Zawsze marzyłem zobaczyć Wilno i Wileńszczyznę

„W dolinie Mereczanki” jest już trzecim Pana wydaniem poświęconym rejonowi solecznickiemu. Co rodowitego lublinianina tak bardzo zaciekawiło w Ziemi Solecznickiej, że część swego życia poświęcił badaniu jej dziejów?

Zawsze marzyłem, by zobaczyć Wilno i Wileńszczyznę. Udało się to dopiero w 1999 roku, kiedy granice przestały być granicami i było łatwo podróżować. Rodzinnie nie mam żadnych powiązań z Wileńszczyzną, poza pewnymi epizodami. Mój stryj służył w Wileńskiej Brygadzie Kawalerii, potem jakiś czas był żołnierzem ochrony pogranicza. W 1939 roku, po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny dawnej Rzeczpospolitej, został internowany na Litwie. Po zagarnięciu Litwy przez Sowietów został wysłany na Syberię. Następnie dostał się do armii Andersa i po zakończeniu wojny osiadł w Londynie.

Nawiązanie umowy partnerskiej pomiędzy Połańcem i Solecznikami spowodowało, że z ówczesnym wicemerem, a obecnie merem Zdzisławem Palewiczem, zastanawialiśmy się nad tym, co można w ramach tej współpracy zrobić – wymiana kulturalna, młodzieżowa, pomoc dla oświaty itd. Wówczas też padła propozycja okazania pomocy w opracowaniu materiałów promocyjnych o rejonie solecznickim. No i od tego się zaczęło. Początkowo miał być folder. Później zaś okazało się, że temat jest bardzo fascynujący, a materiałów historycznych jest ogrom. Zamiast foldera powstała książka o rejonie solecznickim „W stronę Solecznik”, która do tej pory miała trzy wydania. Pogłębiając znajomość z Ziemią Solecznicką i jej mieszkańcami odkrywałem coraz bardziej ciekawe wydarzenia z przeszłości, które należałoby pokazać solczanom, bowiem z pamięcią zbiorową jeszcze kilkanaście lat temu nie było najlepiej.

Co służy za podstawowe źródło informacji w pracy nad książkami o rejonie solecznickim?

Przede wszystkim odwołuję się do pamiętników historycznych i literackich, których jest, na szczęście, bardzo sporo. W ostatnich latach, nagle stały się również dostępne książki wydane kilkadziesiąt albo kilkaset lat wcześniej. Stały się one dostępne w druku oraz w Internecie. Kolejnym źródłem są ludzie mieszkający w rejonie solecznickim i dziennikarze, którzy pisząc o mieszkańcach Ziemi Solecznickiej wydobywają ciekawe wątki historyczne. Od pewnego czasu zauważyłem, że w rejonie solecznickim jest kilkanaście osób, które mogą być kopalnią informacji i, szczerze mówiąc, jestem trochę zdziwiony, że do tej pory nie pokusiły się o wydanie własnych wspomnień i poglądu na historię w postaci książki.

Cecha wyróżniająca Pana książki – to autentyczne nazwy miejscowości rejonu solecznickiego zarówno w języku litewskim, jak też polskim, stosowane do 1939 roku. Skąd pochodzą takie informacje?

Podstawowym źródłem informacji są mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego, które zachowały się do naszych dni. Mapy w skali głównie 1 do 100 tysięcy, ale również te z większą dokładnością. W okresie przedwojennym były robione dwa spisy powszechne, które odzwierciedlają stosunki międzyludzkie, gospodarcze, podają też nazwy nawet najmniejszych miejscowości i folwarków. Tylko na terenie rejonu solecznickiego, gdybyśmy porównali i przeanalizowali w miarę dokładnie, to mielibyśmy około 800 nazw, które odnoszą się do folwarków czy zaścianków. Dzisiaj do naszych czasów w obiegu przetrwało na szczeblu rejonu solecznickiego ok. 400 nazw.

Ile czasu pochłonęła praca nad najnowszą książką „W dolinie Mereczanki”?

Zawsze jak przyjeżdżam do Solecznik, a w ciągu 15 lat byłem tu ponad 60 razy, staram się zobaczyć coś nowego, pojechać tam, gdzie nigdy nie byłem i poznać nowych ludzi. Ze względu na ograniczone możliwości wydawnicze materiały do tej książki zbierałem przez kilka lat i ciągle uważam, że nie jest ona taka, jaką powinna być. Bo jutro, czy pojutrze, na pewno znajdę coś nowego, co zasługuje na uwagę i powinno znaleźć się w takiej książce.

Sporo miejsca w tym wydaniu poświęcił Pan atrakcjom turystycznym rejonu solecznickiego. Jak Pan, jako publicysta, a zarazem turysta, ocenia jego perspektywy turystyczne?

Przede wszystkim jest kilka miejsc, które turysta musi odwiedzić i widzę, że jest tutaj oferta dla miłośników turystyki pieszej, architektury, również dla osób, które by chciały wędrować sobie przez gęste lasy i jakieś bagna. Nie będzie to turystyka masowa, mówiąc o lasach i bagnach, ale dla wyrafinowanych turystów tu jest istny raj. Czego mi brakuje na razie w rejonie solecznickim? Mimo wszystko istnieje potrzeba większej informacji turystycznej i solidnie wydanego przewodnika turystycznego, z którego mógłbym dowiedzieć się nie tylko jak dojechać z Solecznik do Rudnik, ale i co warto zwiedzić po drodze, gdzie zjeść czy przenocować. Takie informacje się pojawią, ale w moim odczuciu są niewystarczające, bowiem turysta masowy jest z założenia leniwy i on woli przeczytać wszystko w przewodniku.

W jednym z rozdziałów „W dolinie Mereczanki”, zatytułowanym „W nowej rzeczywistości”, dokonał Pan analizy zmian, które zaszły na Litwie po odzyskaniu niepodległości. Mniej więcej w tym samym okresie Polska także uwolniła się od komunizmu. Po upływie 25 lat, czym jesteśmy podobni, a czym się różnimy?

Na pewno jesteśmy podobni w rozumieniu dzisiejszego świata, natomiast różnimy się w ocenie historii – tu szczególnie mam na myśli czynniki litewskie – oraz różnimy się własną odrębnością historyczną i narodowościową. Polska, jako państwo istniało na tych ziemiach od 1920 do 1939 roku i dla mnie to taki swoisty punkt odniesienia, do którego zawsze wracam jak do utraconego jakiegoś wzorca, czy raju szczęśliwości. Mówiąc o zdarzeniach z ostatnich lat, ja się cieszę, że Litwa i rejon solecznicki, doznają wzrostu gospodarczego, pozyskują nowe inwestycje. Pewnym nieszczęściem samych Solecznik chyba jest to, że będąc blisko Wilna są wciśnięte w granicę państwową. Natomiast w Polsce szeroka opinia publiczna nie posiada dokładnej informacji o dzisiejszym życiu na Litwie i sytuacji miejscowych Polaków. Właśnie dlatego pojawiają się takie spektakularne informacje, jak chociażby o tych samych tabliczkach dwujęzycznych.

Na co dzień jest Pan sekretarzem gminy miasta Połaniec, czyli litewskim odpowiednikiem dyrektora administracji samorządu. Jak zareagowałby Pan, gdyby któryś z mieszkańców Połańca na własnym domu zawiesił dwujęzyczną tablicę z, np., polsko-ukraińską nazwą ulicy?

Z wykształcenia jestem prawnikiem i dla mnie własność prywatna jest rzeczą świętą, podstawowym prawem człowieka i to jest poza dyskusją. Anglicy mówią – mój dom jest moim zamkiem. Wydaje mi się, że czas, by na Litwie to też zrozumieli. Moim zdaniem utrzymywanie zakazu tego typu tabliczek ulicznych jest absurdalne i nie przystaje do dzisiejszej Europy. Po prostu szkoda tych 25 lat, jeżeli czynniki litewskie tego nie rozumieją. Mój dom jest moim zamkiem, a moje nazwisko jest moim dobrem i ono powinno być szanowane przez wszystkich. Co do tabliczek, sam sobie zadaję pytanie, czy one są takie groźne? Przecież są nazwy, które są obojętne. Jeżeli to jest ulica Naujoji, to po polsku Nowa. Ta nazwa nie jest groźna, a będzie zrozumiana zarówno po litewsku, jak i po polsku. Wydaje mi się, że tu jest kompleks małego państwa i narodu. Tylko nie rozumiem, dlaczego trzeba go leczyć jeszcze na mniejszej społeczności, która tu mieszka z dziada pradziada? Poza tym, państwo litewskie przystępując do Unii Europejskiej, zdecydowało się na przyjęcie jej standardów. Jak biorę sobie żonę, to nie kwestionuję, że szwagier mi się nie podoba. Musimy pewne rzeczy uszanować i nie brać z prawa europejskiego tylko tego, co dla nas jest dobre i nam podoba się, lecz wszystko, do czego zobowiązaliśmy.

Oprócz publikacji wydawniczych o rejonie solecznickim od czterech lat prowadzi Pan stronę internetową soleczniki.pl. Jak wielkim zainteresowaniem się cieszy?

Nazwę strony zarezerwowałem o wiele wcześniej, niż cztery lata temu. Strona jest ciągle uzupełniana: założyłem ostatnio kilka nowych podstroni, z których jedna jest poświęcona solecznickim nekropoliom, co jest swego rodzaju moim konikiem. Doliczyłem się w rejonie solecznickim ponad 130 cmentarzy. W dzisiejszym świecie coraz więcej jest ludzi pragnących posiadać wiedzę o losach swojej rodziny. Na moją stronę internetową zaglądają ludzie nie tylko z Polski, czy Litwy, a po prostu z różnych kontynentów, by odnaleźć korzenie swojej rodziny, która pochodzi z Ziemi Solecznickiej. Ogółem stronę odwiedzają internauci z ponad 40 krajów.

Czy możemy spodziewać się kolejnego wydania poświęconego rejonowi solecznickiemu?

Bardzo chcę napisać książkę o Ejszyszkach i okolicach. Jest to temat bardzo trudny, ale zarazem bardzo wdzięczny. Materiałów mam sporo, trzeba ich tylko opracować. Napisanie książki to pół sprawy, trzeba znaleźć jeszcze środki na jej wydanie. Jestem wdzięczny Solecznickiemu Rejonowemu Oddziałowi Związku Polaków na Litwie i jego prezesowi Zdzisławowi Palewiczowi za pomoc finansową w wydaniu wszystkich moich publikacji. Mam nadzieję, że książkę o Ejszyszkach też uda się nam wspólnie wydać.

Rozmawiał Andrzej Kołosowski

<<<Wstecz