymywała na swej daczy, która tajemniczo spłonęła. Początkowo dziennikarka sądziła, że dokumenty również poszły z dymem. Okazało się jednak, że walizka z papierami ocalała. Gdy zaczęła składać osmalone dokumenty do kupy, wyłonił się jej, jak twierdzi, nie legendarny przywódca „S”, tylko bardziej „uprzywilejowany wasal sowieckiej władzy”.

Powołując się na dokumenty i faksymile dziennikarka opisuje w swej książce szczegółowo o wszystkich przywilejach, którymi cieszyła się rodzina Landsbergisów w najtrudniejszych czasach sowieckich prześladowań i indoktrynacji. Z tajnych dokumentów na światło dzienne autorka wydobywa liczne zagraniczne podróże muzykologa i jego rodziny, personalne emerytury, wypłaty, stopnie naukowe, przydzielane samochody i mieszkania. „Takimi przywilejami w sowieckich czasach mogli się cieszyć tylko bardzo dogodni dla władzy ludzie”, konkluduje temat sowieckich apanaży rodziny Landsbergisów Janutiene.

Landsbergis – to „agent przeszłości”, taką kolejną tezę w swej książce stawia jej autorka. Twierdzi przy tym, że na „wierchuszkę” władzy w „Sajudisie” Landsbergis trafił bynajmniej nie przez własne zaangażowanie w dzieło niepodległości, tylko raczej z przypadku. Nikt profesora muzykologa, nielubianego w środowisku, nie zapraszał do grupy inicjatywnej. Trafił tam w skutek zbieżności nazwisk, powołuje się na świadków wydarzeń Janutiene. Działając zaś w „S”, Landsbergis miał otaczać się współpracownikami, którzy później zostali zdekonspirowani jako agenci KGB (vide Virgilijus Ćepaitis, prawa ręka przywódcy i inni). Oni to mieli pchać na szczyty władzy opozycyjnego ruchu swego protegowanego, utrzymuje dziennikarka, uciszając po drodze niezadowolonych prawdziwych opozycjonistów. Jak twierdzi Janutiene, bardzo jej zależało na rozmowie z Landsbergisem w tym i innych owianych tajemnicą tematach, ale były szef „S” zdecydowanie odmówił, wiedząc przy tym, że dziennikarka pisze książkę o „prawdziwym Landsbergisie”. Woli pewnie żyć z „garbem przeszłości”, który do dzisiaj jest ukrywany, wnioskuje autorka książki, mając jednak nadzieję, że po przeczytaniu książki jej głównemu bohaterowi ulży, bo prawda zawsze wyzwala.

Dużo uwagi w swej książce Janutiene poświęca też łączności Landsbergisa z Grybauskaite. Na podstawie szczegółowych dokumentów i zestawieniu faktów dowodzi wręcz, że Landsbergis i Grybauskaite – to „duchowe brat z siostrą”. Mieli przede wszystkim podobną sowiecką przeszłość, no i nieodparte dążenie do władzy. Landsbergis utorował Grybauskaite drogę na szczyt władzy w niepodległej Litwie (znając jej haniebną rolę w okresie wybijania się kraju na niepodległość), bo jest jego duchową emanacją. Przez nią mógł spełnić swe marzenia o prezydenckiej władzy, których osobiście nie mógł osiągnąć z racji beznadziejnego braku popularności wśród zwykłych ludzi. Grybauskaite stała się zatem posłusznym mechanizmem władzy w jego rękach, którą mógł sterować dowolnie.

Bronił jej kłamstwa o rzekomym braku dowodów przynależności ojca Grybauskaite do sowieckiej partyzantki i organów represji NKWD, być może dlatego, że – jak sugeruje Janutiene – jego własny ojciec, Landsbergis-Žemkalnis, miał podobną skazę na życiorysie. Z dokumentalnych wypowiedzi Antanasa Sniečkusa, szefa sowieckiej bezpieki i komunistycznej partii na Litwie (osobiście „globavo Landsbergiu šeima”), wynika bowiem, że Żemkalnis był „partyzantem” i bardzo mu pomógł. Zresztą Žemkalnis, podstawa dynastii Landsbergisów, miał być człowiekiem niezwykle pragmatycznym. Jak twierdzi autorka, za sowietów był przyjacielem komunistycznych działaczy, za czasów niemieckiej okupacji – głównym architektem Wilna, wiernie współpracującym z hitlerowcami.

Syn też potrafił dostosować się. Będąc w wieku młodzieńczym, wstąpił do komsomołu, by robić karierę. W tym czasie jego rówieśnicy wybierali walkę z okupantem i byli masowo wydawani przez kolegów z ław szkolnych, pisze Janutiene, dodając, że w życiorysie Landsbergisa w ogóle jest bardzo niewiele prawdziwych rzeczy. No, chyba że ustawa o przenosinach ziemi, z której skorzystała jego rodzina, przenosząc swe nadziały na prestiżowe podwileńskie tereny i w ten sposób pomnażając swój majątek.

Książki nie czytałem, dokumentów, na które powołuje się Janutiene, też nie widziałem. Cytuję jedynie za autorką to, co chciała powiedzieć, anonsując wydanie. Uważam jednak, że Landsbergis po przeczytaniu „sagi” o swej rodzinie ma w zasadzie dwa tylko wyjścia. Albo podaje autorkę do sądu za oszczerstwa, albo przyjmuje nadany mu przez dziennikarkę niezbyt chlubny tytuł „uprzywilejowanego wasala sowieckiej władzy”.

Czekamy zatem na reakcję...

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz