Dawnych wspomnień czar – karnawał w domach polskich

Kilka migawek z Wilna

Przed nami – karnawał – okres zabaw, balów, maskarad, spotkań towarzyskich. Jak było w Wilnie dawniej? Przewodnikiem niech będzie pamiętnik z lat 1815-1843 pt. „W Wilnie i w dworach litewskich” spisany przez piękną hrabiankę Gabrjelę z Guntherów Puzyninę. Rzecz naturalna, zamieszczamy zaledwie niektóre migawki z życia miasta owych lat.

Karnawał roku 1827. „Co jednak uczyniło tę zimę muzykalniejszą jeszcze nie tylko dla nas, lecz i dla całego Wilna, to przybycie sławnej natenczas fortepianistki, pani Marji Szymanowskiej, rodem warszawianki, Wołowskiej z domu, która już była nieraz całą objechała Europę, dając się słyszeć we wszystkich stolicach i dworach królewskich… Piękna jeszcze, a miła, wesoła, rozumna i serdeczna, zawróciła nam wszystkim głowę…” Maria Szymanowska, której córka Celina poślubiła Adama Mickiewicza, wystąpiła w ratuszu wileńskim, chętnie koncertowała w domach wilnian.

Zima roku 1830 nie była tak wesoła jak zazwyczaj. „Miała być dla Wilna ostatnią przed wypadkami, wstrząsającymi całym krajem, z Uniwersytetem jeszcze kwitnącym, z młodzieżą nierozproszoną po stepach, po obcej ziemi i pod ziemią własną…”

„Wtorki tańcujące”…

Wędrując ulicami Starówki z pamiętnikiem Pani Gabrjeli w ręku, trafimy na dom Mullera na Niemieckiej, w którym potem mieszkał z rodziną Stanisław Moniuszko. Otóż, podczas karnawału w salonie tej kamienicy zasłabła przepiękna dziewczyna w bieli. Gdy ją ocucił doktor Jędrzej Śniadecki, okazało się, że pacjentką jest Antonina Sulistrowska. Pan profesor nie przypuszczał pewnie wtedy, że za lat osiem zostanie jego synową. Na tejże ulicy, w pałacu Tyszkiewiczów odbywały się „Wtorki tańcujące”. Tańczono u pań Łopacińskiej i Niesiołowskiej na Trockiej, w domu Mikołajostwa Abramowiczów na Wileńskiej. Natomiast w teatrze „Będący natenczas przy ulicy Wileńskiej, w domu Każyńskich, w którym zostawiono nietknięte bramę, dziedziniec i ganek boczny tak żywo uprzytomniają dotąd, że na ich widok serce bije prawie tak samo, jak dawniej, gdy się wjeżdżało przez tę bramę z niepokojem, czy już widowisko nie zaczęte!”

Zjeżdżali do Wilna z różnych stron słynni aktorzy i całe zespoły teatralne, a wśród nich – „trupa Chiarinich, których taniec na linie zachwycił całe miasto…” W czasie karnawału uwielbiano wyjazdy zamiejskie.

Zabawa w Werkach i Kojranach?

Zapusty roku 1840 przypadły w marcu. „Wilno potrzęsło kalejdoskopem i śliczne przybrało barwy. Książę Wittgenstein… kupił Werki pod Wilnem od marszałka Jasińskiego i zaczął od zbicia pałacu książąt Massalskich, ale zato przybudował wieżę do oficyny piętrowej i wnętrze jej z gustem i przepychem urządził. Zimując tam dawał fety, na które całe miasto jechało w mroźny poranek… Muzyka wojskowa temu towarzyszyła, poczem następował obiad, zakańczał bal…Tam, na co spojrzeć – piękne, na czem usiąść – miękkie, co skosztować – smaczne, co powąchać – pachnie…”

Gdy odwiedzimy ogród botaniczny Uniwersytetu Wileńskiego w Kojranach i będziemy podziwiali jego roślinność, przepięknie usytuowane zbiorniki wodne lub rzucimy okiem na resztki dawnych zabudowań, przywołajmy ten oto obrazek: „Kojrany o dziesięć wiorst od Wilna w położeniu zupełnie sielskim, wśród gajów, ozdobione ogrodem i wodotryskiem, nie miały innego mieszkania nad kilka niskich, skleconych z sobą domków, które za wejściem otaczały gościa czarem gustu i elegancji. Tańcowano w sali niskiej, której gotycko malowane ściany były właściewymi ramami dla pięknych pań…

W Kojranach, wtedy należących do Łopacińskich, nie tylko tańczono podczas karnawału. Kwitło tu życie literackie, muzyczne, teatralne. Wiele pisze na ten temat Gabrjela Puzynina. Przywołajmy zaledwie jeden fakt z rozrywek zimowych w Kojranach: „Na św. Dorotę była niespodzianka dla pani Łopacińskiej i całe Wilno temu obecne. Był obraz żywy „Modlitwa” z towarzyszeniem muzyki i deklamacją układu Tomasza Zana. Wieczorem grano komedię Fredry „Zemsta za mur graniczny”. Pani Łopacińska z radością witała w swoim domu Tomasza Zana, który pozostał w Kojranach „na resztę zimy, na cały post. Opowiadania jego o wygnańczym życiu zapełniały nam całe wieczory, dnie zaś przepędzał w polu, gdyż, nawykłemu do obszarów przez lat kilkanaście duszno mu było pod dachem…”

Dzięki Emmie Dmochowskiej

Ojcowie okolicznych podwileńskich dworów opróżniali kasy a matki stroiły córki i jechały na karnawał do miasta. Emma z Jeleńskich Dmochowska, powieściopisarka i działaczka społeczna (ur.1864 na Polesiu – zm. w 1919 w Wilnie, pochowana na Rossie), po ślubie z Kazimierzem Dmochowskim w 1890 r. zamieszkała w Wilnie. Poświęciła się tu pracy pisarskiej, dobroczynnej i oświatowej. Organizowała tajne szkoły polskie. Jej mąż, Kazimierz Dmochowski, był wziętym lekarzem wileńskim i wytrwałym, aktywnym działaczem społeczno-oświatowym. Dom doktorstwa Dmochowskich gromadził elitę kulturalną miasta i był ośrodkiem zakonspirowanej sieci szkolnej.

Emma Dmochowska w swojej książce „Dwór w Haliniszkach”, opisując wzruszającą historię miłosną, opowiadając o przywiązaniu do ziemi rodzinnej, daje charakterystykę postaci dworów podwileńskich, obyczajów i zabaw. A wśród tych ostatnich: „W Wilnie karnawał był w całej pełni, zresztą pełność ta nie przekraczała bardzo skromnych granic: kilkanaście domów tworzących „towarzystwo” i nazywających się „arystokracją” dawało po kolei wieczory tańcujące i po kolei, codziennie prawie, spotykali się ci sami ludzie, prowadzili te same rozmowy, zjadali takie same kolacje i wytańcowywali te same walce i mazury pod dyrekcję tegoż samego wodzireja (…) Był to też wygodny teren do starań matrymonialnych(…), a dzienne wizyty, ślizgawka, five‘oclocki i bale dawały młodym nieustanną sposobność poznawania się”. Z Haliniszek w takim właśnie celu przywieziono do Wilna Zosię, która w ciągu całego karnawału wyśmienicie się bawiła.

Karnawał jednak się kończył. Dziedziczka Haliniszek, piękna marszałkówna Zosia, biegła ulicami Wilna. „Był to wtorek zapustny, mroźny, suchy, słoneczny. Sanki z brzękadłami sunęły żwawo we wszystkich kierunkach, rozwożąc elegantów światowych śpieszących z wizytami, to dzieci, którym w zapusty fundowano szlichtadę (przejażdżka sanna), to uczniów zabawiających się za otrzymane złotówki, to wreszcie Rosjan, jadących do jakiejś restauracji podmiejskiej na bliny z kawiorem. Nad końmi unosiły się kłęby pary. Tramwaje (konne) z dzwonieniem posuwały się po wymiecionych szynach. Czasem kareta przejechała zgrzytając po śniegu. Z kominów szły prosto w górę kolumny dymu szarego i rozwiewały się gdzieś wysoko, a w powietrzu pływały drobniutkie, brylantowe śnieżynki”. To opis Wilna pióra Emmy z Jeleńskich Dmochowskiej. I pomyśleć tylko, że tak wyglądało niespełna przed stu laty…

Przygotowania do zapustów

Dalej dowiadujemy się, że Zosia od ulicy Wileńskiej pobiegła w dół w kierunku Bonifraterskiej, przeszła obok kościółka przez plac i wpadła w wąską Skopówkę. „Tam do jednej z bram wbiegła i już galopem puściła się po stromych, zewnętrznych schodach… Z sionki, będącej zarazem kuchenką, buchnął zapach roztopionego szmalcu. W głębi pod płytą, palił się ogień, a przy nim, z patelnią w ręku, w chusteczce na głowie i w fartuchu, stała panna Paulina Narguttówna…” Smażyła faworki (chrust). Rosły w coraz wyższą górę na stojącym obok półmisku… A na innym – pyszniły się stosy pączków. W mieszkaniu na Skopówce szykowano się do zapustów. Kończył się karnawał.

Panna Paulina Narguttówna smażyła z pewnością chrust żółtkowy doskonały według przepisu z „Kucharki Litewskiej” Wincenty Zawadzkiej: „Sześć żółtek utrzeć do białości z cukrem (3/4 szklanki), wlać niespełna 3/4 szklanki śmietanki i dosypywać po trochu suchej i przesianej mąki (2 i pół szklanki), zarabiając ciasto jak na makaron; skoro się dobrze wymiesi, rozwałkować grubiej niż na makaron, pokrajać na pasy i w kawałki, spleść każdy , jak zwykle się chrusty robią i smażyć na samym tłuszczu lub po połowie z roztopionym masłem (3/4 kilo). Osypać cukrem i cynamonem”.

Przepis pewnie wypróbowany był przez wiele pokoleń, bo przecież pani Wincenta (Wincentyna) Zawadzka, należąca do rodziny wielce dla kultury polskiej zasłużonej, wydała w Wilnie swoją „Kucharkę Litewską” w roku 1854. Było odtąd 15 wznowień po polsku, a przed kilku laty „Kucharka…” ukazała się w Wilnie po litewsku i cieszyła się ogromnym wzięciem.

Do zapustów jeszcze mamy kawał czasu. Przed nami – karnawał. Jedni twierdzą, że się rozpoczyna w pierwszym dniu Nowego Roku, inni są zdania, że od Trzech Króli. Tak czy inaczej nastaje okres zimowych balów, maskarad, zabaw, czy po prostu spotkań w gronie miłych ludzi. Będzie tak trwało aż do Środy Popielcowej. A jeśli ktoś zechce coś dobrego zjeść podczas karnawału, niech sięgnie po „Kucharkę Litewską”. Zapewniam jednak drogich Czytelników, że przepisy tam podane przez Wincentę Zawadzką nie są przeznaczone dla odchudzających się pań i panów, wątrobiarzy i pesymistów.

Halina Jotkiałło

Na zdjęciu: pocztówka sprzed sto lat – „Jeszcze jeden mazur dzisiaj,/ Choć poranek świta…”.

<<<Wstecz